ROZDZIAŁ 42

O tej porze poranka ulice Stockton City były jeszcze odludne, nie licząc sporadycznych przechodniów powracających z nocnej zmiany. Zaraz po zakończonym spotkaniu – aniołowie uznali, że nie ma na co czekać  Damon wyruszył do hotelu, w którym rzekomo ukrywał się jego ojciec wraz z Eliasem. Chłopak poszedł tak jak stał – w rynsztunku, mając na sobie zrobiony specjalnie dla niego pancerz oraz Calielem u boku. Damon niemalże widział drwinę na anielskich twarzach w chwili kiedy wznosili się w powietrze, podczas gdy on sam musiał pokonać tę drogę pieszo. Caliel kroczył wraz z nim, choć młodzieniec zaproponował mu dołączenie do jego kompanów.
- Muszę zostać przy tobie, panie – odrzekł, poprawiając pasy własnego pancerza opinającego klatkę piersiową.
Damon nie odpowiedział. Jego myśli zaprzątało spotkanie z Eliasem. Bał się chwili, kiedy będzie musiał powiedzieć mu o Rodzie i ciotce Sophie. Nie mógł tego zataić. Musiał, musiał mu to powiedzieć. Czułby się fatalnie, gdyby tego nie wyjawił, ale jednocześnie obawiał się tej chwili. Jak on to zniesie?
I co zrobi, kiedy w końcu się spotkają, z aniołami wiszącymi mu nad głową? Nigdy ich nie wypuszczą. Jak zareaguje ojciec? Ostatnim razem, kiedy się spotkali, tata pobił się z Rodem i doprowadził go do śpiączki.
Zbyt wiele zmartwień, zbyt mało rozwiązań.
- Panie? – odezwał się Caliel.
- Tak, już idę.                               
Obecnie stał pod hotelem i zadzierał głowę, patrząc jak aniołowie powoli znikają mu z oczu, niczym ptaki przysiadając na dachu budynku. Przed chwilą było ich tak wiele, teraz jednak całkowicie rozpłynęli się w powietrzu, przez co Damon zaczął się zastanawiać czy to wszystko nie jest przypadkiem tylko złym snem. Nie idzie właśnie na spotkanie z Eliasem, wcale nie chce mu powiedzieć, że ciotka Sophie nie żyje, a on sam nie jest Bestią, która ma zniszczyć ten świat.
To wcale się nie dzieje.
- Już czas – Caliel po raz kolejny przypomniał o swojej obecności i Damon stracił jakiekolwiek szanse na zmianę zdania.
- Idę – mruknął.
Wkroczył do środka, mając u boku anioła, z którego mocą przeszli niezauważenie przez hol, mijając recepcję i ochronę. Damon spojrzał nieco zaskoczony w ich stronę, zastanawiając się, jakim cudem są tak ślepi – wyglądali na zaspanych, jakby dopiero wstali z łóżek, jeden z ochroniarzy pocierał oczodoły próbując się dobudzić. Nie potrafili nawet na nich spojrzeć, prześlizgiwali tylko spojrzeniami, marząc pewnie o łóżkach.
Szli przez środek holu, nawet specjalnie się nie kryjąc, kiedy jednak prawie dotarli do windy, rozpętało się piekło.
Upadli wyskoczyli jakby znikąd i opanowali przedsionek, wysypując się ze wszystkich drzwi i wejść, biegnąc w stronę wind oraz schodów – Damon cofnął się kilka kroków zaskoczony, zapominając przez moment o broni zawieszonej u pasa. Caliel był nieco bardziej opanowany, wciągnął miecz z pochwy i zaatakował, osłaniając chłopaka własnym ciałem.
- Biegnij do swojego brata! – Krzyknął, ledwie się oglądając.
Miecze zgrzytnęły o siebie, upadli krzycząc i robiąc raban otoczyli ich, większość jednak przebiegła obok, prawie nie zwracając na nich uwagi. Damon czuł jak serce łomocze mu w piersi. Przypominali bezkształtną masę, ich twarze mieszały się ze sobą, chłopak nie widział nic poza niewyraźnymi postaciami migającymi mu przed oczyma. Byli głośni i chaotyczni, skojarzyli się Damonowi z partyzantami wyskakującymi z lasu i biegnących na łeb, na szyję, z pieśnią na ustach. Nie mógł złapać oddechu. Co tu się działo?
Caliel nie pozwalał im się zbliżyć do Damona, wirował z gracją, odpierając ataki, było ich jednak zbyt wiele. Gwałtownie rozpostarł skrzydła, upadli cofnęli się gwałtownie, lecz po chwili zaatakowali ponownie. Caliel okazał się jednak zbyt dobrym szermierzem, aby tak po prostu dać się pokonać.
- Biegnij! – Wrzasnął anioł i Damon odzyskał władzę w kończynach.  
Wyciągnął katanę i ruszył w stronę upadłych, którzy powoli zaczęli się przerzedzać. Zbroja kompletnie nie krępowała mu ruchów, po chwili zapomniał, że w ogóle ma ją na sobie. Minął windy i ruszył w stronę schodów – stwierdził, że tą drogą szybciej dostanie się na górę. Zerknął na numery wind wyświetlające się pod sufitem, aby upewnić się, na którym piętrze się zatrzymają; atakujący go upadli nie dali mu jednak na to szansy. Zaczął między nimi lawirować, głównie unikając ataków i przepychając się między wojownikami, przewracając ich i odtrącając.
Musiał dostać się na klatkę schodową. Na szczęście dzięki regularnym treningom miał szansę nie dostać zadyszki przed dotarciem na miejsce.
Zablokował cios w głowę i uchylił się przed kolejnym przeciwnikiem. Najwidoczniej zależało im, aby nie dotarł się na górę. Nie mógł pozwolić im się zatrzymać, szczególnie że nie znał dokładnie ich zamiarów. Caliel zniknął mu z oczu, gdzieś mignęły mu jego czerwonawe skrzydła, słyszał też szczęk stali, lecz nie mógł dostrzec nic więcej – nie miał pojęcia jak anioł sobie radzi.
Musiał dostać się na górę.
Zaczął wirować między upadłymi, unikając ich ostrzy i powoli prąc w stronę schodów. Zaspani ludzie na recepcji nawet nie patrzyli w ich stronę, zupełnie jakby hol pozostawał pusty. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, wirował, unikał ostrzy i starał się w jednym kawałku dostać do drzwi oznaczonych zieloną tabliczką. Odbijał ataki, lecz nie potrafił zadać ciosu – bał się, że zrobi komuś krzywdę, nawet jeśli tamci nie mieli takich oporów. Wcześniej Damon walczył tylko stępionymi ćwiczebnymi mieczami, teraz miał jednak świadomość, że mógłby ich zabić, tak jak oni mogli zabić jego. To już nie była zabawa, groziło mu coś więcej niż kilka siniaków na ciele.
To była już wojna.
Oddech uwiązł mu w gardle, gdy sobie to uświadomił – aniołowie toczyli między sobą walkę już od stuleci, a on i jego brat wpakowali się w sam jej środek. Nie mogli liczyć na pobłażliwe traktowanie.
Za wszelką cenę musiał dostać się na piętro.
Złapał siłą woli jednego z upadłych i cisnął nim w przeciwników, przewracając ich na wszystkie strony. Wywołał tym zamieszanie, chyba nie spodziewali się, ze mógłby zrobić coś takiego; chłopak nie czekał dłużej, spojrzał na drzwi prowadzące na klatkę schodową i sprawił, że zawiasy gwałtownie wystrzeliły. Drzwi wyleciały z framugą i jak pod ciśnieniem uderzyły w najbliżej stojących upadłych. Ochrona zaskoczona podniosła wzrok, ale chyba nie bardzo potrafili powiedzieć, co takiego przykuło ich uwagę.  
Damon uchylił się przed mieczem, wykonał zgrabny obrót i cisnął przeciwnikiem jak najdalej od siebie. Nie czekając dłużej pobiegł w stronę przejścia, modląc się, aby nikt nie zaatakował go od tyłu.
Nie miał pojęcia gdzie jest Caliel.
Dotarł w końcu do schodów i ruszył biegiem na górę, przeskakując nawet po dwa stopnie naraz. Upadli nagle stracili zainteresowanie, w szale adrenaliny po prostu omijali go i biegli w górę po schodach. Możliwe, że nawet go nie zauważali. To mu jednak nie przeszkadzało – musiał dotrzeć do brata.
***
Elias stał jak zaklęty i wpatrywał się w dziewczynę, nie potrafiąc się poruszyć.
Była tu.
Patrzyła na niego.
Chłopak otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Keva parsknęła tylko urywanym śmiechem i bez zaproszenia weszła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi, jednocześnie nie spuszczając z niego wzroku. Gdy nie oddzielała ich tafla lustra, zdawała się bardziej rzeczywista oraz…  i n t e n s y w n i e j s z a.  Miała mocniej zaróżowioną skórę, jaśniejsze oczy w pięknej, złocistej barwie, włosy wyglądały na bardziej nieokiełznane niż zazwyczaj. Elias poznał swoją starą kurtkę – dziwnie było na nią patrzeć, kiedy miała na sobie coś innego niż szarą koszulę. Przypominało mu to, że nie jest już zaklęta.
I fakt, że to nie on ją uwolnił, choć tak obiecał.
- Mi też miło cię widzieć – powiedziała, zadziornie przekrzywiając głowę. Miała miły, nieco zachrypnięty głos, dokładnie taki, jaki sobie wyobrażał. – Chyba mamy sporo rzeczy do obgadania.
Elias wciąż nie potrafił jasno myśleć.
- Keva, skąd… jak się wydostałaś?
- Damon mnie wyciągnął, jego się pytaj – dziewczyna zmarszczyła brwi, intensywnie się w niego wpatrując. – Ale masz niski głos, aż czuję jak szyby wibrują – zauważyła, zaczynając krzyczeć. – Naprawdę się tego nie spodziewałam, jesteś taki chudziutki! Coś ty jadł za dzieciaka?!
- Co? Ja… - Eliasa zatkało.
- Kilka tonów niżej i słyszałyby cię tylko słonie! Myślałam, że będziesz mówił jak Damon, on ma taki mięciutki głos…
- Keva! – przerwał jej, zbliżając się do niej o pół kroku. – Co ty tu robisz?
- Cóż, sprawy nieco się skomplikowały, od kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Powiedzmy sobie tyle, że aniołowie i upadli biją się o twoją duszę.
- Bo jestem… - Elias poczuł gulę w gardle.
- Bestią? – dokończyła dziewczyna, unosząc brwi. – A więc już wiesz? Jak się domyśliłeś? A może twój ojciec ci powiedział?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Damon. Miał na sobie piękną zbroję, eksponującą jego wysportowaną sylwetkę oraz szerokie ramiona, wyglądającą jakby nie pochodziła z tego świata, choć Elias nie miał pewności, na czym polegała ta niezwykłość; może na skomplikowanym wykonaniu, bądź szczegółowym ornamencie. W dłoni dzierżył katanę, którą otrzymał od Iry, miał rozwiane włosy i mocno zaczerwienione policzki. Dyszał, choć starał się to ukryć.
- Ach, a oto nasz wybawca – rzekła kwaśno Keva. – Powiedz mi, co takiego obiecałeś aniołom, że przybyli tu jako twoja ochrona?
- Mógłbym to samo zapytać ciebie o upadłych – Damon skrzywił się, rzucając jej wrogie spojrzenie. Elias był zdezorientowany, wiedział jednak jedno:
- Oni chcą mnie zagarnąć dla siebie, prawda?
Oboje spojrzeli na niego jak na rozkaz, zapominając na moment o zbliżającej się kłótni.
- Nie możemy na to pozwolić – powiedział Elias cofając się o krok. Nagle zdał sobie sprawę, że właściwie nie ma pojęcia, czy ci tutaj są po jego stronie. A jeśli… spojrzał na nich z przestrachem.
- Oczywiście, że nie – Damon wyciągnął dłoń, jakby ten był płochliwym zwierzęciem. Miał przestraszone spojrzenie, równie zdezorientowane jak młodszy brat. W co oni się wpakowali?
- W tym się zgadzamy – Keva skrzyżowała ramiona na piersi i uniosła podbródek, jako jedyna w towarzystwie zdawała się wiedzieć, co robi. Elias wciąż nie wierzył, że ona tu jest. Miał ochotę podejść i jej dotknąć, upewnić się, czy nie jest tylko projekcją jego umysłu. – Tyle że mamy pewien problem – dodała. – Ani aniołowie, ani upadli nie pozwolą ci umknąć. Nawet jeśli nawiejemy już teraz.
Damon westchnął, chowając katanę do pochwy.
    - Sama ich tu sprowadziłaś – warknął. 
   - Ty pierwszy zbratałeś się z wrogiem – odparła Keva dokładnie tym samym tonem. – Uznałam, że jeśli obie strony zajmą się sobą, my będziemy mogli uciec. Nie spodziewałam się jednak, że twój brat będzie ukrywał się w pieprzonej szklanej twierdzy!
- Cicho!  Nagle Elias wpadł na szalony pomysł. Spojrzał na towarzyszy i zagryzł wargę, nie mając pojęcia jak ci zareagują na te wieści.  Damon… wiem gdzie jest mama.
Starszy bliźniak otworzył szeroko oczy, Elias niemal widział jak wstrzymuje oddech. Przez moment tylko mierzyli się spojrzeniami; chcieli wiedzieć to odkąd zaginęła, przeszło siedem lat, a teraz mieli prawdę na wyciągnięcie ręki.
- Gdzie? – wyszeptał. Chyba przeczuwał, że odpowiedź wcale mu się nie spodoba.
- W Piekle. I wiem, jak się tam dostać. Możemy zrobić to nawet teraz, wiem dokładnie co zrobiła tamtego dnia…
- I jak masz zamiar ją znaleźć? – wtrąciła Keva. Nie wyglądała na zaskoczoną, co pozwoliło Eliasowi sądzić, że już to wiedziała. – Pewnie o tym nie pomyślałeś, ale Piekło jest ogromne, a ty chcesz odnaleźć jedną duszę.
- Pamiętaj, że mama nie została potępiona. Będzie błyszczała tam jak gwiazda. Jestem tego pewien. Damon, nie możemy jej tam zostawić!
- Ale nie możemy też wparować tam na złamanie karku! Wiem, że zawsze chciałeś ją odnaleźć, ale teraz musimy skupić się na teraźniejszości.
- Skupiam się! – Zdenerwował się Elias. – Myślisz, że chcę zostać… że chcę…
Przerwał, kiedy budynek nagle minimalnie się zatrząsł; ledwo to poczuli, ale nawet to przypomniało im, że gawędzą w samym środku bitwy. Nie mieli zbyt wiele czasu.
- Zróbmy to! – zawołała Keva, wpatrując się w sufit. – Nie będą walczyć w nieskończoność, w końcu ktoś sobie o nas przypomni.
- Co?! – Damon spojrzał na nią z irytacją. – Nie możemy wstąpić do Piekła! – powtórzył. – Musimy znaleźć sposób, żeby…
- Żeby co?! – przerwała mu z furią Keva. – Żeby zapomnieli o Eliasie? Nie zrobią tego! Jest Bestią, prędzej sami doprowadzą do końca świata niż pozwolą mu umknąć. I nie zapominaj, że któreś z nas też nią jest. Jesteśmy tak samo wplątani w to wszystko jak twój brat!
Damon gwałtownie poczerwieniał.
- Jakoś im uciekniemy.
- Jak?! Stoimy naprzeciwko dwóm armiom, zapomniałeś?!
- Nie mogą nas ścigać całą wieczność!
- Ależ mogą! Są nieśmiertelni!
Elias poczuł gulę rosnącą w gardle. Przypomniał sobie wizję, którą doświadczył tego ranka. Trzy strony nie mogące dojść do porozumienia.
Miał wrażenie, jakby wszystko się wokół niego zaciskało.
Ruszył do łazienki i zdjął lustro ze ściany. Miał wrażenie, jakby działał na autopilocie, jakby stracił możliwość decydowania o własnym losie. Gdzieś tam toczyła się bitwa, ojciec tkwił w samym jej środku, i choć jeszcze niedawno przekonywał go, że sam może kierować swoim życiem, już tego nie czuł. Mógł tylko stać i czekać, aż któraś ze stron się o niego upomni.
Albo wstąpić do Piekła i odnaleźć mamę, tak jak postanowił siedem lat temu. Mógł zrobić choć jedna dobrą rzecz, zanim wszystko zniszczy.
- Co ty robisz? – zapytał Damon, wodząc za nim wzrokiem. Ręce spuścił wzdłuż ciała, mimo pancerza i miecza wyglądał dziwnie bezsilne.
- Musimy je ustawić naprzeciwko siebie – odparł Elias i brodą wskazał wąskie zwierciadło wiszące w przedpokoju. Keva ruszyła na pomoc i razem położyli oba lustra na ziemi, opierając je o ścianę, aby stały.
- Co teraz? – Zapytała dziewczyna, paląc się do roboty. Kłótnia na moment została zawieszona, ale wciąż można ją było wyczuć w powietrzu; jeszcze się nie skończyła.  
- Potrzebuję czegoś, czym mógłbym namalować znaki na podłodze – powiedział.
- Naprawdę to robicie?! – Damon patrzył jak przeszukują szafki w kuchni. Elias znalazł keczup i szybko uznał, że się nada; zaczął malować nim znaki na podłodze, kierując się instrukcjami Mammona. Cieszył się, że swego czasu przejrzał wszystkie księgi w Bowers House; dzięki temu wiedział, jak mniej więcej mają wyglądać. Potrząsnął opakowaniem, wykonując kolejny znak. Musiał się śpieszyć. – Czy nie powiedziałem wcześniej, że nie możemy tak po prostu się tam udać? – warknął Damon, znowu się denerwując. – I jak masz zamiar później wrócić?
Elias o tym nie pomyślał; zatrzymał się przy ostatnim symbolu, w samym środku kręgu.
- Jak chcesz, możemy skontaktować się z ciotką Sophie – powiedział ugodowo, wstając.
Runy były już skończone, otaczały go czerwienią i zamykały w okręgu. Jedyne co im pozostało, to przekręcić łazienkowe lustro bardziej w lewo, aby znalazło się dokładnie naprzeciwko drugiego. Gdyby Elias miał więcej czasu, zadbałby o większe bezpieczeństwo; znaki namalowałby staranniej, zapalił odpowiednie kadzidła, załatwiłby większą ilość luster. Przed rozpoczęciem wyciszyłby umysł i skupił na wykonywanej pracy – zarówno przy wieszczeniu, jak i różnego rodzaju rytuałach, spokój ducha był niezwykle ważny. Myśli mogły rozpraszać, skierować rytuał w zupełnie innym kierunku.
Elias czuł się w tej chwili niezwykle wzburzony, to nie miało dobrze odbić się na rytuale, nie mógł się jednak cofnąć.
Nagle całkowicie zapomniał o znakach, mamie i bitwie toczącej się nad jego głową.
Zobaczył minę Damona.
- O co chodzi? – zapytał niepewnie.
Damon otworzył usta, jednak nie wypowiedział ani słowa. Jego wzrok zaczął błądzić i Elias nagle zrozumiał. 
Poczuł jak jego serce zamiera.
- To nieprawda – powiedział. – Nic jej nie jest.
Damon w końcu na niego spojrzał, a w jego oczach dostrzegł współczucie, którego nigdy w życiu nie chciałby więcej oglądać.
- Elias…
- Nie! To nieprawda!
Później kilka rzeczy nastąpiło zaraz po sobie, ale Elias ledwie je zauważył, wciąż powtarzając sobie, że Damon kłamie – ciotka Sophie żyła i zaraz miała przybyć im z odsieczą. Gdy tylko się zjawi, wszystko stanie się jasne, Elias przestanie czuć się bezsilny i zagubiony, poradzi sobie z przeciwnościami uzbrojony w jej wiedzę i rady. Dzięki niej nie będzie musiał być Śmiercią.
Nie zniszczy świata.
Zamiast niej do pokoju wpadli jednak upadli, krzycząc i jazgocząc, przypominając jedną, wielką masę. Pod ich naporem drzwi niemal pękły na pół, Damon cofnął się o pół kroku wyciągając katanę, gotów bronić brata. Zanim jednak upadli zdążyli przekroczyć niewielki hol, Keva podbiegła do łazienkowego lustra i po prostu je przesunęła.
I rytuał zadziałał.

Komentarze

  1. BRAWO ELIAS, LEĆMY DO PIEKŁA NA HURA! CO MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK???? *głęboki wzdech*
    Wow, tak zakręciłaś, ze sama nie jestem pewna komu ufać... Jakby. Kevie nie ufam. W życiu, może mówić co chce, ale jej nie zaufam (watch me jak totalnie zaprzeczę tym słowom w przyszłych rozdziałach). Za to Damon... nie wiem. Nie jestem pewna...
    Damn, lecę do kolejnego!
    Sonia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga