ROZDZIAŁ 53

Elias stał w pustym pomieszczeniu, przypominającym nieco hol - otaczały go białe, eleganckie i ozdobione listwami ściany, ale kiedy chłopak się zastanowił, zdał sobie sprawę, że pokój wcale nie ma drzwi – nie mógł sobie przypomnieć, jak się tu znalazł.
- Ciociu Sophie?
Nie było jej przy nim, Elias zdał sobie jednak sprawę, że wcale nie jest sam.
Odwrócił się i ponownie stanął przed Bogiem.
Zajął miejsce w kącie pomieszczenia, Jego ogrom sięgał sufitu – nie przypominał nic, co Elias kiedykolwiek widział, nie miał bowiem ludzkiej postaci, był raczej wielką, jasną plamą czystej energii, przejawem najprawdziwszej potęgi. Taką istotę powinno się czcić bądź lękać – nie była tylko czczą pogróżką, opowieścią, która nie miała pokrycia w rzeczywistości, lecz ogromem potrafiącym łamać i budować światy.
Elias z jakiegoś powodu poczuł się brudny.
- Nie mam pojęcia gdzie jestem – powiedział, zastanawiając się, co takiego czuje; chyba nie bał się tak, jak powinien. Był raczej zdezorientowany i zagubiony, miał wrażenie, jakby o czymś zapomniał.
- פרוזדור זה – odpowiedział Bóg mocnym, brzęczącym głosem, który Elias raczej odczuwał, niż słyszał.
- Nie wiem co mówisz! – wrzasnął. – Nie rozumiem!
Bóg nachylił się, a jego ciało w dziwaczny sposób się rozciągnęło.
Elias przymknął powieki, starając się zebrać myśli i ubrać w słowa to, czego od Niego oczekiwał. Nagle zdał sobie sprawę, że nie bardzo pamięta, jak Go odnalazł – niepokój uwiązł chłopakowi w gardle tamując wszelkie dźwięki, teraz był już tylko on i Bóg, razem, gdzieś poza miejscem i czasem.
Dlaczego to wszystko go spotkało? Jedyne czego pragnął, to być blisko Bowers House.
Czy naprawdę chciał aż tak wiele?
Wyprostował się, czując jak pierś wypełnia mu strach i rozgoryczenie.
Nagle wiedział już, co takiego powiedzieć.
- Mam prawo do wolnej woli – rzekł i jego głos stał się tak samo mocny jak Boga; równie dźwięczny, choć nie tak melodyjny, odbijający się od pustych, białych ścian. – Nie jestem aniołem. Mam prawo do wolnej woli.
Bóg nachylił się nad nim jeszcze mocniej i teraz otaczał go ze wszystkich stron – jego sylwetka straciła wszelkie ludzkie kształty, przypominał raczej ogromną, lejącą się masę, w której każdej części czaiła się boska świadomość. Chłopak miał wrażenie, że Bóg lekko pobłyskuje, lecz mogło mu się tylko zdawać – w końcu cały pokój wydawał mu się nieco zbyt jasny.
Zmusił się, żeby się nie cofnąć.
- W moich żyłach tylko płynie anielska krew – ciągnął, zaciskając i rozluźniając dłonie. – Ale nim nie jestem. Żyłem i wychowałem się jako człowiek.
Chłopak zmarszczył brwi, słysząc w swoich uszach czas przeszły.
- Żyję – powtórzył. – Żyję jako człowiek.
Podniósł wzrok i raz jeszcze spojrzał w sam środek boskiej potęgi.
- Rozumiesz, co do ciebie mówię?
I Elias nagle zdał sobie sprawę, że tak właśnie jest – Bóg wcale nie potrzebował słów, żeby się porozumiewać. Mógł korzystać z innego, bardziej subtelnego języka, opartego na myśli i znaczeniu, jednocześnie mniej, jak i bardziej zrozumiałego – młodzieniec nie bardzo wiedział, jak to działa. To po prostu się… d z i a ł o. 
Elias poczuł nagłe zmęczenie. Usiadł na ziemi, otoczony przez boską istotę, a jego pierś pęczniała z tęsknoty – tak bardzo chciał wrócić do Bowers House. Do ciotki Sophie, bezpiecznego rozkładania kart, do przekonania, że gdyby miał ojca przy sobie, ten rozwiązałby wszystkie jego problemy. Niestety Bowers House było daleko, ciotka Sophie nie żyła, a Samael znał zupełnie inne odpowiedzi.
Tarot znajdował się zbyt daleko, aby po niego sięgnąć.
Elias był sam, bo choć Bóg owijał go swoją potęgą, tak naprawdę znajdował się bardzo, bardzo daleko. Nie był istotą, przy której człowiek poczułby się mniej samotnie. Przypominał raczej pokój w chłodnych barwach – trudno szukać w nim choć odrobiny ciepła.
Elias był sam.
- Chcę o sobie decydować – powtórzył, nieco ciszej, lecz nie z mniejszym przekonaniem. – Nie zgodziłem się na taki los i wiesz co? Wcale nie muszę. Możesz rozkazywać aniołom, ale nie mnie.
Bóg ze zdziwieniem przysłuchiwał się jego słowom. A przynajmniej Elias tak Go odczytywał.
- Co mi na to powiesz? – Chłopak zadarł głowę.
Bóg nie odpowiedział, zamiast tego cofnął się i znowu skulił w kącie, choć tak na dobrą sprawę trudno powiedzieć, czy w ogóle można tak to określić, bo jego istota wciąż sięgała sufitu.
- Pragnę… - Elias znowu zaczął się plątać. – Pragnę…
Zacisnął powieki i odetchnął głęboko.
- Pragnę tylko spokoju. Chcę zasypiać i budzić się z Kevą, chcę czuć, że do kogoś i czegoś należę, że jest miejsce, do którego pasuję. Chcę pozbyć się tego uczucia z piersi. Mam dość tej tęsknoty. Myśli, że coś spartaczyłem, że nie potrafię dotrzymać żadnej obietnicy i tak naprawdę niczego nie potrafię. Jestem taki zmęczony – strącił z brody łzę, pochylając ze wstydem głowę. – Jestem zmęczony tym wszystkim. Sobą. Jestem taki zmęczony…
Wiedział, że Bóg rozumie to, co chłopak ma do powiedzenia, lecz nie miał pojęcia, czy jakiekolwiek słowo w ogóle do Niego trafiło. Za każdym razem gdy bliźniak pytał, Bóg go ignorował, przez co wszystkie pytania jakby wpadały w próżnię.
Przez chwilę trwali w milczeniu, bezgłośnie badając swoją obecność. Elias głęboko oddychał powoli się uspakajając, odganiając przygnębienie i starając się zrozumieć swoje położenie. Wciąż nie miał pojęcia gdzie się znajduje, widział tylko białe, sterylne ściany, ozdobne listwy i ani jednej pary drzwi, a przecież w końcu będzie musiał stąd wyjść. Jakaś myśl błądziła z tyłu jego głowy, niestety za każdym razem, gdy chłopak myślał już, że rozumie, ta umykała i kryła się w odmętach nieświadomości.
Elias czuł, że to coś bardzo, bardzo ważnego.
Odchylił głowę i spojrzał na sufit. Z początku miał wrażenie, jakby wcale go tam nie było, a zamiast niego wisi nad nimi pusta, bezdenna przestrzeń – zamrugał szybko i wszystko wróciło do normy.
Dziwna gula w gardle jednak pozostała.
- Chyba niepotrzebnie szedłem wtedy z tatą – powiedział nagle, choć właściwie wcale tak nie myślał.
Nie miał pojęcia, co by się wtedy wydarzyło. Może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, ale czy lepiej? Może wtedy to nie Keva przybyłaby do niego pierwsza.
Spojrzał na Boga.
- Nie rozumiem, dlaczego chcesz, żebym to zrobił. Co z tego masz? Aż tak ci na tym zależy?
Elias powoli wstał. Wciąż czuł się zmęczony, tak potwornie zmęczony, zmusił się jednak do powstania, do podniesienia brody i spojrzenia prosto w sam środek potęgi, jaką był Bóg. Z Jego strony zaczęły napływać różne rzeczy, zbyt wiele myśli, aby Elias mógł je sobie złożyć w zrozumiałą całość; nie potrafił ich ułożyć, wciąż mu się mieszały, wiele z tych rzeczy wcale nie chciał wiedzieć.
Nic nie rozumiał.
Było tam wiele smutku. Samotności i zagubienia. Ogromne pokłady ciekawości i ani odrobina spokoju, choć jedyne, co Go otaczało, to spokój. Zastój. Rzeczy, które nie powinien odczuwać Bóg, bo jedyne, co do niego należało, to siła; energia potrafiąca zrealizować wszystko, każdą myśl, bez względu na to, jak byłaby skomplikowana.
Elias poczuł wściekłość.
- Przestań!
Wszystko umilkło.
- Nie pozwolę ci tego zrobić – powiedział bliźniak, próbując włożyć w słowa całą pewność siebie. – Bez względu na wszystko, nie pozwolę. Umrę, ale ci nie pozwolę.
I znowu pojawiła się ta myśl, tym razem natrętniejsza i łatwiejsza do uchwycenia, ale tym samym również bardziej przerażająca. Elias dotknął piersi, czując jak brakuje mu powietrza, nagły ból przeszył mu serce.
- Ja umarłem?
Spojrzał na Boga, lecz ten się nie poruszył, nie zrobił najmniejszego gestu, aby to potwierdzić, lub temu zaprzeczyć.
- Wcale nie – Elias pokręcił głową, usiłując zapanować nad drżeniem ciała. Cała jego siła nagle gdzieś uleciała, znowu stał się tylko sobą, zagubionym i niepewnym chłopcem. – Wcale nie umarłem – powiedział, ale bardziej do siebie, niż do Boga. – Nie czuję się martwy. Nie mogę być martwy.
Obrócił się, błądząc oczami po pustce.
- Ciociu Sophie?! Ciociu!
Nie było jej tu.
Nie tu.
Ale jeśli… to powinna tu być.
- Ciociu Sophie!
Przecież czuł jak serce obija mu się o żebra. Oddychał, potniały mu dłonie, a kołnierzyk koszuli niewygodnie ułożył mu się pod szyją. Wciąż odczuwał, nie zaszła w nim najmniejsza zmiana.
Nie mógł być martwy.
Dlaczego więc ta myśl wciąż do niego wracała? Jak się tu znalazł? Jak wszedł do pomieszczenia bez okien i drzwi?
Spojrzał na swoje dłonie i zdał sobie sprawę, że nie czuje już uścisku Kevy – nikt go nie uziemiał, nikt nie pilnował, żeby nie oddalił się zbyt daleko.
Może już się zgubił?
Bóg tylko patrzył, ale bez tamtej ciekawości, z jaką przyglądał się zdaje się wcale nie tak dawno temu. Elias odetchnął głęboko, gdy z jego gardła wydobył się pojedynczy szloch. Nie chciał płakać w obecności Boga, nie przy nim.
Ucisk w piersi był jednak zbyt bolesny.
- Wcale nie umarłem. A jeśli tak się stało – powiedział – to nie umarłem na długo. Rozumiesz mnie?
Nie miał pewności, czy Bóg w ogóle uwierzył w jego zapewnienia. Nie wiedział nawet, czy sam w nie wierzy. Chciał jednak, żeby jego słowa okazały się prawdą. Nie bał się umierania, ale myśl, że miałby opuścić Bowers House…
Nie wierzył, żeby gdziekolwiek indziej było drugie takie miejsce.
- W r ó c ę – zapewnił. – Ale chcę też  m i e ć  do czego wracać – wyprostował się, jeszcze wyżej unosząc podbródek. – Żądam prawa do wolnej woli.
Wiedział już, że Bóg nie może mu się sprzeciwić. To była jego jurysdykcja, jego prawodawstwo, jeszcze z czasów, kiedy świat był całkiem młody. Eliasowi przysługiwała wolna wola, bez znaczenia, ile anielskiej krwi płynęło w jego żyłach. Mógł decydować o swoim losie, a przeznaczenie, bez względu na to, jaką formę by przyjęło, nie miało nad nim żadnej władzy.
To było coś, czego niemal żaden anioł nigdy nie rozumiał. Nawet większość upadłych nie mogło tego pojąć, bo pomimo upadku, wciąż żyli pod jarzmem rang i szczebli, jakby były im niezbędne do funkcjonowania.
Ale Bóg musiał to rozumieć.
Musiał.
A Elias miał dość myślenia, co  p o w i n i e n,  albo co  m u s i a ł  zrobić, zamiast co  c h c i a ł  zrobić.
A Bóg to zrozumiał.
I nagiął się do jego woli.

Komentarze

  1. Omg, to jest chyba mój ulubiony rozdział. Wszystko w nim jest takie... Perfekcyjnie wyważone. Uwielbiam monolog Eliasa. Uwielbiam reakcje Boga na jego słowa. W ogóle opis Boga też cudo. Świetnie oddałaś emocje. I jeszcze to zakończenie. Zabrzmiało tak... Biblijne. Chociaż trochę szkoda, że Elias przy fragmencie co chce, nie wspomniał nic o bracie...
    Szkoda mi, że opowieść się kończy. Naprawdę, będzie mi jej brakowało. :(
    Czekam na następny!
    Sonia
    P.S. Swoją drogą u mnie nowy post. mam nadzieję, ze nadal będzie Ci się chciało zaglądać :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga