ROZDZIAŁ 46
Keva miała ochotę rozkwasić mu nos, nie
ruszała się jednak z miejsca, usiłując uspokoić oddech. Arael szczerzył się w
szerokim uśmiechu, jakby już coś wygrał i to najbardziej ją denerwowało – nie
znosiła, gdy ktoś traktował ją z góry.
Upadły uniósł dłonie w obronnym geście,
ale nie przestawał się uśmiechać.
- Zanim cokolwiek powiecie dodam, że to
dzięki Lucyferowi nie macie już na karku aniołów.
- Co takiego? – Zdziwił się Damon.
- Już tłumaczę. Kiedy któreś z waszej
trójki rozwaliło dość sporą część miasta, Lucyfer zorientował się, że ma gości.
On uwielbia gości, mówię wam. Tak czy inaczej zaciągnął języka, dociekł kto go
odwiedził i dlaczego, a kiedy dowiedział się, że ścigają was aniołowie, zaraz
ich wypędził. Wiecie, oni nie mają tu wstępu. Teraz na pewno pilnują wszystkich
wyjść, ale na razie macie spokój.
- I co, mamy mu teraz podziękować?! –
warknęła Keva.
Arael zaśmiał się.
- Jeśli taka wasza wola, to czemu nie.
Póki co zaprasza was do siebie na herbatę, mam was doprowadzić do pałacu.
- Ty? Dlaczego ty?
Po raz pierwszy zobaczyła na jego twarzy
niewielki grymas, który szybko przysłonił uśmieszkiem.
- Bo jestem niski rangą. Jedno, czego
musicie o nas wiedzieć: mocno zwracamy uwagę na takie rzeczy. Chyba po prostu
tak nas zaprogramowano. Och! Tak samo jak ich – wskazał na potępionych, którzy
już zaczęli się rozchodzić, chowając przed nefilim. – Nigdy nie pomyślą o
opuszczeniu miasta, twardo trzymają się swoich kręgów i nigdy nie widziałem,
aby pomogli sobie nawzajem, ale to może już ich natura. W końcu z jakiegoś
powodu tu siedzą, nieprawdaż?
Nefilim wpatrywali się w niego z
niedowierzaniem. Arael klasnął w dłonie zniecierpliwiony.
- No to idziemy, czy nie? Słuchajcie, nie
chce mi się tutaj siedzieć, mam inne, zdecydowanie lepsze rzeczy do roboty.
Decydujcie się!
- Czego chce od nas Lucyfer? – Zapytał
Damon, z nieufnością marszcząc brwi.
- Zwykle mi się nie zwierza, bo, jak już
wam mówiłem, jestem niski rangą. Niezbyt przyjemne. Ale! Lucyfer powiedział mi,
że chce was ugościć, to bardzo przyjemny gość, więc możecie być pewni, że was
nakarmi i co najważniejsze, da możliwość wykąpania się – zlustrował ich nieco
krytycznym spojrzeniem, patrząc na smugi brudu zdobiące ich ciała. – Już od
dawna nie miesza się w sprawy innych, więc bez względu na to, czego chcieli od
was aniołowie, on raczej nie będzie chciał mieć z tym nic wspólnego. Poważnie
traktuje zarówno swoją, jak i czyjąś prywatność.
- I tak po prostu nas zaprasza – Keva
skrzyżowała ramiona na piersi.
- Czy jesteście głusi, czy to ja mówię w
jakimś innym języku? Tak, przecież to właśnie powiedziałem!
Elias zaciągnął ich na bok, żeby pomówić z
nimi bez obecności upadłego. Arael zaakceptował to, oparł się bokiem o mur
budynku i cierpliwie czekał, aż to przedyskutują.
- Mam przeczucie, że powinniśmy przyjąć
zaproszenie – powiedział.
- Co? – Damon zaniemówił.
- Powiedz, mamy jakieś inne wyjście?
Możemy dobrowolnie iść do Lucyfera, albo wciąż błąkać się po tym mieście.
Wybieraj.
- Nie wiem, czy ci to umyka, ale mówimy tu
o Lucyferze! Powtórzę to: o Lucyferze, Elias!
- Zróbmy to – wtrąciła Keva, przerywając ich dyskusję. – Może będziemy mogli zapytać go o waszą matkę. Wydaje się dość
obeznany w tym, co dzieje się w Piekle. Może wie, gdzie teraz jest.
Elias pokiwał energicznie głową, wpatrując
się intensywnie w brata. Keva lubiła jego oczy.
- Myślę, że powinniśmy to bardziej
przemyśleć – mruknął Damon, odwracając wzrok. – Dobra! Zróbmy to.
Podeszli do Araela, który uśmiechnął się szeroko.
- Gotowi?
Przytaknęli mu tylko bezgłośnie, ale jemu
to wystarczyło; odbił się od ściany i skierował do drzwi budynku, a nefilim bez
słowa podążyli za nim. Arael przytrzymał im drzwi, wyciągając z kieszeni spodni
kredę.
- Wiecie dlaczego w Piekle stoi miasto,
zamiast zwykłych pustkowi? – Zapytał, ale wcale nie oczekiwał odpowiedzi; Keva
szybko odkryła, że upadły jest po prostu gadułą i czuje nieodpartą chęć, aby
mówić. – Z powodu drzwi. Jak pewnie zauważyliście, potępieni trzymają się z
dala od wnętrz budynków, a to z takiej przyczyny, że używamy drzwi jako miejsc
szybkiej podróży. Potępieni tylko by przeszkadzali.
Zamknął drzwi i zaczął malować na nich
skomplikowany symbol.
- Wcześniej wspominałeś o kręgach –
stwierdził Damon. – Możesz nam to wyjaśnić?
Arael uśmiechnął się przez ramię.
- Jak sobie panicz życzy. Otóż miasto jest
podzielone na kręgi. Dziewiąty jest najgorszy, pierwszy najlżejszy. Potępieni
są tak zaprogramowani, że wędrują akurat do tego, na który zasługują, a potem
już się go trzymają. Proste, nie? Wy wylądowaliście w trzecim. Weszliście do
Piekła, że tak powiem, bocznym wejściem, kiedyś powiecie mi jak to zrobiliście.
Bo wiecie, właściwa Brama, ta, którą wchodzą dusze, mieści się tuż przed
pierwszym kręgiem, w miejscu nazywanym przez nas Polem. No, a teraz: ta dam!
Otworzył drzwi, za którymi nie było już
ulicy pełnej dusz – zamiast tego zobaczyli ruiny jakiegoś budynku, a dalej
otwartą przestrzeń wyglądającą na pustynię, o twardej, spękanej ziemi. Wiatr
świszczał między ścianami, w powietrzu unosił się zapach kurzu. Niebo zdawało
się mieć nieco jaśniejszy, pogodniejszy kolor, nie sprawiało tak
przygnębiającego wrażenia.
Keva wyszła pierwsza, a za nią reszta.
Arael z cichym trzaskiem zamknął za sobą drzwi; dziewczyna obejrzała się i
zobaczyła, że wrota wcale nie prowadziły do żadnego osobnego pokoju, zamiast
tego tkwiły w wolno stojącej framudze, dokładnie na samym środku pomieszczenia.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ruina budynku bardziej przypomina kościół
niż dom mieszkalny, był tam nawet ołtarz z pięknym, wielobarwnym witrażem
przedstawiającym anioła o złotych skrzydłach.
- Patrzcie na to – odezwał się Elias,
wskazując na horyzont.
Znajdowało się tam miasto, które przed
chwilą opuścili. Z tej odległości wydawało się opuszczone, ale nie mniej
piękne, o wysokich, gotyckich budowlach. Keva wpatrywała się w nie, mając
nadzieję, że nigdy tam nie wróci.
- Umiecie jeździć konno? – Zapytał Arael,
przyciągając na siebie ich uwagę. Wszyscy obrócili się w jego stronę i
zobaczyli, że trzyma za lejce cztery piękne, masywne rumaki. Były ogromne,
znacznie większe od wszystkich koni, jakie Keva kiedykolwiek widziała, miały
również czarną, lekko błyszczącą sierść. Dziewczyna nie miała wątpliwości, że
nie są to ziemskie zwierzęta.
- Ja umiem – odpowiedziała podchodząc
bliżej i popisując się swoją brawurą, pogładziła jednego z koni po nosie.
Musiała stanąć na palcach, aby choćby dosięgnąć jego pyska.
Bliźniacy popatrzyli po sobie.
- My nie – przyznał Damon, podejrzliwie
wpatrując się w wierzchowce.
- W takim razie to idealny czas, aby się
tego nauczyć! – Zakrzyknął Arael, po czym ze znaną sobie gadatliwością zaczął
im dokładnie tłumaczyć, jak powinni wsiąść, złapać lejce i wydawać komendy.
Bliźniacy wykonywali wszystkie jego polecenia, ale nie wyglądali, aby
całkowicie ufali w zapewnienia, że koń nie zrobi im najmniejszej krzywdy.
Keva śmiała się tylko, patrząc jak starają
się wsiąść na ich grzbiety – ona sama potrzebowała pomocy, bo nie mogła nawet
dosięgnąć nogą w strzemiono, ale oni w swoich próbach byli wręcz pokraczni.
Damon obrzucił ją zirytowanym spojrzeniem,
przez co jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.
W końcu wyruszyli, kierując się na
południe, mając miasto za plecami.
- Myślałam, że macie całą sieć tych
szybkich podróży – mruknęła w pewnym momencie Keva. – Nie możemy od razu
przenieść się do pałacu Lucyfera?
Arael rozpogodził się na sama możliwość
mówienia.
- To bardziej skomplikowane niż myślisz. Do
pałacu Lucyfera nie można dostać się bezpośrednio, przecież mówiłem wam, że
ceni sobie prywatność! Jedyne wyjście, to podróżować pomniejszymi portalami, a
to wymaga czasu. Ale spokojna głowa, macie doskonałego przewodnika, ja znam
drogę. Poprowadzę was. Jak chcecie, mogę wam pokazać kilka fajnych miejsc,
Lucyfer kazał mi dobrze was traktować, więc jeśli chcecie…
Keva obejrzała się i spojrzała na Eliasa,
unosząc brwi. Na twarz młodzieńca padł cień uśmiechu, co było do niego tak
podobne, że sama nie mogła się powstrzymać przed wyszczerzeniem się.
Szybko skarciła się za to w myślach.
Tymczasem Arael wciąż paplał, póki nie
przerwał mu Damon.
- Kiedy dokładnie dotrzemy na miejsce?
- Czy ja wiem, podróż zajmie nam pewnie
kilka godzin, ale wierzchowce są silne, poniosą nas – schylił się i poklepał
konia po szyi. – Są wypoczęte. Właściwie mogłyby cwałować wiele dni bez przerwy,
są niezwykle wytrzymałe, chociaż tyle. Niscy rangą, na przykład tacy jak ja, są
zmuszeni podróżować w ten sposób. Co innego dowódcy legionów, oni mają do
dyspozycji całą sieć portali, które dla mnie są niedostępne.
- Bez obrazy, ale dlaczego Lucyfer wysłał
akurat ciebie? Skoro podróż ma zająć aż tyle czasu?
Arael zmarszczył brwi.
- Bo ostatnio w Piekle zrobiło się jakoś
cicho, zresztą jak sami widzicie – zrobił ruch dłonią, jakby wskazując wszystko
wokół. – Upadli gdzieś się zapodziali. Jestem jednym z jedynych, którego
Lucyfer mógł posłać.
Nefilim popatrzyli po sobie, nie odezwali
się jednak ani słowem.
- Nie mogę narzekać – ciągnął Arael,
nieświadomy ich spojrzeń. – Lubię podróżować. Jak już mówiłem, w Piekle jest
mnóstwo ciekawych miejsc. Lubię je odwiedzać.
Przez następną godzinę opowiadał im o
nich, gwałtownie gestykulując i nawet nie sprawdzając, czy w ogóle go słuchają.
Jechali przez połacie pustej przestrzeni, przed nimi nie było nic poza
horyzontem – Keva nie spodziewała się, że Piekło może wyglądać tak bezludnie. Niebo
przybrało nieco mętny, stalowoniebieski kolor i choć wciąż nie było tak jasno,
jak zwykle bywało na Ziemi, ona i tak cieszyła się z tej odrobiny światła.
Właściwie nie mogła doczekać się, aż dotrą na miejsce, nawet jeśli nie bardzo
wiedziała, co takiego czeka na nich na miejscu.
Po chwili jazda zrobiła się zbyt monotonna
– aby zająć czymś ręce zaczęła zaplatać swoje długie włosy w warkocz, zbierając
opadnięte kosmyki z twarzy. Związała je kawałkiem sznurka i dopiero teraz zdała
sobie sprawę, że znowu nie ma co robić z rękami.
Westchnęła, po czym pociągnęła lekko za
lejce i zrównała się z Eliasem.
- Ufasz mu? – nagabnęła go, wskazując brodą
paplającego do Damona Araela.
- Umiarkowanie. ę jednak, że jest
nieszkodliwy – Elias zagryzł policzek od wewnątrz, Keva widziała ruch mięśni
żuchwy. Chłopak spojrzał w dół, na swoje dłonie. Niepoprawnie trzymał
strzemiona, zamiast ściskać rzemień w pięści, powinien przewlec go jeszcze
między serdeczne, a małe palce. Dziewczyna po namyśle zrezygnowała jednak ze
strofowania go, szczególnie, że ten dodał coś jeszcze, w dodatku bardzo cichym,
wstydliwym tonem; gdyby nie jego brzęczący i trudny do zagłuszenia głos, pewnie
nie usłyszałaby tego, co mówi. – Na miejscu dowiemy się, gdzie jest mama, czuję
to.
- To ty tu jesteś jasnowidzem – uznała, a
Elias obrzucił ją trudnym do określenia spojrzeniem. – A co z Lucyferem? –
Dodała. – Jak myślisz, jaki jest?
- Okaże się, jak już go spotkamy –
młodzian wzruszył lekko ramionami. – W razie kłopotów Damon zburzy jego pałac i
razem uciekniemy.
Keva uśmiechnęła się krzywo, słysząc w
jego ustach dowcip, tym bardziej, że jeszcze przed chwilą wydawał się taki
poważny.
- Chyba nie zapraszałby nas, gdyby nie
brałby pod uwagę takiej możliwości – stwierdziła.
Damon odwrócił się przez ramię i zerknął
na ich dwójkę – Keva posłała mu kpiący uśmieszek, chłopak zmarszczył więc brwi
i mrucząc coś do siebie, z powrotem się odwrócił.
Jechali jeszcze kilka godzin i podczas podróży
otoczenie prawie się nie zmieniało. Od czasu do czasu natrafiali na opuszczone
zabudowania, raz minęli nawet całą wioskę pełną bogato zdobionych domów, opuszczonych
jak wszystko wokół. W jednej z takich ruin zatrzymali się, aby rozprostować
kości i chwilę odpocząć, a Arael rozwodząc się opowiedział im w między czasie,
skąd wzięły się te wszystkie budynki; według jego słów były to pozostałości po
upadłych, którzy wędrując zostawiali je za sobą, jak również nietrafione
pomysły Lucyfera i jego pobratymców wyższych rangą. Mogli zauważyć mnóstwo
inspiracji najróżniejszych epok, od starożytności i średniowiecza, aż po
dwudziestolecie międzywojenne, z tak bardzo znanym Kevie stylem budowania.
Po jakimś czasie ruszyli dalej, osłaniając
się przed coraz silniejszym wiatrem, w niemal całkowitym milczeniu. Cała trójka
była zmęczona podróżą, ich rany i obtłuczenia jeszcze nie całkiem się zagoiły,
Keva wciąż czuła nieprzyjemne kłucie w biodrze. Dobrze, że nie naciągnęła sobie
niczego podczas dźwigania Damona. Szkoda, że jej siła nie uaktywniła się dużo,
dużo wcześniej.
W końcu natrafili na kolejny portal.
- Jesteśmy na miejscu – zapowiedział Arael.
Tak jak poprzednio, portal stanowiły
łuszczące się z farby drzwi, ustawione dokładnie na środku budowli
przypominającej kościół; były znacznie większe niż poprzednie, konie bez
problemu mogły przez nie przejść, razem z jeźdźcem na grzbietach.
Nad kamiennym ołtarzem, który w tej chwili
przypominał mównicę, znajdował się wielki witraż przedstawiający anioła o
złotych skrzydłach, rozpościerający je lekko, jakby szykował się do lotu. Elias
wpatrywał się w niego przez chwilę, podczas gdy ich przewodnik majstrował coś
przy drzwiach. Chwilę mu to zajęło, w tym czasie nefilim wędrowało po budynku,
utrzymanym znacznie lepiej niż wszystkie zabudowania, które w ciągu ostatnich
kilku godzin minęli. Keva weszła na mównicę i zakrzyknęła, słuchając jak jej
głos odbija się echem od kamiennych ścian. Elias podszedł do niej i już miał
coś powiedzieć, kiedy Arael wreszcie otworzył drzwi.
- Chodźmy – powiedział. – Nie ma czasu do
stracenia.
Keva zeskoczyła z mównicy i dosiadła
swojego wierzchowca. Elias i jego brat mieli z tym większy kłopot, po chwili
byli jednak gotowi i razem przekroczyli próg.
Znaleźli się w wiosce, przypominającej
nieco miasteczko targowe, pełną dwu i trzypiętrowych budynków, zbudowanych z
szarego i jasnożółtego kamienia, pełnych wieżyczek, witryn i markiz łopocących
na wietrze. Podobnie jak wszystkie inne miejsca, to również było opuszczone,
Elias słyszał jedynie świst powietrza przedzierającego się przez nieszczelne
okna.
- Jak już mówiłem, Piekło jest nieco
opuszczone – powiedział Arael, wyprowadzając konie z kapliczki, w której
ustawiono wrota. – No dalej, jesteśmy już naprawdę niedaleko.
Nefilim ruszyli za przewodnikiem, nie
przestając się rozglądać.
Szerokie ulice wyłożono kocimi łbami, wzdłuż
nich stały latarnie, w tej chwili zgaszone, a dookoła wznosiły się niewielkie
domy – miasto wyglądało niezwykle schludnie i czysto, niemal jak wyjęte z
turystycznych ulotek. Elias nie spodziewał się zobaczyć w Piekle tak urokliwego
miejsca. Oczywiście martwa cisza zmagała uczucie niepokoju, ale chłopak
potrafił wyobrazić sobie wioskę w chwili, kiedy tętniła życiem. Był pewien, że
nie zawsze wiała pustkami.
W ciszy przejechali główną aleją i dalej
wybrukowaną drogą, która pięła się w górę wzgórza porośniętego krótką, polną
trawą i kwiatami, których Elias nigdy dotąd nie widział. Arael przyspieszył do
kłusu, szybko jednak zwolnił, kiedy zdał sobie sprawę, że bliźniacy nie
potrafią aż tak dobrze jeździć konno – ich pośladki cierpiały męki przy każdej
próbie przyśpieszenia wierzchowców.
Arael pozostawał jednak niespokojny i już
po chwili zdali sobie sprawę, dlaczego.
Dotarli na miejsce.
Gdy tylko wspięli się na wzgórze, ich
oczom ukazał się wspaniały pałac zbudowany z czarnego szkła. Był ogromny,
znacznie większy od tych budowanych przez ziemskich królów, z jeszcze większym
ogrodem otaczającym całą budowlę. Nefilim zatrzymali się urzeczeni i po prostu
patrzyli, lekko otwierając usta z niedowierzania. Mury pałacu mieniły się
przytłumionym blaskiem zachodzącego słońca, Elias nigdy nie widział niczego
podobnego, zupełnie jakby pałac błyszczał własnym wewnętrznym światłem.
- Niesamowite, co? – Arael uśmiechnął się i
pośpieszył konia, zjeżdżając w dół wzgórza, kierując się do bram. Nefilim
podążyli za nim, nie spuszczając wzroku z celu. Pałac był tak ogromny, że po
chwili niemal całkiem wypełnił ich pole widzenia.
Przejechali przez bramę i ruszyli aleją
między równo przyciętymi krzewami. Już z daleka zobaczyli czekającą na nich
postać, ale dopiero kiedy się zbliżyli, mogli dokładnie jej się przyjrzeć.
Od razu rozpoznali w nim mężczyznę z
witraży – miał gęste, lekko kręcące się złociste włosy opadające na czoło,
ukrywające w ten sposób uważne, kocie spojrzenie. Jego szare oczy zdawały się
być tak samo jasne jak u Samaela lub Damona, lecz przez białe rzęsy traciły
nieco na wyrazistości, szczególnie, że sama twarz miała bardzo łagodne,
delikatne rysy. Lucyfer nie wyglądał na wojownika. Ubrał się dość elegancko, w
koszulę i luźno opadające spodnie, kiedy jednak podniósł się na całą swoją
wysokość, Elias dostrzegł, że ma przy pasie nóż.
- Panie – przywitał się Arael.
Lucyfer kiwnął mu głową, szybko jednak
stracił nim zainteresowanie i cała jego uwaga spoczęła na gościach. Poczekał
tylko aż zejdą z koni, a Arael odprowadzi je do stajni i dopiero teraz się
odezwał:
- Jedno z was jest dzieckiem Samaela,
prawda? Stawiam na ciebie – spojrzał prosto na Eliasa, który gwałtownie się
zarumienił.
- Właściwie to obaj jesteśmy jego synami –
wtrącił Damon, po czym przedstawił całą trójkę.
Na twarzy Lucyfera pojawił się delikatny
uśmiech.
- Miło mi was poznać – powiedział
uprzejmie. Elias zupełnie inaczej go sobie wyobrażał. – Chodźcie, na razie nie będę
was zamęczał pytaniami, potrzebujecie kąpieli i nowych ubrań. Wskażę wam wasze
pokoje. Za dwie godziny zostanie podana kolacja, przy niej wszystko mi
opowiecie, zgoda?
Poprowadził ich w głąb pałacu, którego
ściany, podobnie jak z zewnątrz, zostały zrobione z czarnego szkła. Światło z
licznych lamp i świec obijało się od nich, tworząc niezwykłą łunę, Elias miał
wrażenie, jakby przez nią płynął. Sam wystrój przypominał nieco styl wiktoriański,
ale skromniejszy, bardziej ukierunkowany na wygodę. Pasował do właściciela domu
– Lucyfer zdawał się czuć w nim bardzo swobodnie.
Poprowadził ich do zachodniego skrzydła i
wskazał trzy sypialnie mieszczące się w tym samym korytarzu.
- Wszystko znajdziecie w środku –
powiedział, uśmiechając się lekko. – Przebierzcie się, chcę widzieć was później
w jadalni. Ach, i jeśli chcecie, możecie zostawić broń w pokojach, tutaj już
nic wam nie grozi.
Po czym odszedł, splatając dłonie za
plecami i chwilę potem zniknął za zakrętem.
Nefilim popatrzyli po sobie.
- Jest taki… - zaczął Elias, ale zająknął
się, nie bardzo wiedząc jak dokończyć.
- Przyjemny – dokończyła Keva, podciągając
nosem, jakby węszyła w powietrzu. – Jak myślicie, udaje, czy naprawdę taki
jest?
- Nie wiem – Damon potarł skronie. – Na
razie mam zamiar się wykąpać, potem będziemy myśleć dalej. Potrzebujemy
odpoczynku.
Keva parsknęła coś i pobiegła do swojej
sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Chłopcy poszli w jej ślady, nie patrząc
na siebie. Elias słyszał jak jego brat zamyka drzwi i sam uczynił to samo.
Pokój był urządzony tak samo jak reszta
domu, z ogromnym łóżkiem z baldachimem, rzeźbionymi meblami i pięknym widokiem
na ogrody. Elias wyszedł na balkon, aby odetchnąć, oparł dłonie na balustradzie
i chwilę stał tak, po prostu wpatrując się w horyzont. Pałac był wspaniały, ale
mimo to czuł się tu jeszcze bardziej obco, wszystkie te meble przypominały mu
Bowers House – chłopak zdał sobie sprawę, że nawet jeśli tam wróci, już nic nie
będzie takie samo. Nie po tym, co się stało.
Padł na kolana i w końcu pozwolił sobie na
płacz. Zacisnął powieki, czując jak łzy spływają mu po policzkach, nie mógł ich
już jednak powstrzymać. Jego ciało zatrzęsło się od szlochu, z całych sił
zacisnął dłonie na balustradzie i oparł na nich czoło; był już zmęczony ciągłym
ukrywaniem swojego żalu, chciał wreszcie odpocząć, nawet jeśli czuł, że wcale
na to nie zasługuje.
Co on takiego narobił? Miał wrażenie,
jakby to wszystko była jego wina – gdyby nie opuszczał Bowers House, nic złego
by się nie wydarzyło. Ciotka Sophie nadal by żyła, on wciąż uczyłby się pod jej
skrzydłami, mogąc jednocześnie liczyć na dobrą radę i szorstkie słowa otuchy,
które działały znacznie lepiej, niż gdyby wypowiedziała je przesłodzonym tonem.
Ta kobieta była zbyt niezwykła, aby umierać.
Od początku powinien zostać w domu. Gdy
któryś z Bowersów opuszcza Bowers House, zawsze dzieje się potem coś złego.
Dlaczego nie został w domu?
Po chwili łzy już wyschły, ale Elias wcale
nie poczuł się lepiej – wręcz przeciwnie, miał wrażenie, jakby był całkowicie
pusty. Wstał, głęboko odetchnął raz jeszcze spoglądając w kierunku ogrodu i
wrócił do pokoju.
Dopiero teraz zauważył ubrania złożone w
kostkę i czekające na łóżku. Wziął je do ręki, przyglądając się tkaninie i
zaciągając świeżym zapachem przypominającym proszek do prania. Był to elegancki
strój, całkiem nie w stylu Eliasa, biała koszula, sztruksowa kamizelka i
spodnie – chłopak nie miał jednak zamiaru marudzić, najważniejsze, że mógł
zdjąć własne brudne i zniszczone ubranie. Wyjął karty tarota i położył je na
szafce nocnej przy łóżku i skierował się do łazienki.
Była dwukrotnie mniejsza od sypialni, ale
i tak zaskakiwała przestronnością – w Bowers House wszystkie łazienki stanowiły
malutkie pomieszczenia, w których ledwo można było się odwrócić, tutaj wręcz
przeciwnie. Młodzieniec napuścił wody do wanny i siedząc na muszli czekał, aż
się napełni.
Dopiero kiedy się rozebrał, zdał sobie
sprawę, jak bardzo jest posiniaczony i pokaleczony. Całe jego ciało pokrywały
ciemnofioletowe plamy, miał rany nie tylko na twarzy, ale również łokciach i
kolanach, a kiedy próbował się odwrócić, żeby zobaczyć plecy, dostrzegł wielkie
zadrapanie na lewej łopatce. Skrzywił się.
Wszedł do wanny, a potem zsunął się, aby
woda przykryła mu również głowę i chłopak pogrążył się w szczelnej ciszy.
"Keva miała ochotę rozkwasić mu nos" po raz pierwszy w życiu: SAME KEVA, SAME
OdpowiedzUsuńLucyfer UWIELBIA gości? Ja przepraszam, teraz go będę widziała tylko jako Toma Eliasa, wybacz... jakby ja widzę ten opis, ja jestem w stanie go sobie wyobrazić, ale mój mózg mi go teraz będzie uparcie podstawiał.
Also czy ja widzę inspirację Boską Komedią? Własnie za to zbierasz punkty, moja polonistka tow nas tłukła młotem.
"ę jednak, że jest nieszkodliwy" halu? coś tu zjadło, Arael rumaków chyba nie upilnował
W ogóle... lubię oba demony, przynajmniej jak na razie. Szczególnie Araela, mimo że, jak pisałam wcześniej, dostałby ode mnie w pysk na dzień dobry. A z Lucyferem, obstawiam, ze udaje. W końcu jakoś musi przyciągać do siebie ludzi...
Sonia