ROZDZIAŁ 48
Damon chciał za nim ruszyć, ale zatrzymała
go dłoń Kevy.
- Ja pójdę – powiedziała i już jej nie
było.
Chłopak został na miejscu, zaciskając i
rozluźniając dłonie. Odwrócił się w stronę reszty i spojrzał na matkę – tę
samą, która siedem lat temu zniknęła w dziwnych okolicznościach, wciągnięta w
portal razem z całym mieszkaniem. W niebieskiej sukience wyglądała na znacznie
młodszą niż w rzeczywistości, ale już w przeszłości Hope często spotykała się z
niedowierzaniem, kiedy mówiła, że ma dwójkę dzieci.
Niegdyś myślał, że kiedy tylko ją spotka,
nie będzie mógł powstrzymać się przed rozniesieniem wszystkiego wokół i
wygarnięciem jej, co tak naprawdę o niej myśli. Wciąż uważał, że ich opuściła,
że to wszystko wydarzyło się z jej winy. Kiedy jednak na nią patrzył, cała
wściekłość uleciała.
Nie zostało po prostu… n i c.
Hope chwyciła Samaela za ramię, z jej
twarzy znikał wyraz niedowierzania, a zaczęło pojawiać się coś, co Damon tak
dobrze znał – pewien upór, który nie pozwalał, aby ktokolwiek ją zatrzymywał.
- Wyjaśnisz mi wreszcie, co się dzieje?
Samael zaczął mówić, a Damona uderzyła
pewna myśl – sam nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób odnawiać ich relacji;
pomimo upływu lat, wciąż czuł do niej bowiem żal. Sądził jednak, że Hope zrobi
coś więcej, niż zdziwi się, bo mają dziewiętnaście, a nie dwanaście lat. Nawet
nie wyciągnęła dłoni do Eliasa, a przecież niegdyś byli ze sobą naprawdę zżyci.
Damon za dzieciaka tak bardzo żałował z powodu braku jakichkolwiek talentów do
jasnowidzenia – tyle razy widział, jak ona i jego młodszy bliźniak spędzają
razem czas, w dodatku w czymś, do czego on nie miał dostępu. Również chciał
posiadać jakąś nić porozumienia z Hope, ale jak widać, te nic dla niej nie
znaczyły.
Dlaczego ich nie uściskała?
Jego uczucia co do ojca również stały się chłodniejsze – być może dlatego, bo miał
ważniejsze rzeczy na głowie, między innymi wyratowanie brata od strasznego
losu, który narzucił mu pewnie sam Bóg.
Dziwnie jednak było patrzeć na spokojnie
rozmawiających rodziców – przez tyle czasu żyli w niezgodzie, że Damon nie
spodziewał się zobaczyć ich kiedykolwiek razem. Teraz stali blisko siebie dyskutując,
a chłopak jak za dawnych lat czuł się wykluczony, choć było to głupie i
nielogiczne.
Wiedział z jakiego powodu ojciec się tu
znalazł – mimo to Damon nie miał pewności, co o tym myśli. Nie miał pojęcia jak
ocalić Eliasa, ale oddanie go w ręce ojca również nie wydawało się świetnym
pomysłem. Nie ufał mu.
Nie ufał ani Samaelowi, ani Hope, ani tym
bardziej Lucyferowi.
Pan piekła opierał się tymczasem biodrem o
kant stołu jako bierny obserwator. Damon wciąż nie potrafił go rozgryźć. Jaką
rolę pełnił w tej opowieści?
***
Pobiegła w ślad za Eliasem, aż do stajni,
gdzie Arael umieścił ich wierzchowce. Z początku myślała, że osiodła jednego z
nich, a potem po prostu odjedzie, zaraz sobie jednak coś przypomniała – chłopak
nie potrafił tego robić, a nie był na tyle dobrym jeźdźcem, aby jechać na
oklep; zastała go więc przy jednym z boksów, zaciskającego dłonie na furtce i
wpatrującego się w jakiś punkt przed sobą.
- Elias…
Chłopak pochylił głowę na dźwięk jej
głosu. Wciąż się nie odwracał, Keva nie ponaglała go jednak, stała tylko w
wejściu do stajni i czekała. Przy nim miała zaskakująco wiele cierpliwości –
być może dlatego, że ona sam miał cierpliwość do niej.
W końcu Elias odwrócił się i Keva ujrzała
jego bladą twarz, która tylko uwydatniała wszystkie rany i obtarcia. Wyglądał
trochę jakby przejechał policzkami po żwirze, na szczęście niewielka opuchlizna
i zaczerwienienie zaczęły znikać.
Przez chwilę po prostu na siebie patrzyli,
czarne oczy naprzeciw złotym. Potem chłopak osunął się na ziemię,
wyciągając przed siebie dłonie, dokładnie w ten sam sposób jak na karcie
tarota. Keva miała ochotę kazać mu przestać i choć nie była panikarą, i tak
coś ścisnęło ją za gardło.
- To wszystko miało potoczyć się zupełnie
inaczej – powiedział Elias głucho.
Podeszła do niego i usiadła naprzeciwko, dzięki
czemu miała oczy na tym samym poziomie co on – chłopak nie podniósł jednak
wzroku, Keva zmusiła go więc, aby na nią spojrzał.
- A czego się spodziewałeś? – Stwierdziła.
– Że matka rzuci ci się w ramiona? Co prawda myślała, że nie było jej kilka
miesięcy zamiast lat, ale jak dla mnie, na jedno wychodzi.
- Nie mówię tylko o niej. Chodzi mi o…
wszystko.
Keva wiedziała o czym mówi, właściwie
tylko dzięki Mariah.
Przez wiele lat żyła sama, mając matkę, z
którą nic ją nie łączyło – dziewczyna nie rozumiała rodzinnych więzów, nie
martwiła się o nikogo i nikt nie martwił się o nią. Kiedy spotkała na swojej
drodze Mariah, coś się zmieniło – mówiła o Bowers House z dziwnym błyskiem w oku,
którego Keva nigdy nie zaznała i dopiero wtedy poczuła jak samotna dotąd była.
Wciąż nie zaznała tych więzów, ale
potrafiła pojąć, czym są. Przyznawała to z niechęcią, ale było to zasługą
Mariah – Keva chciała ją wyrzucić z pamięci, niestety kobieta odgrywała ważną
rolę w jej przeszłości i między innymi właśnie za to ją nienawidziła. Każdą
ważną decyzję podejmowała z dedykacją dla tej wiedźmy.
Miała ochotę wysłać ją do diabła.
- Chodzi ci o tę córkę Mariah? – Spytała.
- I o Roda. I o tatę. Chciałem z nim
porozmawiać o tylu rzeczach, ale o nic go nie zapytałem. I zdałem sobie sprawę,
że jeśli zniweczę świat, to zniszczę też Bowers House – Elias niespodziewanie
się rozpłakał. – Nie chcę zabijać nikogo więcej.
Keva nachyliła się i mocno go uścisnęła,
czując jak Elias oplata ją ramionami.
- Twoja ciotka była stara i pomarszczona –
powiedziała twardo. – Był najwyższy czas, żeby umarła, a to oznacza, że wcale
jej nie zabiłeś. Wierz mi, wiem o czym mówię.
Odegnała obraz swoich zakrwawionych dłoni
i skupiła się na chwili obecnej. Była zbyt zmęczona samoudręczaniem się –
chciała zostawić przeszłość za sobą, ale ona natrętnie powracała, czy to w
postaci Mariah, czy tej jednej chwili, która nie miała prawa się wydarzyć.
Odetchnęła.
- A co do niweczenia, to zrobimy wszystko,
żeby jednak do tego nie doszło – zapewniła go.
Nagle przypomniała sobie słowa rzucone
Mariah; o postanowieniu zbudowania wszystkiego od fundamentów, całkowicie od
nowa. Raz jeszcze pomyślała, jak samotna była – i o tym, jak bardzo zazdrościła
Eliasowi, bo posiadał coś, o co chciał walczyć, podczas gdy ona miała tylko
psa, który umarł wiele, wiele lat temu.
- Wszyscy spodziewają się, że to zrobię –
powiedział chłopak, dziwnie przytłumionym głosem, który mimo to wibrował w jej
klatce piersiowej.
- Wszyscy, czyli kto? – parsknęła Keva. –
Ja się nie spodziewam. Damon pewnie też nie.
- Ale upadli, aniołowie…
- To banda głupców i oszołomów. Spójrz
chociażby na mojego ojca. Jest najgorszy z nich wszystkich.
Elias odetchnął.
- Ja chcę tylko wrócić do Bowers House,
nic więcej.
A Keva chciała uciec jak najdalej od tego
domu – zaczęła jednak sądzić, że wcale nie ze względu na jego mury. Nie
powiedziała tego jednak na głos, zamiast tego podniosła się, aby na niego
popatrzeć i stwierdziła:
- Chyba oboje powinniśmy odpocząć.
- A moi…
- Chrzanić ich – przerwała mu. – Damon
zajmie się twoimi rodzicami. Ty powinieneś się przespać, już prawie noc.
- Tu zawsze jest noc.
Keva parsknęła, po czym podniosła się z
podłogi, otrzepując sukienkę z siana. Elias wytarł policzki i również wstał –
wyglądał na zmęczonego i na bardzo, bardzo smutnego. Dziewczyna chwyciła go za
dłoń i razem ruszyli do swoich pokoi, nie mijając nikogo po drodze – przeszli
pustymi korytarzami i już chwilę potem Keva zamykała drzwi do sypialni
chłopaka.
Elias usiadł na łóżku i zaczął wpatrywać
się w swoje stopy. Podniósł jednak wzrok, kiedy poczuł, jak mu się przygląda.
- Wiesz, na początku myślałam, że jesteś
duchem – powiedziała, po czym rzuciła się na łóżko, z przyjemnością kładąc się
na miękkiej pościeli; chłopak musiał się obrócić, aby na nią patrzeć. – Byłeś
wtedy jeszcze bardzo młody, musiałeś być mojego wzrostu – ciągnęła,
przekręcając się na plecy. – Gdzieś mignęła mi twoja postać, ale kiedy
próbowałam za nią pójść, zaraz się rozpłynęła. Zrozumiałam, że to nie przywidzenie
dopiero kiedy w jakiś sposób do mnie przyszedłeś. To musiało być już kilka lat
potem, bo byłeś znacznie wyższy.
- Dalej nie jestem zbyt wysoki.
Keva zaśmiała się.
Elias położył się obok niej – zapadły już
ciemności, w pokoju paliła się jednak świeca, rzucając wokoło migotliwe cienie,
przez co pomieszczenie zdawało się o wiele mniejsze niż w rzeczywistości. Kąty
i zakamarki pozostawały w mroku, a od otwartego okna wiał słodki, lekko mdławy
zapach.
- Kiedy ja cię pierwszy raz zobaczyłem,
myślałem, że jesteś duchem mojej mamy – przyznał po chwili Elias, a Keva
parsknęła cicho.
- Byłoby zabawnie. A skoro już mówimy o
naszych mamach, to ciekawe, czy moja też tu jest. W sumie nie zdziwiłabym się,
gdyby tak było.
Dziewczyna przypomniała sobie zapijaczoną,
wiecznie zmęczoną kobietę, która ją urodziła i zaraz pożałowała, że o niej
pomyślała. Chciała skupić się na chwili obecnej – na zapachu Eliasa, na jego
niezwykłym, niskim i wibrującym głosie oraz świadomości, jak bardzo jest
blisko. Chciała dowiedzieć się, jakim cudem pragnęła go dotknąć – wcześniej o
niczym podobnym nawet nie myślała.
Poza tym powinna tego chłopaka nienawidzić
i to nie tylko dlatego, że nosił nazwisko Bowers. Niestety miała względem niego
tak samo pogmatwany stosunek, jak do Mariah. Dlaczego nic nie może być w jej
życiu proste?
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że
Elias coś do niej powiedział.
- Kevo – rzekł, opierając się na łokciu.
Wypowiedziane przez niego imię brzmiało w jego ustach tak… i n a c z e j.
- Co takiego?
Chłopak wpatrywał się w nią przez chwilę
bez słowa. Możliwe, że chciał coś powiedzieć, ostatecznie podniósł tylko dłoń i
lekko dotknął jej policzka – tego, na którym wykwitł siniak. Keva
znieruchomiała, ale zaraz się rozluźniła. To był przecież Elias, bez względu na
to, jak pokomplikowane było to, co względem niego czuła.
Wtedy właśnie pochylił się i ją pocałował.
Nieśmiało, ich usta ledwie się dotknęły – jednak w chwili kiedy chciał się
odsunąć, Keva otoczyła jego szyję ramionami i przyciągnęła do siebie,
wzmacniając pocałunek. Jego skóra była miękka i gorąca, a włosy pod jej palcami
aksamitne, miała ochotę przylgnąć do niego całym ciałem, a wszelkie
wcześniejsze myśli po prostu uleciały. Nigdy wcześniej tak nie miała. Nim się
spostrzegła, rozpinała mu kamizelkę i wpychała dłonie pod koszulę.
Elias drgnął.
- Uważaj – poprosił, dysząc. – Mam tam
nieco siniaków.
Keva rozpięła wszystkie guziki i spojrzała
na jego posiniaczony tors.
- Jesteś pewien, że nie masz połamanych
żeber? Boli cię, gdy oddychasz?
- Trochę.
Usiadła na nim okrakiem podciągając
sukienkę i zaczęła badać palcami jego skórę, starając się być przy tym jak
najdelikatniejsza – Elias mimo to wciągnął gwałtownie powietrze, sztywniejąc.
- Chyba wszystko z nimi w porządku –
powiedziała. – Mogą być pęknięte, ale na pewno nie są złamane.
Elias kiwnął powoli głową. Dotknął jej
odsłoniętych ud i Keva poczuła, jak pali ją skóra.
- Będziesz żył – dodała, starając się
brzmieć normalnie. – Ale nie pchaj się już tam, gdzie Damon dostaje szału.
Chłopak zaśmiał się krótko. Jego dłonie
wciąż pięły się w górę, Kevie nagle zrobiło się gorąco; miała wrażenie, jakby
sukienka stała się zbyt ciasna, miała ochotę ją zdjąć.
Jak się później okazało, Elias również
miał ogromną ochotę ją zdjąć.
- Elias może pozostać moim gościem –
powiedział Lucyfer, kiedy rozmowa Samaela i Hope zaczęła przeobrażać się w
kłótnię.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę, nagle
przypominając sobie o jego obecności.
- Nie pozwolę mu na to – odparł złowrogo
Samael.
Damon parsknął.
- On nie jest twoją własnością.
- Oczywiście, że nie, ale zależy mi…
- Nie chrzań! Chcesz mieć Bestię dla
siebie, prawda?
- Damon… - ostrzegła Hope, młodzieniec
spojrzał na nią wściekle.
- No co?! Nagle jesteś po jego stronie? Od
kiedy?
Hope zmieszała się, co było tak
nieprawdopodobnym i dziwnym widokiem, że Damon stracił cały swój animusz. Ona
nie powinna się zawstydzać. Wcześniej nigdy tego nie robiła – była dzika i
niepowstrzymana, sprzeciwy tylko ją napędzały. Im bardziej ktoś coś krytykował,
tym bardziej ona tego pragnęła. Dlatego między innymi miał do niej taki żal.
Teraz jednak zmieszała się.
- Wszyscy jesteśmy zmęczeni – wtrącił
Samael.
- Mów za siebie – wtrącił Lucyfer.
Samael ledwie zauważalnie zmarszczył brwi.
- Wszyscy jesteśmy zmęczeni – powtórzył. –
Powinniśmy wypocząć, a jutro wymyślimy, co robić dalej.
- To ciebie nie dotyczy – wycedził Damon.
- Nie? Elias ma zniszczyć świat, który
lubię. To sprawia, że ta sprawa jak najbardziej mnie dotyczy.
- A więc wtrącasz się nie ze względu na
Eliasa…
- Nie bądź śmieszny. To kolejny powód,
żeby wypocząć. Może wtedy zacznie przemawiać przez ciebie zdrowy rozsądek.
Lucyfer klasnął w dłonie.
- Odprowadzę go do pokoju. Potem sobie
pomówimy, bracie.
Złapał Damona za ramiona i lekko popchnął
ku drzwiom. Chłopak nie opierał się, nawet się nie obejrzał – w jednej chwili
stał się naprawdę zmęczony, prawie leciał z nóg. Jak mógł tak długo wytrzymać w pozycji stojącej?
Nie stracił jednak całej swojej złości.
- Pozwoliłeś jej tu zostać.
- Pozwoliłem – zgodził się Lucyfer. Miał w
sobie coś z Eliasa; był spokojny i opanowany, a jego obecność działała na niego
w pewien sposób kojąco. Damon nie potrafił się z nim kłócić, tak jak nie
potrafił kłócić się z bratem. – Bardzo lubię gości. Jak pewnie zauważyłeś, bywa
tu aż nazbyt samotnie – dodał Lucyfer. – Ale też nie zabroniłem jej odchodzić.
Po prostu tutaj bardzo łatwo stracić rachubę czasu. Jak myślisz, ile teraz minęło już dni na Ziemi?
Damon poczuł jak ciarki przebiegają mu po
plecach.
Lucyfer zachichotał.
- Jak widzisz, Piekło to naprawdę
dziwaczne miejsce.
- Nie chcę, żebyś jej bronił.
- Nie robię tego. Mówię tylko, jak się
mają sprawy. Ale przyznam szczerze, że bardzo polubiłem Hope. Jest świetnym
kompanem.
Damon zgrzytnął zębami.
- Ale jest beznadziejną matką.
- Tego nie wiem – Lucyfer wzruszył
ramionami.
Zatrzymali się na tarasie, pan domu oparł
dłonie na barierce i zapatrzył się w horyzont. Zapadła już noc, jednak latarnie
dawały sporo światła – znacznie więcej niż te stojące w mieście.
- Moja propozycja jest nadal aktualna –
rzekł gospodarz. – Pozwalam Eliasowi tu zostać. Tutaj może do woli ukrywać się
przed swoim przeznaczeniem.
- Dlaczego nam pomagasz? – zapytał
nieufnie Damon.
Lucyfer spojrzał na niego.
- Przecież mówiłem. Lubię mieć gości.
- Elias nawet w połowie nie jest tak
gadatliwy jak mama. Nie będziesz miał z niego żadnego pożytku.
- Nie szkodzi.
Damon odetchnął.
- Nie pozwolę mu tu zostać, nie będzie
ukrywać się przez całą wieczność. Co to za życie?
Lucyfer uśmiechnął się nieco szerzej.
- On nie jest twoją własnością –
powiedział, powtarzając słowa Damona, wypowiedziane jeszcze nie tak dawno temu.
Młodzieniec poczerwieniał. Otworzył usta,
aby się bronić, jednak nie wypowiedział ani jednego słowa.
Bo czyż nie traktował go w ten sposób?
Siłą wyrwał Eliasa z Bowers House i zaciągnął na Alexandria College, mimo że
młodszy bliźniak wcale nie chciał jechać. Damon zrobił to z dobrych pobudek,
chciał dla brata jak najlepiej, ale właśnie w tej chwili zaczął zastanawiać
się, czy aby na pewno postąpił słusznie – wcześniej nie miał ku temu
wątpliwości, ale gdyby tak rzeczywiście było, to czy Elias podążyłby za ojcem,
bez słowa wyjaśnienia? Damon nie wiedział już co myśleć – życie w Bowers House
zawsze było dziwne i pogmatwane, lecz do tej pory chłopak odnajdywał w nim
jakiś sens. W tej chwili nie widział go wcale.
Lucyfer po prostu stał i opierał się o
balustradę, bez słowa przypatrując się jego burzy myśli. Z jego twarzy nie
znikał łagodny uśmieszek.
Damon zapatrzył się na ogród.
- Ja chcę go tylko chronić.
- Jest twoim bratem – powiedział Lucyfer.
– A to znaczy, że nie możesz go obronić. Przez stulecia bracia walczyli i
mordowali siebie nawzajem, możecie co najwyżej zawiązać traktat o nieagresję,
ale bądźmy szczerzy, któryś z was w końcu pęknie i go złamie. Aniołowie i
ludzie znają tylko wojnę, a wy, jako nefilim, posiadacie wady ich wszystkich.
Pierś Damona gwałtownie unosiła się i
opadała w zburzeniu. Czuł jak gorąco zalewa mu policzki.
- To, że ty taki jesteś nie znaczy, że my
również – wycedził przez zęby. – To ty wywołałeś wojnę, a my nie mamy z tobą
nic wspólnego.
Lucyfer uśmiechnął się łagodnie.
- Wasz ojciec również wywołał wojnę. Z nim
już nieco was łączy, prawda?
- Ja…
- Bóg stworzył nas wszystkich na swoje
podobieństwo. Powiedz mi więc, jak to o Nim świadczy?
Damon stracił ochotę na dalszą rozmowę.
- Elias tu nie zostanie – powiedział
twardo, nie patrząc na Lucyfera.
- Jak chcesz, ale najpierw muszę
przypomnieć ci, między czym wybierasz: albo Elias zostanie i będzie mieszkał
sobie tutaj, mając zapewnione wszelkie wygody, albo wróci na Ziemię i rozedrze
ją na strzępy, pewnie razem z tobą. Mój dom nie wydaje się już więc taki zły,
nieprawdaż?
Damon zacisnął powieki.
- Elias niczego nie rozedrze.
- Skoro tak twierdzisz.
Chłopak odwrócił się, żeby odejść, dobiegł
go jednak głos Lucyfera:
- Nie możesz wybierać za niego, Damonie.
Wasz traktat o nieagresję nie będzie już wtedy zobowiązywał.
Młodzieniec chciał odpowiedzieć, że wcale nie
mają żadnego traktatu, że wcale go nie potrzebują. Zamiast tego po prostu
ruszył przyśpieszonym krokiem w stronę swojej sypialni, czując jak nogi ciążą
mu coraz bardziej. Mimo zmęczenia nie miał pewności, czy aby na pewno uśnie –
bardzo potrzebował snu, ale jednocześnie się go lękał. Nie wiedział jakie wizje
czekają na niego tej nocy.
Zaciskał i rozluźniał pięści starając się
uspokoić.
Wciąż powtarzał w myślach, że on i Elias w
ogóle nie muszą ustanawiać żadnego traktatu o nieagresję – byli braćmi, mało
tego, byli braćmi Bowers. Może ostatnio nie układało im się najlepiej, ale to
przejściowe. Kiedy w końcu uporają cię ze swoim przeznaczeniem i wreszcie wrócą
do domu, wszystko będzie jak dawniej, jeszcze zanim obaj wyjechali na
Alexandria College.
Zatrzymał się pod drzwiami sypialni Eliasa
i uniósł dłoń, aby zapukać, ale w ostatniej chwili się zawahał.
Tak naprawdę nawet gdy ze wszystkim się
uporają, nic nie będzie jak dawniej; ciotka Sophie nie żyła, ojciec nie chciał
zostawić ich w spokoju, a Rod tkwił w szpitalu, podłączony do niezliczonej
ilości rurek.
Damon zacisnął powieki, głęboko oddychając.
Potrzebował snu, nawet tego naszpikowanego koszmarami.
Odwrócił się, jednocześnie obiecując
sobie, że pomówi z bratem nazajutrz.
Tak, właśnie tak postąpi.
Nawet jeśli nie miał pojęcia, czy
rzeczywiście będzie z nim tak szczery, jak powinien.
LUCYFER TO MÓJ ULUBIONY BOHATER XD Uwielbiam. Wali się, pali, dramy rodzinne i Lucek z tyłu "YAY, MAM GOŚCI :D" Przepraszam, musiałam.
OdpowiedzUsuńOch wow., Elias. W końcu! Brawo! mimo, że nienawidzę Kevy, to niech już ci tam będzie... Może chociaż na chwilę poczujesz się lepiej, czy coś.
I tak popieram Damona, niech Samael stuli dziób. Hope tez może iść się walić. Mam wrażenie , ze rozdziału na rozdział nienawidzę coraz więcej postaci, ale przynajmniej mam Lucka... i Araela!
Sonia