ROZDZIAŁ 47

Keva czekała na niego pod drzwiami. Miała na sobie białą sukienkę z długim rękawem, ciasno zapiętą pod szyją. Kiedy zmyła z siebie brud i kurz, jej skóra na powrót stała się jasna i zdrowa, nie licząc siniaka na lewym policzku, a włosy odzyskały swoją dawną puszystość, otaczały jej twarz jak lwia grzywa. Parsknęła pod nosem na jego widok, ukazując białe zęby w krzywym uśmieszku.
- Elegancik – stwierdziła.
Elias pogładził kamizelkę i poprawił rękawy koszuli podwinięte aż do łokci.
- Wcale nie wyglądam tak źle – mruknął. Keva zaśmiała się i podniosła z podłogi. W chwili, kiedy to zrobiła, z pokoju wyszedł Damon.
Ubrał taki sam strój jak Elias, ale wyglądał w nim o wiele lepiej niż jego młodszy brat – miał bardziej wyrzeźbione, zgrabne ciało, więc koszula ładnie je opinała, poza tym czuł się w tym ubraniu znacznie swobodniej. Zatrzymał się, ostrożnie zamykając za sobą drzwi i spojrzał na nich, unosząc brwi.
- Chyba powinniśmy już schodzić.
Mimo to nie ruszali się z miejsca. Po prostu stali na środku korytarza, jakby zbierając myśli i zastanawiając się, w jaki sposób los zagnał ich aż tutaj. Elias cieszył się, że ma przy sobie Damona i Kevę – o wiele trudniej byłoby to wszystko zrobić samemu.
Chciał to nawet powiedzieć, ale jak zwykle słowa uwięzły mu w gardle.
Keva kiwnęła w zamyśleniu głową, po czym jako pierwsza ruszyła w stronę jadalni – Lucyfer pokazywał im wcześniej gdzie ta leży, ale gdyby Elias miał być szczery, już całkiem zapomniał drogę. Dobrze, że Keva miała świetną orientację w terenie i nie gubiła się w krętych ścieżkach pałacu.
Lucyfer już na nich czekał – wyglądał tak samo jak przedtem, z tym wyjątkiem, że włożył koszulę w spodnie. Ukłonił im się lekko niczym dworzanin i zaprosił do środka.
- Jedzenie już czeka. Proszę, poznajcie mojego jeszcze jednego gościa.
Elias i Damon wymienili spojrzenia.
Przy podłużnym stole zapełnionym półmiskami jedzenia, siedziała kobieta. Powoli odwróciła głowę w ich stronę i Elias poczuł, jak jego żołądek wywraca mu się na lewą stronę.
To była Hope.
Zawsze odznaczała się prześliczną urodą – posiadała grube, lekko kręcące się kruczoczarne włosy, oliwkową cerę i głębokie brązowe oczy. Jej twarz miała mocne, lecz nieagresywne rysy, a ciało, pomimo urodzenia dwójki dzieci, wciąż przyciągało spojrzenia mężczyzn. Czas zdawał się dla niej zatrzymać.
Nietrudno było też domyślić się, że Hope i Damon są spokrewnieni. W latach kiedy żyli tylko we trójkę, Elias niejednokrotnie czuł się jak odszczepieniec – ze swoją bladą skórą i białymi włosami ani odrobinę nie pasował do tej dwójki, a fakt, że nie żyli z ojcem w zgodzie, tylko nasilał jego niedopasowanie.
W tej chwili nie myślał o swoim dzieciństwie.
Po prostu patrzył na kobietę przed sobą, a jego głowa pozostawała całkowicie pusta.
Tymczasem twarz Hope odsłaniała całą paletę barw. Najpierw widział na jej twarzy znudzenie, ale ono zaraz zniknęło, już w chwili kiedy wraz z Lucyferem weszli do jadalni. Potem pojawiło się lekkie zaciekawienie, które przeszło w zdziwienie, a potem w konsternację i niedowierzanie.
Przez niekończące się sekundy po prostu się w siebie wpatrywali. Elias miał wrażenie, jakby wrósł w podłogę.
- Mamo?
Hope drgnęła. Powoli wstała, a jej ruchy były powolne, zupełnie jakby jej  kończyny zapomniały, jak to jest się poruszać.
- Ile wy macie lat? – spytała.
Elias stracił oddech, nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
- Dziewiętnaście, mamo – odpowiedział Damon, kiedy milczenie zaczęło się przeciągać. Wyglądał na równie zaskoczonego co Hope i jego młodszy brat, ale kiedy Elias miał wrażenie, że zaraz upadnie, Damon stał niezachwianie na własnych nogach i tylko rozluźniał i zaciskał pięści.
- Przecież nie było mnie nie więcej jak dwa miesiące… - Hope potrząsnęła głową. – Jak…
Elias z trudem oderwał wzrok od matki i spojrzał na Lucyfera – upadły anioł usiadł u szczytu stołu i z zaciekawionym uśmieszkiem przypatrywał się swoim gościom. Nie wyglądał na złośliwego, ubawionego lub kpiącego z całej tej sytuacji – przypominał raczej kogoś, kto przygląda się swojej plantacji mrówek, w której właśnie dzieje się więcej niż zwykle. Chłopak chciał być na niego wściekły, ale nie potrafił myśleć o niczym więcej jak o tym, że dla mamy wciąż miał dwanaście lat.
Hope również zwróciła się do gospodarza, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo w tej właśnie chwili drzwi do jadalni gwałtownie się tworzyły i do pomieszczenia weszła kolejna postać, bezskutecznie zatrzymywana przez Araela.
Elias czuł, że to wszystko nie tak miało się potoczyć.
Lucyfer podniósł się ze swojego miejsca i uśmiechnął przyjaźnie, w ogóle nie pokazując po sobie, czy ta wizyta w ogóle go zaskoczyła. Samael również wydawał się spokojny, lecz po stanie jego ubrania Elias poznał, że wcale tak nie jest – miał na sobie to, w czym widział go po raz ostatni, strój przesiąknięty był kurzem oraz potem, mężczyzna wyglądał na wymiętego i zmęczonego.
- Samiel, co to wszystko znaczy? – Zapytała Hope. – Powiedz mi, że to wszystko tylko dowcip.
- Nie było cię siedem lat, Hope. Lucyferze?
- Ja nikogo tu nie zatrzymywałem – wywołany anioł wzruszył jedynie ramionami. – Jestem dobrym gospodarzem, gościłem ją tak długo jak chciała.
Hope wydawała się wstrząśnięta. Przerzucała wzrok to z Damona to na Eliasa, mocno podpierając się stołu.
- A mogę wiedzieć, jak ty się tu znalazłeś? – ciągnął Lucyfer.
Mięśnie na twarzy Samaela drgnęły, lecz ostatecznie maska pozostała na jego twarzy.
- Część Piekła jest w ruinie. Uznałem, że nie umknęłoby to twojej uwadze i ktokolwiek za tym stoi, jest już pewnie u ciebie.
- Tato… - zaczął Elias, ale zamilkł pod spojrzeniem ojca.
- Może usiądziemy? – Lucyfer wskazał stół, ale nikt się nie poruszył. – Daj spokój, bracie. Ja tylko zaprosiłem do siebie twoich synów. Uznałem, że może będą chcieli spotkać się ze swoją matką.
- I to nie ma nic wspólnego z tym, co aktualnie dzieje się na górze?
Lucyfer parsknął.
- Wiesz, że nigdy nie mieszam się w sprawy Ziemi. Nigdy tego nie robiłem, bez względu na to, co ludzie mi przypisują.
- Ale wiesz, co się dzieje?
Hope nie mogła złapać oddechu.
- Co się dzieje? – wtrąciła. – Samiel, powiedz mi co się dzieje.
Spojrzała na Eliasa, przez co ten poczuł przytłaczające wyrzuty sumienia. A przecież nic nie zrobił. Był Bestią, ale nie dlatego, że tego chciał – pragnął pozbyć się tego brzemienia i całkowicie odwrócić jego wyrok. W tej chwili poczuł się jednak jak potwór.
Hope nie spojrzała na Damona, Samaela, czy Lucyfera.
Spojrzała na  n i e g o. 
Wiedziała kim jest, czy tylko podejrzewała? I od kiedy? Widział oskarżenie w jej oczach, choć być może wcale go tam nie było.
Cofnął się o kilka kroków, miał wrażenie, jakby wszyscy mu się przyglądali.
To nie tak miało wyglądać.
Odwrócił się i po prostu wyszedł. W chwili kiedy zamknęły się za nim drzwi przyśpieszył do biegu, nie bardzo wiedząc, dokąd właściwie biegnie.

Komentarze

  1. "bród" *rozgląda się nieporadnie*
    "To była Hope." O KURWA. Tego to się nie spodziewałam. To Samael niby chce ja znaleźć a ta siedzi u Lucka w pałacu? What? Och wow. Okay
    No to niezły rodzinny obiad, brakuje tylko ojca Kevy, aby byli wszyscy...
    Lol. Lucyfer to moja ulubiona postać, zaraz po Damonie i Araelu. "Ja tu nic nie robię, siedzi, to siedzi JESTEM DOBRYM GOSPODARZEM" XD
    Lecę dalej!
    Sonia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga