Posty

EPILOG Jak każda duża rodzina, Bowersowie posiadali historie bez końca opowiadane między jej członkami. Jedna z nich dotyczyła Sue Bowers, nazywaną po prostu Zwariowaną Sue, co jednocześnie wiele wyjaśniało, jak i mocno rozmijało się z prawdą. Przed śmiercią w tysiąc osiemset siedemdziesiątym siódmym roku, Sue namalowała karty tarota. Były piękne, ale nie dlatego stały się najcenniejszą rzeczą rodziny Bowersów – talia przedstawiała bowiem potomków familii, którzy jeszcze się nie narodzili. Ich twarze ukrywały się w postaciach, ich los łączył ze znaczeniem poszczególnych kart. Były skarbem, ale jednocześnie tajemnicą, przestrogą, zmorą bądź obietnicą. Dla Eliasa były poniekąd każdą z tych rzeczy. Teraz jednak, kiedy przetasowywał je w palcach, zdał sobie sprawę, jak niewiele z tych twarzy pozostało tajemnicą. Kierowany impulsem zaczął pracować nad własną talią. Nie posiadał takiego talentu do rysunku jak Lena – miał dużo bardziej skromny styl, karty w jego wykonaniu przypo
ROZDZIAŁ 55 Samael stał na dachu szpitala i patrzył w dół, na chodnik i przechadzających się po nim ludzi. Miał ochotę skoczyć, lecz nie posiadając skrzydeł groził mu upadek – nie ruszał się więc z miejsca, choć jego serce nie przestawało się wyrywać, co było nieznośne i bolesne zarazem. Mężczyzna odetchnął głęboko i właśnie wtedy usłyszał donośny trzepot skrzydeł, obwieszczający przybycie anioła. Trudno było pomylić ten dźwięk z czymkolwiek innym – jego własne przygrywały mu dokładnie tę samą melodię, ale to było dawno temu, kiedy jeszcze mógł się nimi cieszyć. - Wciąż tęsknisz za lotem? – Zapytał Jofiel, podchodząc i stając na krawędzi. Wiatr targał mu pióra, anioł musiał złożyć skrzydła ciasno po plecach, aby nie porwał go mocniejszy podmuch. - Tak – przyznał Samael nie odwracając się. I była to prawda. Tęsknił za lataniem całym swoim sercem. Jego osoba, jego dusza i jego jaźń nieprzerwanie wyrywały się do czegoś, czego już nigdy nie miał zaznać. Taka była jednak cen
ROZDZIAŁ 54 Damon wyszedł przed budynek, prosto na popołudniowe słońce. Nie widział na lewe oko, które przysłoniła mu opuchlizna, całą jego twarz pokrywały siniaki i obdarcia, a jedną rękę owinięto w temblaku, wcześniej usztywniając ją aż do ramienia. Poza tym wszystko go bolało – prawie jednak o tym nie myślał, jego głowę zaprzątało bowiem coś zupełnie innego. Aniołowie otoczyli cały szpital, choć póki co trzymali się na dystans; niczym ptaki obsiedli wszystkie budynki wokół, spoglądając w dół ulicy. Damon uniósł podbródek, śmiało odwzajemniając ich spojrzenia. Gdzieś w głębi serca czuł pewność, że oni nie mogli mu już nic zrobić; choć nie miał pewności, skąd pochodziło to przekonanie. Wyszedł jednak na zewnątrz nie z powodu aniołów. Nie mógł znieść szpitalnej bieli, zapachu środków do czystości i kręcącego się wokół personelu – było tam zbyt głośno, a w powietrzu wisiało zbyt wiele śmierci. Powinien tam zostać, trwać przy łóżku brata, lecz nie potrafił. I nigdzie nie