ROZDZIAŁ 55

Samael stał na dachu szpitala i patrzył w dół, na chodnik i przechadzających się po nim ludzi. Miał ochotę skoczyć, lecz nie posiadając skrzydeł groził mu upadek – nie ruszał się więc z miejsca, choć jego serce nie przestawało się wyrywać, co było nieznośne i bolesne zarazem. Mężczyzna odetchnął głęboko i właśnie wtedy usłyszał donośny trzepot skrzydeł, obwieszczający przybycie anioła.
Trudno było pomylić ten dźwięk z czymkolwiek innym – jego własne przygrywały mu dokładnie tę samą melodię, ale to było dawno temu, kiedy jeszcze mógł się nimi cieszyć.
- Wciąż tęsknisz za lotem? – Zapytał Jofiel, podchodząc i stając na krawędzi. Wiatr targał mu pióra, anioł musiał złożyć skrzydła ciasno po plecach, aby nie porwał go mocniejszy podmuch.
- Tak – przyznał Samael nie odwracając się.
I była to prawda.
Tęsknił za lataniem całym swoim sercem. Jego osoba, jego dusza i jego jaźń nieprzerwanie wyrywały się do czegoś, czego już nigdy nie miał zaznać. Taka była jednak cena buntu – musiał porzucić lot i związane z nim uczucie wolności dla prawdziwej, nieoszukanej autonomii.
Lot dawał mu tylko fałszywą wolność. Nic więcej.
Co miał jednak uczynić z uczuciem rozsadzającym pierś? Aniołowie uwielbiają wysokość – a Samael dobrowolnie się jej pozbawił.
- Możesz jeszcze wrócić – rzekł Jofiel.
Samael wreszcie się do niego odwrócił.
- Od tysięcy lat mówisz mi wciąż to samo. Wiesz, że tego nie zrobię, a na pewno nie po tym, co się ostatnio wydarzyło. Jak mam pokłonić się Bogu i to po tym, co zrobił moim synom?
Jofiel zawahał się. Samael czuł jak niechciana złość rozsadza mu pierś, już nic nie mógł z nią zrobić, jak tylko pozwolić odlecieć.
- Powiedz mi, czy to ty sprzedałeś ich Archaniołowi Michałowi? – Zapytał.
Patrzył jak Jofiel zamyka oczy i nieznacznie pochyla głowę – nie musiał robić nic więcej, Anioł Śmierci znał już odpowiedź.
- Wiesz, że nie miałem wyboru – rzekł cicho Jofiel.
- I właśnie dlatego się zbuntowałem – naciskał Samael. – Żeby nie musieć wypełniać takich rozkazów – wlepił w przyjaciela wzrok, starając się zignorować wysokość i ogarniające go pragnienie skoku. – I dlatego ty poszedłeś za mną, ale potem stchórzyłeś i się pokłoniłeś.
- To nie tak…
- Ależ tak właśnie było! Przeraziłeś się konsekwencji i po prostu się poddałeś!
Jofiel nie wytrzymał i wybuchł.
- Oni wygnaliby mnie z Edenu! Odcięliby skrzydła! Straciłbym wszystko i musiał żyć jak… Nie mogłem… - Anioł odwrócił wzrok, Samael widział jak drgają mu mięśnie na żuchwie. – Jak ty możesz bez nich żyć? Jak…
- Wszystko ma swoją cenę.
- Ja nie byłem w stanie jej zapłacić. Nie mogłem tego zrobić.
Samael zasępił się.
- Czasami żałuję, że nie poszedłeś ze mną do końca, ale to chyba okrutne, prawda?
- Nie wiem. A ja żałuję, że w porę nie zawróciłeś.
- Chyba tego nie rozwiążemy.
Jofiel wciąż na niego nie patrzył. To zadziwiające, jak wiele w przeszłości ich łączyło, i jak dziś prawie nic dla siebie nie znaczyli.
Stali ramię w ramię, patrząc w dół – żaden z nich już nic nie mówił. Obaj powiedzieli wszystko, co miało zostać wypowiedziane, została tylko pustka.
Wtedy dołączył do nich kolejny anioł – bo choć boscy posłańcy otaczali budynek szpitala, żaden z nich nie siedział na nim bezpośrednio, jakby otaczała go jakaś ochronna siła.
- To nie miało się tak skończyć – powiedział Archanioł Michał. Jak zwykle roztaczał sobą aurę siły i dostojności. Podobnie jak Jofiel był w pełnym rynsztunku, lecz jego zbroja prezentowała się znacznie okazalej; mocniej lśniła i miała mniej wgięć i zadrapań, posiadała też dużo bardziej szczegółowy ornament.
Archanioł lekko rozłożył, po czym złożył czarne skrzydła, szukając wygodniejszego ułożenia.
- A ja myślę, że właśnie tak – mruknął Samael. Już nie musiał martwić się etykietą; nie podlegał Archaniołom, nie był im nic winien.
Michał zapieklił się.
- Ci nefilim w końcu wypełnią swoje przeznaczenie, dobrze o tym wiesz.
- Wątpię – Samael uniósł podbródek. – Odmówili go. Dlatego nie macie prawa się do nich zbliżać.
- Samaelu… - odezwał się Jofiel, ale nie dokończył.
Do towarzystwa dołączyła kolejna postać, lecz jej przybycia nie obwieścił trzepot skrzydeł – Lucyfer nadszedł cicho i niepostrzeżenie, niczym noc. Miał na sobie lnianą koszulę i kapelusz z plecionki – kompletnie nie pasował do zebranych, bo nawet Samael prezentował sobą anielską dostojność, choć miał na sobie tylko spodnie i koszulę od garnituru.
Archanioł Michał zacisnął szczęki na jego widok, a Jofiel cofnął się nieznacznie. Tylko Anioł Śmierci się nie poruszył.
- Rodzinne spotkanie? – zapytał Lucyfer, uśmiechając się przyjaźnie. Wskazał na anielskie zastępy zajmujące dachy sąsiednich budynków. – Miło wreszcie spotkać się w takim dużym gronie.
- Czego chcesz? – Archanioł położył dłoń na rękojeści miecza, a jego skrzydła drgnęły złowrogo. Lucyfer albo tego nie zauważył, albo kompletnie zignorował.
- Przyszedłem tylko z czystej ciekawości. Naprawdę myślałem, że te dzieciaki wywołają trzecią wojnę.
- Na pewno na nią liczyłeś.
Lucyfer wyszczerzył się, ukazując perłowe zęby.
- Ta zimna wojna, jaką wciąż prowadzicie jest nieco męcząca, nieprawdaż?
- Moi synowie nigdy tego nie chcieli – rzekł Samael.
- O tak, masz bardzo sympatycznych synów.
- Którzy nigdy nie powinni powstać – wtrącił Jofiel.
- To chyba nie czas, na takie rozmowy – Samael obrzucił przyjaciela niezadowolonym spojrzeniem. Miał dość wysłuchiwania, że bliźniacy są ujmą na anielskim honorze. Oni wszyscy nie mieli pojęcia o czym mówią.
Lucyfer przekrzywił głowę, nie przestając się uśmiechać. Jego oczy przykryte złotą grzywką zdawały się drapieżne i niebezpiecznie inteligentne.
- Ten jasnowłosy chłopak naprawdę musiał szczerze pomówić sobie z Bogiem – powiedział. – Czy Gabriel przekazał wam coś więcej niż to, że mamy się do nich nie zbliżać?
- Archanioł Gabriel jest tylko posłańcem – rzekł Jofiel. – Przekazał jedynie to, co kazał mu Bóg.
Michał zgromił go wzrokiem.
- Cała trójka jest nietykalna – dodał Samael, nie pozwalając mu dojść do słowa.
- Ale czuję, że i tak nie dacie im spokoju – Lucyfer poprawił kapelusz, nasuwając go nieco bardziej na oczy. Jego pogodna twarz niemal nie zmieniała wyrazu, lecz bystre oko mogło dostrzec, że jest to jedynie maska. Ciepły uśmiech skrywał tak naprawdę pokłady ciętych jak brzytwa myśli.
- Są niebezpieczni – parsknął ze złością Archanioł Michał. – Powinni być pod ciągłą kuratelą.
- Odmówili swojego przeznaczenia – warknął Samael.
Lucyfer uśmiechnął się do niego smutno. Tylko on i Anioł Śmierci rozumieli ideę wolnej woli – dwa prawdziwie zbuntowane anioły.
Samael czasem żałował, że nie łączyła ich silniejsza przyjaźń. Był jeszcze młody, kiedy Lucyfer się zbuntował, poza tym od zawsze sympatyzował z Jofielem, nie szukał więc innych znajomości – dopiero teraz wiedział, że jego bliski przyjaciel tak naprawdę nigdy go nie rozumiał. Wątpił, aby rozumiał go również w dniu, w którym podążył za nim w rebelii. Lucyfer natomiast został ulepiony z zupełnie innej gliny – Samael miał niekiedy wrażenie, jakby obaj żyli wśród ślepców, jako jedyni posiadając sprawne oczy.
Naprawdę żałował, że nie łączyły ich cieplejsze stosunki. Może nie czułby się tak samotnie.
Szybko powrócił jednak do rzeczywistości.
- Macie podporządkować się rozkazowi – powiedział. – Będę ich pilnował.
- My również – odparł Archanioł Michał, siląc się na spokój, choć wciąż miał zaczerwienione policzki. – Nikt z nas się do nich nie zbliży, ale to nie znaczy, że nie będziemy mieć ich na oku.
Samael zgrzytnął zębami.
- Chcą żyć w spokoju.
- Nie odczują naszego spojrzenia.
Archanioł rozłożył skrzydła, uznając tę rozmowę za zakończoną. Machnął nimi zaledwie dwa razy i silny prąd powietrza porwał go w górę; zataczając szeroki łuk poszybował zgrabnie w stronę swoich popleczników, prawie już nie poruszając skrzydłami – wiatr niósł go dokładnie tam, gdzie chciał.
Jofiel otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ostatecznie pokręcił jednak głową i rzucając Samaelowi ostatnie pożegnalne spojrzenie ruszył w ślad za Archaniołem. Mężczyzna patrzył jak odlatuje.
Lucyfer tymczasem podszedł do niego i spojrzał na ulicę w dole.
- Nie martw się, twoi synowie potrafią o siebie zadbać – powiedział.
- Wiem.
Lucyfer parsknął.
- Będziesz teraz ich aniołem stróżem, czy tak?
- Zawsze starałem się nim być.
- Oczywiście.
Samael słyszał w głosie Lucyfera powątpiewanie, ale zignorował je. Bez słowa cofnął się od skraju dachu, podczas gdy jego rozmówca obrócił się z gracją na palcach, balansując nad skarpą – jego pięty zawisły w powietrzu.
Poprawił słomkowy kapelusz.
- Miej oko na chłopców – powiedział Lucyfer. – Ja będę pilnował dziewczyny.
Anioł Śmierci przypomniał sobie jasnowłosą nastolatkę towarzyszącą bliźniętom. Wcześniej nie przywiązywał uwagi do jej obecności, teraz jednak zapytał:
- Kim ona jest?
- To córka Azazela, demona pustyni. Pomniejszy czort, specjalnie bym się nim nie martwił.
- Czy to nie on zebrał upadłych?
Lucyfer roześmiał się.
- A potem ich stracił. Sam powinieneś wiedzieć, że przywództwo to wcale nie taka łatwa sprawa.
Samael wiedział, nie odezwał się jednak słowem.
- Jak myślisz, posłuchają się boskiego rozkazu?
- Wydał je sam Jahwe. Nawet upadli nie mogą go zignorować.
Anioł nie czuł się uspokojony.
Lucyfer w tym czasie poprawił kapelusz, rzucił spojrzenie ku ulicy w dole, po czym ruszył ku drzwiom prowadzącym na klatkę schodową – w połowie drogi zatrzymał się jednak i po raz ostatni obejrzał na swojego rozmówcę, wyginając usta w delikatnym uśmieszku.
- Moje drzwi zawsze stoją otworem. Wpadnij czasem.
Samael kiwnął tylko głową.
Lucyfer odszedł i mężczyzna znowu został sam. Aniołowie otaczający wcześniej budynek szpitala odlecieli – wzbili się w wielką, czarną chmarę i w ogłuszającym szumie poszybowali na zachód. Samael przyglądał się ich sylwetkom na tle błękitnego nieba, nawet po tysiącu latach wciąż nie rozumiejąc, dlaczego ludzie nie potrafią ich dostrzec. Tak jakby wykraczało to poza człowiecze umiejętności percepcji, a przecież aniołowie wcale się nie kryli – wystarczyłoby, żeby unieśli głowę i uważniej spojrzeli.
Samael żył wśród ślepców.
Może właśnie to spodobało mu się w Hope – ona zdawała się dostrzegać to, co dla innych pozostawało niewidzialne. Ostatecznie jego kochanka okazała się tak samo zagubiona jak inni – jak on sam był zagubiony. Wciąż jednak czuł względem niej pewną więź, nawet jeśli ona nie chciała się do niej przyznać. Kto wie, może gdyby życie byłoby mniej złożone, odnalazłby przy niej szczęście.
Odwrócił się i ruszył w ślad za Lucyferem, zastanawiając się, jaką decyzję powinien podjąć teraz. Uważał to za zabawne – z Anioła Śmierci stał się Aniołem Stróżem.
Zważył tytuł w ustach.
Nie miał pewności, czy bliźniętom się to spodoba.


Komentarze

  1. YAY, LUCYFER, MOJA ULUBIONA POSTAĆ!
    Bardzo mi się podobała ich rozmowa. Szczególnie przemyślenia Samaela względem Jofiela i Lucyfera. A Michała nienawidzę całym serduszkiem, sue me. Jakby... nie wiem, kojarzy mi się trochę z rozpuszczonym dzieciakiem, który jest przyzwyczajony, ze ma być tak jak on chce i koniec kropka, a jak nie to skrzydła wam w oko. Się uparł na to "pilnowanie" jak cię mogę...
    Fajno, że Lucek będzie dbał o Kevę. Dziewczyna zasługuje na kogoś lepszego niż Azazel is2g (nomen-omen), a że ja Lucka uwielbiam...
    Oj, jestem ciekawa reakcji bliźniaków na to, że ich ojciec postanowił zostać ich Aniołem Stróżem. Szczególnie Damona c;
    Czekam na kolejny!
    Sonia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga