ROZDZIAŁ 45

Elias w ciszy przeglądał się kartom tarota, które tylko dzięki opatrzności nie zostały zniszczone i próbował zmusić się do ich ułożenia. Nagle zaczął się jednak lękać swojej przyszłości, kryjącej w sobie o wiele więcej, niż kiedykolwiek był skłonny myśleć. Nie chciał jej znać.
Keva wyjęła mu karty z dłoni i zaczęła je oglądać. Zatrzymała się przy Śmierci i przyjrzała jej się z uwagą.
- Niepojęte – mruknęła.
Elias przyglądał się natomiast jej twarzy – całkowicie straciła swoją eteryczność, szczególnie teraz, kiedy miała szare, umorusane policzki i oklapnięte włosy, mimo to nie potrafił oderwać od niej spojrzenia. Nie odwrócił wzroku nawet wtedy, gdy zwróciła złote oczy w jego kierunku.
- Według jakich zasad je sobie wręczacie? – Zapytała. – Trzeba sobie na nie zasłużyć, czy coś?
- Coś w tym stylu.
Keva jeszcze chwilę przyglądała się karcie Śmierci, po czym zaczęła przeglądać talię dalej; Elias nie odezwał się już ani słowem. Miło było po prostu obok niej siedzieć, mając poczucie, że nic ich nie przedziela. Gdyby chciał, mógłby wyciągnąć dłoń i po prostu jej dotknąć. Ta świadomość była przyjemna, ale jednocześnie niezwykle onieśmielająca. Przez chwilę nie wiedział jak się przy niej zachować, mimo że przegadali ze sobą wiele godzin.
Damon przebudził się z półsnu i wstał, spoglądając przez okno.
- Chyba nie ma co czekać na świt. Możemy iść dalej.
Elias i Keva bez słowa podnieśli się z kanapy; dziewczyna oddała talię i młodszy bliźniak schował ją z powrotem do kieszeni bojówek. Keva w tym czasie wetknęła rewolwer za pas – kurtki miała zamiar się pozbyć, w Piekle było wystarczająco ciepło, aby mogła zostać w bluzie. Damon poprawił jedną ręką pas z kataną, prawie nie zwracając na nich uwagi.
Nie potrzebowali dużo czasu, aby być gotowymi do drogi.
Wyszli na zewnątrz, starając się poruszać jak najciszej; póki co niebo pozostawało czyste, ale i tak nie mogli zbyt mocno ryzykować, w końcu pozostawała szansa, że aniołowie ukrywają się gdzieś w ciemności.
Szli, mając rumowisko za plecami, chcąc jak najszybciej się od niego oddalić. Potępieni zalegali ulice, ale dzięki temu, że nefilim nie byli ścigani, spokojniej mogli obierać ścieżki – było to żmudne i powolne zadanie, ale przecież nie musieli się śpieszyć. Najważniejsze było bezpieczeństwo, dlatego Damon otwierał pochód, trzymając dłoń na rękojeści katany. Elias wciąż czuł się obolały, na szczęście biodro przestało mu dokuczać, głowa mniej pulsowała i co najważniejsze – nie miał już mdłości. Chociaż pewnie gdyby je odczuwał i tak by się do nich nie przyznał; byłoby mu po prostu zbyt głupio, szczególnie, że Keva i Damon narzekali tylko na brak kąpieli.  
Elias miał poczucie, jakby kompletnie się do tego nie nadawał.
Miasto jak zwykle wyglądało na wielkie i obce, górowało nad nimi ze wszystkich stron, potęgując uczucie niepokoju – Eliasa nie opuszczało wrażenie, jakby ktoś nieustannie mu się przyglądał, ukryty w budynku lub wyzierający zza węgła. W powietrzu wisiał nieprzyjemny, zatęchły zapach niemytych ciał, krwi i psującego się mięsa. Wcześniej nie zwrócił na niego większej uwagi, teraz jednak nie mógł znieść smrodu. W dodatku czuł się fatalnie, spoglądając na puste oczy potępionych wyglądających na nich błagalnie, podczas gdy on nie mógł nic dla nich zrobić – musiał powtarzać sobie w myślach, że zasłużyli sobie na ten los. To mordercy, gwałciciele i pedofile. Zasłużyli na to.
Mimo to gula w gardle nie znikała.
Nie chciał tu spędzić więcej czasu, niż to było konieczne.
Najlepiej poruszało im się używając przejść między budynkami – z jakiegoś powodu dusze chętniej trzymały się ulic i bram, a rzadziej wchodziły do środka, jakby odpychała ich stamtąd jakaś tajemnicza siła. Elias nie chciał się nad tym zastanawiać, najważniejsze było to, że mają wolną, dużo bezpieczniejszą drogę.
- Jeśli chcecie odpocząć, to mówcie – rzekł cicho Damon, wyglądając przez tylne wejście jakiegoś gotyckiego domostwa.
- Ja jeszcze mogę iść – mruknęła Keva, po raz kolejny wyciągając rewolwer zza paska, obracając go w palcach i chowając z powrotem. Ten ruch chyba ją uspokajał.
- Ja też – dodał Elias.
Damon kiwnął głową i ruszył dalej.
Szli tak jeszcze przez kilka godzin – wciąż nie natrafili na skraj miasta, co skłoniło Eliasa do myślenia, że może rzeczywiście ciągnie się w nieskończoność, a oni będą błąkać się po wieczność między budynkami. Damon musiał pomyśleć o tym samym, bo w końcu ogłosił odpoczynek i we trójkę rozsiadli się w jednym z mniejszych budynków, ukrywając się jak najdalej od okien i wciąż nasłuchując trzepotu skrzydeł.
- Któreś z was jest głodne? – Zapytała Keva, opierając dłonie na gładkim parkiecie.
Elias zastanowił się przez chwilę.
- Nie – odpowiedział w końcu.
- Ja też nie – Damon pokręcił głową. – To normalne?
- A skąd ja to mogę wiedzieć? – Keva wzruszyła ramionami i unosząc dłonie w beztroskim geście. – W każdym razie jest pomocne. Wątpię, żebyśmy mogli znaleźć tu jakieś żarcie.
Damon właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy nagle rozległo się donośne wycie i ujadanie – o wiele głośniejsze od powarkiwania i pojękiwania potępionych dusz. Elias poczuł nieprzyjemne dreszcze. Tych odgłosów nie mogły wydawać potulne stworzenia – wycie było ogłuszające, Elias słyszał w nim prawdziwą furię i gotowość do rozerwania każdego, kto stanąłby sforze na drodze. Miał wrażenie, jakby zatrzęsła się ziemia.
- To nagonka – szepnęła Keva, ostrożnie wyglądając przez okno. Elias spojrzał na nią ze słabo ukrywanym lękiem.
- Demony zwykle nie zwracały na nas uwagi, prawda?
- Tak – odparł starszy z bliźniaków, ale w jego głosie nie usłyszał pewności, jakiej oczekiwał. W ujadaniu było coś, co napawało prawdziwym lękiem, jednym z tych, przez które nie można się ruszyć.
Keva odeszła od okna.
- Powinniśmy wiać?
- Pocze…
Nagle ujadanie stało się jeszcze głośniejsze i co najgorsze, zdawało się dobiegać ze środka  budynku.
Z dolnego piętra.
Cała trójka zerwała się momentalnie na równe nogi i podbiegła do okna – na dół nie było już co schodzić, ogary zdawały się być coraz bliżej. Weszli na dach popędzani przez ich poszczekiwanie, Elias poślizgnął się na dachówkach, na szczęście Damon zdążył go złapać i podciągnąć do góry.
- Tędy – zawołała Keva i kiwnęła na nich ręką wskazując kierunek. Przeszli po dachu i przeskoczyli na kolejny budynek; luka wcale nie była tak duża, mogła mierzyć co najwyżej pół metra. Keva i Damon złapali Eliasa za ramiona, gdy ten niebezpiecznie się zachwiał; naprawdę zaczął żałować, że wcześniej nie przykładał się do wychowania fizycznego, może teraz nie dostawałby zadyszki po każdym biegu.
Ujadanie nie cichło, mało tego, zdawało się być coraz głośniejsze. Wskoczyli do jednego z sąsiednich budynków, ostrożnie przechodząc przez wybite okno, po czym pośpiesznie zeszli na dół, pokonując zapadnięte schody, nieraz przeskakując nawet po dwa, trzy stopnie, aby potem wyjść tylnym wejściem i ruszyć biegiem przez ulicę. Potępieni pochowali się w swoich kryjówkach, ale Elias wciąż czuł na sobie ich spojrzenia – nadal też słyszał wycie ogarów, które właśnie odkryły ich fortel i zawróciły, wyskakując z budynku.
Ogary wypadły na ulicę i nefilim wreszcie mogli ich zobaczyć – ogary były bardzo podobne do swojego wytartego wizerunku, ale jednocześnie, w jakiś sposób zupełnie inne. Miały grubą, rdzawoczerwoną sierść, wyglądającą na niezwykle miękką i gęstą, układającą się wokół ich pysków jak lwa grzywa – ich głowy były raczej krótkie i szerokie, o masywnych szczękach wypełnionych ostrymi zębami. Elias wolał nie myśleć, jakie spustoszenia mogłyby zrobić te kły wrzynając się w ciało. Ich oczy miały czarny, smolisty kolor, wypełniała je dzika, oszałamiająca furia.
Damon zatrzymał się i wciągnął dłonie, po czym zacisnął je w pięści i pociągnął do siebie – Elias widział jak pracują mu mięśnie, jakby rzeczywiście coś dźwigał.
Wtedy jeden z budynków runął – na murach domu najpierw pojawiły się pęknięcia przypominające pajęczą sieć, następnie uniosły się i jak fala runęły na ogary. Rozległ się potworny rumor, Elias czuł jak ziemia pod jego stopami cała się trzęsie; przez chwilę miał wrażenie, że zaraz się przewróci.
Damon nie czekał, już w chwili kiedy budynek upadał, odwrócił się i ruszył dalej biegiem, chwytając Eliasa za ramię i pociągając za sobą. Młodszy bliźniak nie kazał sobie niczego powtarzać. We trójkę ruszyli przez ulicę, potępione dusze nieśmiało wychylały się z kryjówek, mrucząc do siebie w różnych językach – Elias miał wrażenie, że rozpoznaje kilka z nich, ale nie miał całkowitej pewności, wiatr zbyt głośno świszczał mu w uszach.
Damon musiał nie zlikwidować wszystkich ścigających ogarów, bo ujadanie rozległo się znowu, z daleka jednak i o wiele cichsze. Możliwe, że na razie mieli spokój.
Schowali się w jednym z budynków, aby odetchnąć.
- Co to było? – zapytał Elias, wyglądając przez niewielkie okienko w drzwiach – Demony nas ignorują!
- Te musiały ścigać nas na czyiś rozkaz – Keva pochylała się, opierając dłonie na kolanach. Wciągała powietrze nosem, a wypuszczała ustami; Elias próbował ją naśladować.
- Na pewno nie jakiegoś anioła – mruknął Damon.
- Upadli? – Elias spojrzał na brata ze zmarszczonymi brwiami. Nie miał pojęcia po co zadał to pytanie, w końcu doskonale znał odpowiedź.
Damon mimo to kiwnął głową.
- Mamy mnóstwo wrogów – mruknął.
- Nie tylko ty złamałeś umowę – przypomniała Keva.
- Co im obiecałaś?
- Pewnie dokładnie to samo co ty. Że Elias będzie ich.
- Dlaczego wszyscy traktują mnie, jakbym był przedmiotem? – mruknął młodszy bliźniak, opierając się o ścianę. – Przecież fakt, że mieliby mnie, nie oznacza jednocześnie, że dobrowolnie będę z nimi współpracował.
- To ignoranci – dziewczyna wzruszyła ramionami. – I narcyzi.
Eliasowi nie wystarczało jej wyjaśnienie. Naprawdę czuł się jak przedmiot, całkowicie pozbawiony własnej woli – nawet teraz miał wrażenie, jakby nie podejmował własnych decyzji. To Damon i Keva nim sterowali. Oboje posiadali broń, potrafili się nią posłużyć, byli twardzi i odważni, a w dodatku nie dostawali zadyszki po każdym biegu. On natomiast czuł się jak ciężar, który tylko ich spowalnia. Wiedział, że pełnią rolę jego obrońców, tyle tylko, że sam chciał również potrafić się obronić.
- Wiesz jak dowiedzieli się o Eliasie? – Zapytał Damon, całkowicie panując już nad oddechem.
- Właściwie to ja im powiedziałam.
- Że co?!
Twarz Kevy przybrała kamienny wyraz, dziewczyna gotowa była się bronić.
- Stwierdziłam, że jeśli napuszczę ich na siebie, wtedy łatwiej będzie nam się wywinąć – wyjaśniła raz jeszcze. – Dzięki temu aniołowie nie tylko muszą martwić się nami, ale też upadłymi. Poza tym dowiedzieliby się prędzej czy później, a tak miałam okazję was znaleźć.
To chyba nie przekonało Damona, jego mina robiła się coraz bardziej zacięta, jakby z całych sił starał się, żeby nie wybuchnąć gniewem. Elias szybko położył mu dłoń na ramieniu, tym samym go uspokajając.
- To już bez znaczenia – powiedział. – Powinniśmy skupić się na teraźniejszości. Wciąż mamy ogary na ogonie.
Keva uśmiechnęła się półgębkiem.
- Panowie przodem?
***
Nie biegli, poruszali się jednak szybkim truchtem. Elias starał się nie oddychać zbyt ciężko, po chwili dał sobie jednak spokój. Keva i Damon pewnie już doskonale wiedzieli, że nie ma zbyt dobrej kondycji.
O świcie zrobiło się spokojniej, cała trójka wdrapała się na jeden z budynków, aby odetchnąć i popatrzeć na wschód słońca. Niebo oblało się odcieniami fioletu, ciemność na moment się rozwiała – choć w mieście stało pełno oliwnych latarni, te nie dawały zbyt wiele światła; tylko tyle, aby mogli wypatrzeć siebie nawzajem i ewentualne przeszkody. Miło było popatrzeć na słońce, nawet jeśli pozostawało raczej chłodne i odległe. Widząc je, Elias jeszcze mocniej zatęsknił za latem, odczuł wręcz fizyczny ból. Jak potępieni mogli wytrzymać tutaj przez całe wieki?
Keva siedziała tuż obok niego, ale żadne się nie dotykało – nawet w ciągu dnia nie zdarzało im się trzymać za ręce, a Elias był zbyt nieśmiały, aby znowu to zaproponować. Nie miał pewności, czy Keva też tego chce. Gdyby było inaczej, powiedziałaby mu?
Miał zbyt wielki mętlik w głowie. Nie chciał o tym myśleć, inaczej zacząłby rozmyślać o innych rzeczach, na przykład o Rodzie lub ciotce Sophie, a nie chciał pogrążyć się w żałobie właśnie tutaj.
Poczuł gulę w gardle, szybko więc skupił się na teraźniejszości.
- Nie powinno być tu więcej upadłych? – Zastanawiała się Keva. – W końcu Piekło to ich dom, czy coś.
- Może są, tylko gdzieś indziej – odpowiedział Elias. – Poza miastem.
- To by oznaczało, że gdzieś się kończy – wtrącił jego brat.
Keva wstała i położyła dłonie na biodrach, uśmiechając się do nich krzywo.
- No to chodźmy. Skoro miasto gdzieś się kończy, to w końcu musimy na to trafić, prawda? Jestem pewna, że tam znajdziemy jakiegoś przewodnika. No i w końcu nie będziemy musieli umykać przed potępionymi. Co za ulga.
Właściwie już nie musieli – dusze umykały przed nimi jak przed demonami i Keva doskonale o tym wiedziała. Czym się stali, że nagle zaczęli siać postrach w samym Piekle? W ich spojrzeniach wciąż kryło się nabożne uwielbienie, chłopak coraz częściej dostrzegał jednak strach i zgrozę, jakby nefilim było kolejną cegiełką potępienia, która miała ściągnąć na nich nowe cierpienia.
Elias miał wrażenie, jakby już teraz ściągał koniec świata – wiedział też, że Damon czuje dokładnie to samo.
Starszy bliźniak otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ostatecznie jednak nie odezwał się ani słowem. Elias wiedział, o czym ten myśli.
A co, jeśli kręcą się w kółko? Budynki różniły się od siebie, a zniszczenia dawno zostawili za sobą, ale zamiast kierować się wciąż na skraj miasta, równie dobrze mogli po prostu błąkać się po uliczkach.
Możliwe, że Keva również zdawała sobie z tego sprawę. Co im jednak przyjdzie z tego, że pogrążą się w pesymistycznych myślach?
W Elias uderzyła pewna myśl – to Damon powinien podnosić ich na duchu. Pamiętał czasy w Jonesville i na Alexandria College, kiedy jego brat tętnił energią, przez co nie potrafił usiedzieć w miejscu. Wciąż się uśmiechał. Teraz jednak był zamyślony i przygaszony, a Elias nie wiedział co robić.
- Poradzimy sobie – powiedział w końcu, a Damon podniósł na niego wzrok. – Tata powiedział mi, że przeznaczeniu da się sprzeciwić i wiecie co? Ja mu wierzę. Nie chcę być Bestią i nią nie zostanę. Póki jesteśmy razem, wszystko będzie dobrze.
Keva zaśmiała się.
- Mamy w drużynie potężnego telekinetyka. Co może pójść nie tak?
Damon uśmiechnął się lekko; Elias wstał i podał mu dłoń, pomagając wstać.
- Możemy iść?
- Chyba powinniśmy – odparł Damon.
Zeszli z budynku i ruszyli dalej przez miasto, mając nadzieję, że jednak zdołają odnaleźć jego kraniec.
***
 Kilka godzin później znowu usłyszeli zawodzenie psów – nie czekając, aż ogary wyłonią się zza węgła, cała trójka ruszyła biegiem, szukając jakiejś kryjówki. Keva wyjęła rewolwer zza paska, choć Elias wątpił, aby miała okazję z niego skorzystać. Wiedzieli, że w razie czego Damon użyje swoich umiejętności i jakoś ich uratuje, mimo to nie chcieli ryzykować kolejnym spotkaniem.
Miał wrażenie, jakby ujadanie dobiegało ze wszystkich stron – Elias rozglądał się w biegu, niemal spodziewając się, ze zaraz zobaczy je za rogiem.
I nagle były – pojawiły się za zakrętem, biegły tak szybko, że ślizgały się po płaskich płytach chodnikowych umazanych czerwienią. Jednocześnie pojawiła się kolejna wataha, która wyłoniła się z drugiego zakrętu, również za ich plecami.
- Uwaga! – Krzyknął Elias. Keva obejrzała się, jej włosy łopotały na wietrze jak chorągiew.
Słyszeli ich powarkiwania tuż za plecami, w tej chwili poczuł jednak wątpliwości. Ogary nie atakowały. Były znacznie szybsze od nich, wystarczyłoby im zaledwie kilka sekund, aby ich dogonić i rzucić im się do gardeł, mimo to wciąż trzymały się w znacznej odległości, ale na tyle blisko, aby nie stracić ich z oczu. Keva również to zauważyła, bo nieco zwolniła, wciąż oglądając się za siebie.
