EPILOG
Jak każda duża rodzina, Bowersowie
posiadali historie bez końca opowiadane między jej członkami. Jedna z nich
dotyczyła Sue Bowers, nazywaną po prostu Zwariowaną Sue, co jednocześnie wiele
wyjaśniało, jak i mocno rozmijało się z prawdą.
Przed śmiercią w tysiąc osiemset
siedemdziesiątym siódmym roku, Sue namalowała karty tarota. Były piękne, ale
nie dlatego stały się najcenniejszą rzeczą rodziny Bowersów – talia
przedstawiała bowiem potomków familii, którzy jeszcze się nie narodzili. Ich
twarze ukrywały się w postaciach, ich los łączył ze znaczeniem poszczególnych
kart. Były skarbem, ale jednocześnie tajemnicą, przestrogą, zmorą bądź
obietnicą. Dla Eliasa były poniekąd każdą z tych rzeczy.
Teraz jednak, kiedy przetasowywał je w
palcach, zdał sobie sprawę, jak niewiele z tych twarzy pozostało tajemnicą.
Kierowany impulsem zaczął pracować nad
własną talią.
Nie posiadał takiego talentu do rysunku
jak Lena – miał dużo bardziej skromny styl, karty w jego wykonaniu przypominały
nieco talię należącą niegdyś do ciotki Sophie, ale o bardziej
foto-realistycznym wyglądzie. Były trochę jak jego zdjęcia, ale po brzegi
wypełnione magią i sennymi wizjami. Nie miał pojęcia, skąd przychodzą do niego
te twarze – albo do kogo należą; nie odchodziły, póki ich nie namalował.
Jak na razie nie chwalił się swoją pracą reszcie Bowersów – najpierw chciał ją dokończyć.
Miał już dwadzieścia sześć lat. Poniekąd
skończył jak Hope, wbrew woli targany po świecie, choć wciąż nie
opuszczała go myśl, aby wracać, wracać,
wracać. Został tłumaczem – miał jednak nadzieję otworzyć w Jonesville
niewielkie studio fotograficzne, był już bowiem zbyt zmęczony tęsknotą za
Bowers House.
Musiał do niego wrócić.
- Elias?
Zerknął w bok, na siedzącego obok brata.
- Hm?
- Wszystko w porządku?
- Tak, zamyśliłem się – młodszy bliźniak
oderwał na chwilę dłoń od kierownicy i podrapał się po bliźnie na piersi.
Damon chyba niezbyt mu uwierzył, ale nie
ciągnął tematu.
Jechali przez las, Elias z każdą chwilą
czuł jak coraz mocniej wyrywa mu się serce – podobnie jak on, chciało wracać,
wracać, wracać.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że kupiłeś
sobie tego garbusa – Damon poklepał dłonią po masce rozdzielczej. Nie potrafił
trwać w ciszy, musiał mówić, ale Elias nigdy nie miał mu tego za złe. – Z
twoimi zarobkami mógłbyś kupić sobie porsche.
Elias uśmiechnął się nieznacznie.
- I mówi to ktoś, kogo nie stać nawet na
garbusa.
- Mam dobrą pracę.
- Oczywiście.
- A jeżdżenie pociągami wcale nie jest
takie złe.
- Skoro tak twierdzisz.
- Jeśli nie chce ci się jeździć po mnie na
peron, to po prostu powiedz.
Elias śmiał się już w głos.
Byli coraz bliżej Bowers House.
Damon został architektem, dokładnie tak, jak zaplanował; skończył studia i zatrudnił się w niewielkiej firmie. Nie tylko jego
projekty, ale i zarobki były tak nieduże jak miasteczko, w którym obecnie
mieszkał, nigdy się jednak nie skarżył, więc Elias sądził, że jest szczęśliwy – a
przynajmniej taką miał nadzieję.
Zadzwonił telefon.
- Odbierzesz? – Elias podał mu aparat. –
Powiedz im, że będziemy za kilka minut.
***
Bowers House niewiele się zmieniło –
przynajmniej z zewnątrz. To wciąż był wielki budynek z drewna i kamienia, po
jednej stronie obrośnięty winoroślą, emanujący taką magią, że Eliasowi zrobiło
się duszno. Przez chwilę siedział nieruchomo, nie odrywając dłoni od kierownicy
i po prostu patrzył, czując jak tęsknota powoli mija.
Kątem oka widział, że Damon mu się
przygląda.
- Elias?
Oderwał wzrok od Bowers House i spojrzał
na brata. Cokolwiek ten chciał mu powiedzieć, nie przeszło mu to przez gardło –
westchnął tylko i wysiadł.
- Chodź, pomożesz mi z bagażami.
Elias poszedł w jego ślady i zaciągnął się
jesiennym powietrzem.
W domu powitał ich hałas.
- Chłopcy! – jak zwykle pierwsza powitała
ich Nina, rzucając im się na szyję. Poprzedzający ją brzuch stał się mocno widoczny
pomimo luźnej koszuli w stylu lat siedemdziesiątych, przez co Nina
paradoksalnie zdawała się jeszcze drobniejsza niż zwykle. Elias już dawno
przepowiedział jej córkę, co lekarz tylko potwierdził. – Tommy’ego nie ma? –
zapytała, tuląc Damona.
- Nie ma, jest zajęty – odparł starszy z
bliźniaków, uśmiechając się szeroko i odwzajemniając uścisk, dziwnie się przy
tym wyginając, żeby nie nacisnąć na jej brzuch.
- Męskie grono nam się pomniejsza –
mruknęła Ira, kiwając im w korytarzu głową, niosąc do salonu umyte kieliszki.
Tak mocno tłukły się o siebie, że Elias miał wrażenie, że nie doniesie ich
w jednym kawałku.
- Dorian na delegacji? – domyślił się
młodszy bliźniak.
Damon parsknął śmiechem.
- To na pewno jest delegacja? Co twój
mąż-ksiądz myśli o naszych Andrzejkowych praktykach?
Nina zaczerwieniła się.
- Dorian nie jest już księdzem.
Bliźniacy zachichotali, wymieniając znaczące spojrzenia.
- Ciekawe z czyjego powodu – zaśmiał się
Damon.
- Wyczuwam kpinę! – korytarzem nadbiegła
Hope, wioząc na baranach małą Maggie. – Z kogo się śmiejemy? Jezu, co tu tak
śmierdzi?
Maggie zaśmiała się piskliwie i zatkała
nos, chowając twarz we włosach ciotki.
- Fuj!
- To moje eksperymentalne kadzidełko –
odparła Nina.
Hope cmoknęła bliźniaków w policzek.
- Cześć, chłopcy.
- Alkohol! – wrzasnęła rozdzierająco Ira.
Jej głos słychać było najpewniej nawet w Jonesville.
- Mniam! – Hope podskakując ruszyła w
stronę schodów, wywołując tak niepohamowany śmiech Maggie, że ta zaczęła
chrząkać. Jej matka próbowała ją tego oduczyć, ale jako że pod tym względem nie
miała poparcia u nikogo, nawet u Rodericka, niezbyt jej się to udawało. – Z
drogi!
Nina nucąc pod nosem podążyła za nią, a
loki podskakiwały w takt jej kroków.
Elias czuł się pełen.
Razem z bratem wzięli swoje bagaże i
zanieśli je do swojego pokoju – podobnie jak Bowers House, i on zdawał się
trwać w niezmienionej formie, tak samo zagracony i osobliwy jak w dniu, w
którym go opuścili. Mieli już zasłane łóżka, Elias od razu pomyślał o Lenie –
to na pewno była jej sprawka.
Miał ochotę stać na środku pomieszczenia i
po prostu chłonąć wszystkie te dźwięki i zapachy.
- Chłopcy! – Do pokoju wpadła Lena. Jej
uścisk mógłby łamać żebra. – Jak ja się za wami stęskniłam!
Elias czuł się pełen.
- Słyszeliśmy, że Dorian był zbulwersowany
na widok naszych pogańskich praktyk – Damon tak szeroko się szczerzył, że
młodszy bliźniak mógłby policzyć wszystkie jego zęby.
Lena parsknęła.
- Nie bądź niemiły – skarciła go z surową
miną, po czym parsknęła śmiechem, jakby dłużej nie potrafiła być poważna. –
Miał czas się przyzwyczaić. Chodźcie, zanim Ira obali całą flaszkę.
Ruszyła schodami na dół, Elias zatrzymał
się jeszcze na moment i z delikatnym uśmieszkiem zbliżył do brata.
- Lepiej uważaj, Dorian może cię
ekskomunikować.
Jego brat jeszcze długo się śmiał.
Elias naprawdę czuł się pełen. To aż
bolało.
Razem przeszli do salonu, gdzie zebrała
się reszta rodziny, szykująca do corocznej tradycji. Panował tu wspaniały
chaos. Maggie wdrapała się na swojego ojca – Roda – który próbował w spokoju
układać pasjansa – była jak małpka, nie znosiła poruszać się na ziemi i
wspinała się na wszystkie meble, jakie tylko znalazły się w zasięgu jej wzroku.
Ira kończyła rozlewać alkohol, właśnie oglądała kieliszki sprawdzając, czy aby
na pewno wszystkim nalała po równo. Nina tymczasem przyniosła z kuchni ciasto,
a Hope zaczęła zapalać świece oczyszczające aurę i rozstawiać je na meblach.
Przybyli na czas, nadeszła pora wróżb.
- Lena, mogę nalać chłopakom alkoholu? –
zapytała Ira, uśmiechając się drapieżnie.
- Bardzo śmieszne – Lena przewróciła
oczami, sięgając do szafki po obrus.
Na kanapie leżała Kate, trzymając dłonie
pod pokaźnym brzuchem – Elias wiedział, że w przyszłości urodzi jeszcze dwoje
dzieci. Nie brała udziału w przygotowywaniach, właściwie zdawała się być
całkiem oderwana od reszty.
Elias przepowiedział jeszcze kilka innych
rzeczy, ale póki co nie miał pewności, czy powinien się nimi z kimkolwiek
podzielić.
Wciąż patrzył na Kate. Brakowało jej d z i w n o ś c i, jaką odznaczali się wszyscy Bowersowie. Była
rehabilitantką, mocno stąpała po ziemi i wciąż nie potrafiła zrozumieć tej i n n o ś c i zamieszkującej mury
tego domu. Była realistką, podczas gdy wszyscy Bowersowie to marzyciele i
dziwacy, artyści i niekiedy również szaleńcy, mocno związani z magią wszelkiego
rodzaju – dla niej tarot, wróżenie z fusów i wszystko inne pozostawało niewinną
zabawą, Elias wątpił, czy kiedykolwiek uwierzyła Rodowi, kiedy ten mówił o
odwiedzających go duszach. Nie rozumiała idei Andrzejek.
Nie pasowała tu, w przeciwieństwie do
Doriana, który wkomponował się już w chwili, kiedy przekroczył próg Bowers
House.
Elias wiedział, że Kate odejdzie, zaraz po
urodzeniu czwartej córki, zostawiając tu wszystkie dziewczynki; młodszy
bliźniak sądził, że nastąpi to w ciągu pięciu lat. Nie miał pojęcia, czy
powinien powiedzieć o tym Rodowi.
- Pójdę się położyć – Kate wstała z
kanapy. – Bawcie się dobrze.
- Wszystko w porządku? – zapytał Rod,
trzymając małą Maggie pod pachą, starając się unieruchomić jej kończyny. Ira
marszczyła brwi za każdym razem, kiedy dziewczynka wydawała z siebie
przeraźliwy pisk.
- Tak. Bawcie się dobrze – powtórzyła.
Elias przepuścił ją w przejściu – patrzył
jak odchodzi korytarzem, wciąż myśląc o swojej przepowiedni.
Odkąd umarł i ożył, widział wiele rzeczy, znacznie
gorszych. Wcale nie musiał o tym mówić.
- Gotowi? – zapytała Ira. – Czy będziecie
tak stać?
Myśli uleciały.
Razem zasiedli dookoła stołu – zapadł już
wieczór, mrok naciskał na nich ze wszystkich stron, podczas gdy wiatr
przeraźliwie wył między drzewami. W powietrzu unosiła się mdława woń kadzidła,
jakby zamiast w salonie, znaleźli się na jakieś uświęconej ziemi. Elias czuł
jak włoski na karku stają mu dęba, a przez palce przebiegają przyjemne
dreszcze, gdy raz za razem przetasowywał karty tarota. Wszyscy zdawali się być
nierzeczywiści, nawet mała Maggie, która rozsiadła się na samym środku stołu,
chcąc znaleźć się jak najbliżej kart – miała ogromne oczy, niemal tak samo
czarne jak Elias i już teraz była zafascynowana wszystkim tym, czym po cichu
zajmowali się Bowersowie. Tak milcząca bywała tylko przy wróżeniu.
Przetasowali karty, donośny szelest niczym
zaklęcie wypełnił całe pomieszczenie, pomnożony przez wszystkie talie. Elias
wciąż korzystał z kart odziedziczonych po Zwariowanej Sue – przez te wszystkie
lata tak mocno się do nich przywiązał, że ani myślał je odłożyć, nawet jeśli
miałby je wymienić na talię ciotki Sophie.
Przyłożył sobie tarot do serca.
Lena uniosła swój kieliszek.
- To co, za nasze spotkanie?
Wnieśli toast.
- Jak smakuje ci soczek? – Ira
wyszczerzyła się drapieżnie do Niny. Młodsza siostra pokazała jej język.
- Komu wróżymy najpierw? – wtrąciła Lena.
- Mogę być ja – zgłosił się Elias. Damon
spojrzał na niego, lecz nie odezwał się słowem. Kiedy młodszy bliźniak na niego
spojrzał, ten lekko się uśmiechnął.
Raz jeszcze przetasowali karty. Wszyscy
nachylili się nad blatem stołu, również ci, którzy nie wróżyli – Rod przygarnął
małą Maggie do siebie i położył brodę na jej ramieniu. W jego dłoniach
wyglądała jak laleczka.
Elias odetchnął głęboko.
Wyłożyli trzy karty.
Śmierć, Kochankowie, Ósemka Kielichów.
U wszystkich powtórzyły się te karty, w
dokładnie tej samej kolejności. Elias poczuł jak po plecach przebiega mu
dreszcz.
- Kto czyni honory? – odezwała się Ira. W
ciszy jej głos wydawał się głośny i chrypiący. Przez chwilę trwało milczenie,
kiedy po prostu siedzieli i wpatrywali się w karty, oceniając ich znaczenie.
- Śmierć to ja – stwierdził w końcu Elias.
– To oczywiste.
Wszyscy w odpowiedzi kiwnęli tylko głowami,
nie odrywając wzroku od swoich kart.
- Kochankowie oznaczają chyba Kevę – Nina
uśmiechnęła się do Eliasa. – Tak jak poprzednim razem.
- Ale w jakim kontekście? – Zapytała Lena.
- Kochanków? – Ira wzruszyła ramionami.
- A trzecia karta? – wtrącił Damon
przyciszonym głosem.
- Ósemka Kielichów – mruknęła Ira. – Może
symbolizować radykalne sytuacje.
- Ale też wcielenie w życie tego co ważne,
albo sprawy, które dojrzały do poważnych posunięć – dodała Hope.
- I cierpliwość – rzekła Lena.
- Czyli co? – Damon podniósł wzrok i
rozejrzał się po zebranych. – Co to dokładnie oznacza? Elias?
Młodszy bliźniak czuł jak serce obija mu
się o żebra. Bał się podnieść wzrok.
Nie widział Kevy od dnia, w którym umarł.
Sześć lat. Sześć lat wyczekiwania oraz wyglądania, ciągłych myśli i
zastanawiania się, co takiego robi i gdzie się podziewa. Nigdy się nie
odezwała, nie zadzwoniła ani nie wysłała pocztówki, przez co Elias zaczął się
zastanawiać, czy może o nim nie zapomniała. On wciąż ją pamiętał. Przez te
sześć lat miał dwie dziewczyny, ale z żadną z nich nie łączyło go nic
szczególnego, choć bardzo się starał – oba związki kończyły się tak szybko, jak
się zaczynały i Elias nie potrafił nic na to poradzić. Być może wcale tego nie
chciał.
Tęsknił za Kevą.
Nie miał pojęcia, czy ona też za nim tęskni.
Teraz jednak… teraz…
Donośny dzwonek przeszył Bowers House i
Elias zerwał się na równe nogi, przewracając krzesło. Serce wyrywało mu się z
piersi.
Pobiegł w dół, schodami, prosto do holu.
Szarpnął za klamkę, prawie wyrywając ją z drzwi, starając się złapać oddech.
Stała tam.
Naprawdę tam stała, była tu, była tu, była
tu…
- Keva – powiedział i prawie nie rozpoznał
swojego głosu.
Liczyła już dwadzieścia jeden lat, całkiem
straciła nastoletnie rysy, stała się też tęższa i chyba urosła kilka cali.
Bujne złote loki, jej oczy i uśmiech pozostały jednak niezmienione. Miała na
sobie długą, rozkloszowaną spódnicę i hawajską koszulę, na którą narzuciła
dżinsową kurtkę – żadna z tych rzeczy do siebie nie pasowała. Być może wcale
nie miała.
Stała w progu, przeskakując z jednej nogi
na drugą.
- Cześć.
- Wróciłaś – wciąż nie potrafił oderwać od
niej wzroku.
Jej uśmiech stał się nieco szerszy.
- Chyba tak. Bowers House jest idealnym
miejscem do powrotów, nie mylę się?
KONIEC
Omg, to naprawdę już epilog? :(
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo mi się podobał, naprawdę, ale smutno mi, że to już koniec :(
Zżyłam się z Twoimi bohaterami. I mimo, że do większości z nich mam nadal mieszane uczucia, nie sądzę, że to źle, wręcz przeciwnie. Myślę, że to pokazuje, że nie są to postaci papierowe.
Będę tęsknić za sprawdzeniem co tydzień Twojego bloga. I za bliźniakami. I za Bowers House. Tak zwyczajnie po prostu tęsknić :(
Mam nadzieję, że będziesz jeszcze pisała, coraz to lepiej i pewniej! Że nie znikniesz w odmętach blogosfery! (I że nadal będziesz mnie odwiedzać!)
Dziękuję za podzielenie się Twoją historią.
Do zobaczenia wkrótce (mam nadzieję)
Sonia ❤️
P.S. TAK DAMON MA CHŁOPKA, WII
Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńPóki co nie mam kolejnej historii, którą chciałabym się podzielić, ale nie wykluczam, że jeszcze powrócę. Cały czas coś piszę, nie jestem jednak pewna, czy jest to wystarczająco dobre.
I oczywiście, że będę Cię jeszcze odwiedzać!
Cześć :)
OdpowiedzUsuńChciałabym zaprosić Cię na mojego bloga, gdzie znajduje się opowiadanie fanfiction potterowskie, czasy trójcy. Jeśli masz ochotę i lubisz te klimaty, to wpadnij. Będzie mi miło. Pozdrawiam! :)
https://tajemnicze-przypadki.blogspot.com/
Ps. Wybacz, jeśli w jakiś sposób mój komentarz Cię uraził.