ROZDZIAŁ 51
Elias oddychał głęboko i rytmicznie,
powoli zapadając się w transie. Oddalając się od swojego ciała nie przestawał
wołać, mając nadzieję, że ktoś w końcu odpowie na jego wezwanie. Wciąż czuł
twardą podłogę, na której siedział i palce Kevy zaciskające się na jego dłoni,
wszystkie te doznania stały się jednak nikłe i ledwo zauważalne, liczył się
tylko ten dziwny stan, w jakim się znalazł. Nie przestawał płynąć, płynąć,
płynąć, wszystko dookoła stało się mętne i dziwnie ciężkie, zupełnie jakby
powietrze zaczęło ważyć znacznie więcej niż wcześniej, naciskając na barki.
Eliasowi znany był ten stan – bywał w nim
już niejednokrotnie.
Tym razem nieco się jednak różnił.
Ktoś ciągnął go ku sobie.
Ciotka Sophie przez lata skupiała się na
nauce magii związanej z lustrami – uczyła go ich niuansów i wszystkich
możliwości, starała się go zaznajomić ze stanem wieszczenia, kiedy oderwany od
ciała może przyjrzeć się czasowi, trochę niczym sam Bóg. Wcześniej nie miał
pojęcia, dlaczego skupiła się akurat na katoptromancji, zamiast na innej
technice wieszczenia.
Teraz już wiedział.
Miał nadzieję, że Bóg znajduje się na tej
samej płaszczyźnie, z której on korzystał, kiedy wieszczył. Wcześniej nie zauważył
jego obecności, ale też nigdy jej nie szukał. Zdawał sobie sprawę, jak marnie
brzmiały jego wytłumaczenia, ale naprawdę miał przeczucie, że to wszystko się
uda – ciotka Sophie już dawno nauczyła go, aby słuchać intuicji. Właśnie to
czynił. Wieszczył, szukając boskiej obecności, jednocześnie żywiąc przekonanie,
według którego Bóg nie zostawiłby zbyt skomplikowanej drogi komunikacji, bo
jaki miałoby to sens?
Oddalił się już tak daleko, że ledwo czuł
palce Kevy zaciśnięte wokół jego dłoni.
Ktoś wciąż ciągnął go ku sobie.
Trudno było opisać to, co znajdowało się
dookoła niego – przypominało to nieco różnego rodzaju wydarzenia nachodzące na
siebie, w których nie brał udziału; jedyne co mógł, to przypatrywać się im ze znacznej
odległości i próbować odnaleźć w nich jakiegokolwiek sens. Szukał punktu
zaczepienia, pozwalającego mu wrócić do wydarzeń bezpośrednio z nim
związanych. Czuł płynącą jego żyłami moc, wszechogarniającą i potężną. Gdyby
mógł, zburzyłby wszystko jednym skinieniem nadgarstka, przez chwilę istotnie
poczuł się… B e s t i ą.
Naprawdę mógł to zrobić. Mógł być
zniszczeniem i zgrozą, wojną, zarazą, głodem i śmiercią.
I wtedy to zobaczył, tą jedną, zbliżającą
się linię czasową, która zaraz miała się wydarzyć.
Elias krzyknął, nie usłyszał jednak
swojego głosu, możliwie, że jego usta w ogóle się nie poruszyły.
Nagle w trwającej ciszy ktoś się odezwał.
- ילד.
I Elias stanął przed obliczem Boga.
Odnalazł go.
Bóg nie posiadał cielesnej formy,
przypominał raczej kontur ludzkiej postaci, ani męskiej, ani żeńskiej. Elias
nie miał jednak wrażenia, jakby miał styczność z i s t o t ą, lecz m o c ą,
prawdziwym, czystym przejawem p o
t ę g i, nieuchronnym niczym burza. Elias
znieruchomiał, kiedy macki tej wszechmocy zaczęły otaczać go ze wszystkich
stron, tuląc i uspokajając, tym samym odwracając jego uwagę od widzianych przed
chwilą obrazów. Elias wyciągnął ku Bogu dłonie, zdając sobie sprawę, że nawet
rażenie piorunem nie jest w przybliżeniu tak intensywne jak to doznanie – czuł
elektryczność przepływającą między nerwami, otoczyła go tak intensywna jasność,
choć wcale nie musiał mrużyć oczu, aby patrzeć prosto w jej źródło.
- ילד אנושי – Bóg znowu się odezwał, a
jego głos był donośny niczym dzwon; Elias nie był w stanie powiedzieć, czy
należy do mężczyzny czy kobiety. Możliwe, że do żadnej z tych płci; Bóg
stanowił czystą energię, a nie istotę pojmowaną przez człowieka. Sam Elias nie miał
pewności, czy potrafił objąć go rozumem, a przecież stał tuż przed nim,
wpatrując się wprost w jego źródło. Bóstwo ani trochę nie przypominało istoty z
katolickich broszurek, bo to na co młodzieniec patrzył było takie… o g r o m n e. Elias zrozumiał wszelkie cytaty porównujące
człowieka do pyłu, bo czymże był w porównaniu z Bogiem?
Elias próbował się odezwać, ale trema
ścisnęła go za gardło.
Miał wrażenie, jakby Bóg zaczął nim
obracać, aby przyjrzeć mu się z każdej ze stron; Elias zacisnął powieki, czując
mdłości.
- Przestań! – krzyknął. Bóg pochwycił go
mocniej, mimo że nie posiadał dłoni i przybliżył go do siebie, choć wcale nie
miał oczu; ani twarzy, w której mogłyby tkwić.
- נער האדם רוצה משהו ממני – odpowiedział
Bóg. Zabrzmiało to nieco jak pytanie, Elias nie miał jednak pojęcia czego
dotyczyło. Nie mówił w tym języku.
W jakie słowa miał ubrać to, co od niego
chciał? Dźwięki kotłowały mu się w głowie, jednak w chwili, kiedy chłopak
otwierał usta, te umykały jak zawsze, gdy chciał wypowiedzieć coś będącego
bliskiego jego sercu – Elias miał ochotę zawyć.
Zamiast więc ubierać w słowa własne myśli,
otworzył umysł, aby Bóg mógł je obejrzeć w swej oryginalnej formie.
- Bestia
– rzekł Bóg, falując wokół chłopaka.
- Nie! Nie chcę nią być! Właśnie o to
chodzi!
Boska potęga stała się jeszcze
intensywniejsza, Elias zapragnął nagle się od niej uwolnić, choć nie do końca
rozumiał dlaczego.
- Nie!
Czuł jak Bóg naciskał, jak wchodził mu do
głowy, jakby odsłaniając swoje myśli, Elias dał mu zaproszenie. Chłopak miał
wrażenie, że całe jego ciało płonie, nie czuł już palców Kevy w swojej dłoni,
nie wiedział jednak, czy to dlatego, że to on puścił ją, czy może na odwrót. Oczy
przysłoniła mu ciemność.
- Przestań! – krzyknął.
Powoli pochłaniało go szaleństwo, dar od Zwariowanej
Sue Bowers, moc spleciona z przekleństwem. Nie chciał tego co właśnie się
działo, nie miał już jednak na to wpływu. Jego ciało powoli się poddawało.
Widział karty przetasowujące się przed
jego oczyma. Chłopak wyciągnął dłoń, aby wyłowić jedną z nich.
ŚMIERĆ.
- To twoja karta – powiedziała Zwariowana
Sue.
- Nieprawda.
- Jest na niej twoja twarz. Kogo innego
miałaby być?
Elias zacisnął powieki.
- Nie wiem. Nie chcę, aby była moja.
Słowa huczały mu w głowie, ciało wciąż
paliło ogniem, nie mógł już odnaleźć obecności Kevy, zupełnie jakby był tylko
ten szum i nic więcej.
Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje.
Był tylko pyłem.
Oh wooooooow!!!
OdpowiedzUsuńNa początku szalenie mi się podoba Twoje przedstawienie Boga. Naprawdę. Bardzo subtelnie z tego wyszłaś. Pomysł z Nim jako swoistą energią jest znakomity.
Czekaj czyli... Elías zwariował? Czy po prostu ujrzał Sue? Co się stało? Udało się? ... Dowiem się w następnym rozdziale, prawda? 😅
No nic, muszę czekać
Pozdrawiam
Sonia
P.s. czy Bóg mówił w jidysz?
Bóg mówi w hebrajskim. Z tego co mi wiadomo, to w tym języku oryginalnie napisano stary testament.
UsuńI taka ciekawostka: nasze tłumaczenie jest o tyle wadliwe, że zaimki od razu nasuwają płeć, tak jak w tym przypadku - w końcu jest TEN Bóg. Podczas gdy w oryginale
(podobnie sprawa ma się z przepowiednią o Azor Ahai z Gry o tron) Bóg jest nieokreślony płciowo. Uznałam to za ciekawe i wykorzystałam - w końcu mówimy o nadnaturalnym bycie.
Btw. dlatego tak bardzo nie lubiłam postaci bogini w serialu Lucyfer. Wydawała mi się za bardzo ludzka, a mało mistyczna właśnie - patrząc na nią, nie potrafiłam zawiesić swojej niewiary i uwierzyć, że jest bóstwem (ale wątek Charlotte za to... jeden z najlepszych).