Przebiegli jeszcze kawałek i ogary całkiem zniknęły im z oczu. Mimo to nie zatrzymywali się, biegli wciąż przed siebie, nie słyszeli nic poza uderzeniami butów o bruk. Elias wciąż czuł na sobie czyiś wzrok. Miał wrażenie, jakby ogary wcale nie zniknęły, tylko czyhały na nich w ciemnościach, nawet jeśli nie słyszał ich oddechów. Czuł jak serce galopuje mu w piersi.
Wybiegli zza zakrętu i gwałtownie przystanęli – ich oczom ukazał się zaskakujący widok.
Na dachu jednego z niższych domów siedział mężczyzna, wyglądający na nie więcej jak dwadzieścia pięć lat; miał elfią urodę, był niezwykle szczupły, ale i umięśniony, czarny strój tylko to uwydatniał. Długie nogi wyciągnął przed siebie i wymachiwał nimi w powietrzu, w takt nuconej pod nosem melodii.
Nefilim zaskoczyło jednak nie sama jego obecność, lecz zachowanie.
W dłoni trzymał bochenek chleba, palcami rozdrabniał go na mniejsze kawałeczki, które potem rzucał w dół, prosto w kotłujących się w dole potępionych – dusze rozpaczliwie wyciągały dłonie, aby złapać kawałeczek i wsadzić go sobie do ust. Biły się ze sobą o większe fragmenty pieczywa, w dół ulicy spływała krew, a młodzieniec tylko podśmiechiwał się pod nosem, wciąż rozrzucając okruszki. Dusze zachowywały się, jakby od wieków nie jadły – może tak właśnie było. Elias nie odczuwał tu głodu i dopiero teraz pomyślał, że w przypadku potępionych jest prawdopodobnie zupełnie inaczej.
Widok zmroził mu krew w żyłach. Bał się odwrócić wzrok, wciąż musiał sobie powtarzać, że te dusze, które niegdyś były żywymi ludźmi, zasłużyły sobie na ten los.
Mężczyzna w końcu ich zauważył, odrzucił chleb, na który od razu rzucili się potępieni, a następnie powstał i głęboko się ukłonił.
- Jestem Arael – powiedział patrząc na nich z góry. – Widzieliście może moje ogary? Powinny się kręcić gdzieś w pobliżu.
Keva poczerwieniała, zaciskając palce na rewolwerze.
- Ty je na nas zesłałeś – wycedziła.
Arael zaśmiał się dźwięcznie.
- Nie chciało mi się samemu was tropić, ale trzeba wam przyznać, zostawiacie po sobie duże ślady. Całe mnóstwo zniszczeń – mężczyzna skoczył i z lekkością wylądował przed nimi, zupełnie jakby podtrzymywały go linki. Wyprostował się i uśmiechnął jeszcze szerzej, zgarniając z twarzy długie do ramion włosy.
- Czego chcesz? – Damon zacisnął dłoń na rękojeści miecza, co nie zrobiło na Araelu najmniejszego wrażenia.
Mężczyzna przekrzywił głowę.
- Przysyła mnie Lucyfer.

Komentarze

  1. O, no świetnie, mamy Lucyfera, czekam tylko najwyższą szychę z góry XD
    Damn, te ogary... Osobiście szczególnie czułam to napięcie, bo sama boję się psów, także gdyby mi Arael wyskoczył z "hej, ja na ciebie nasłałem psy" to by dostał w pysk, demon czy nie demon. Z drugiej strony to się wydaje bardzo.. demoniczne. nie chce mi się, wykorzystam innych.
    Ta iskierka optymizmu w połowie rozdziału trochę mnie rozbroiła. Jakby... Niech wierzy, lepiej mu się zrobi, ale jeśli czegoś mnie nauczyły wszelkie gry/filmy/książki to raczej przeznaczenia nie da się uniknąć.... A jeśli tak, to za pewną ceną...
    Sonia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga