KSIĘGA
SIÓDMA: DNO
ROZDZIAŁ 43
Przez krótką, niekończącą się chwilę jedyne
co czuł, to bolesne ciśnienie naciskające na uszy. Świat gwałtownie zawirował mu
przed oczyma, wywołując przy tym nieprzyjemne mdłości, wszystko przysłoniła
mgła. Serce podjechało mu do gardła, zawisł w powietrzu i zaczął wirować – i tak bez
końca, wirował i wirował i wirował. Spadał, targało nim na wszystkie strony
niczym szmacianą lalkę, co chwilę uderzał o losowe przedmioty, które
przeszły razem z nimi – były to fragmenty mebli i ozdób, wyglądające, jakby
rozerwano je od środka. Otaczało go rzadkie powietrze, nie potrafił nim oddychać. Nie miał pojęcia gdzie jest ziemia i czy kiedykolwiek do niej dotrze.
Nagle uderzył o coś z donośnym trzaskiem,
poczuł gwałtowny ból w biodrze i zaczął się zsuwać, za nim poleciały stare
dachówki. Elias krzyknął, wyciągając przed siebie ręce i próbując się za
wszelką cenę czegoś złapać. Dach był stromy oraz śliski, dachówki stare i
rozlatujące od samego dotyku, chłopak sunął w dół bezskutecznie próbując
zaczepić o coś palcami. Fragmenty mieszkania spadały wokół niego niosąc kolejne
zniszczenia, przez moment nie słyszał nic poza donośnym hukiem, zupełnie jakby
znalazł się pod ostrzałem – właściwie dokładnie tak właśnie się czuł. Oddech
uwiązł mu w gardle, widział tylko swoje palce zaciskające się na sparciałych
dachówkach.
- Elias! – usłyszał jednak, ale przez
hałas nie potrafił określić kto go woła. Nie potrafił odpowiedzieć.
Przekręcił się w bok, krzycząc z bólu i
zatrzymał na wystającym oknie dachowym, zaczepiając nogami o nierówności i
rozkładając ramiona. Kilka dachówek zsunęło się jeszcze i zniknęło spadając ze
skarpy z głuchym trzaskiem. Nagle zapanowała cisza, Elias słyszał tylko swój
oddech i serce tłukące się o żebra, jakby zaraz miało wyskoczyć mu z piersi.
- Damon? Keva? – Jego głos zabrzmiał cicho
i łamliwie, ale nie miał siły się tym przejmować. Ignorując ból w biodrze
spróbował się lekko podnieść nie wywołując kolejnej lawiny i rozejrzał się.
- Tutaj – dziewczyna szła ostrożnie po
dachu, kierując się w jego stronę. – Możesz się podnieść?
- Tak, chyba tak.
Wyciągnęła dłoń, a on ją pochwycił. Po raz
pierwszy miał okazję dotknąć Kevy, był jednak tak obolały i zdezorientowany, że
ledwo to zauważył. Razem weszli na szczyt dachu, gdzie podszedł do nich Damon –
miał na zbroi niewielkie rysy i zadrapanie na policzku, poza tym wydawał się
jednak cały. We trójkę usiedli na zadaszeniu i głęboko odetchnęli, pozwalając,
aby adrenalina się ulotniła; nie mieli nawet siły wszcząć kłótni, choć ta miała
prędzej czy później nadejść. Zamiast tego po raz pierwszy rozejrzeli się po
miejscu, w którym wylądowali.
Właśnie nastał świt, rozlewając się po
nocnym niebie fioletem i purpurą, odganiając mrok i rzucając nieco światła na
stare, gotyckie miasto, zbudowane z szarego i czarnego granitu. Wyglądało na
opuszczone, wiatr świszczał między budynkami i nawet z tej wysokości nie
widzieli żywiej duszy, zupełnie jakby byli jedynymi istotami na świecie – może
trafili w złe miejsce? Ulice pokrywała gładka, błyszcząca płyta, co kilka
metrów stały oliwne, stylizowane latarnie, które jednak nie dawały zbyt wiele
światła. Aleje były najczęściej ciasne i wąskie, całe miasto zbudowano na
planie szachownicy; budynki pięły się wysoko w górę, miały mnóstwo ozdób,
płaskorzeźb, z ich boków wyrastały wieżyczki, a w smukłe okna wstawiono grube,
nieco mętne szyby. Miasto miało w sobie coś z groźnego, nieprzystępnego piękna,
które można oglądać tylko z daleka.
- Tam! – Keva podniosła się lekko,
wskazując palcem jakiś punkt przed sobą.
Bliźniacy wytężyli wzrok i spojrzeli we
wskazanym kierunku i nagle ich dostrzegli. Jak mogli ich wcześniej nie
zauważyć?
Byli wszędzie.
Ukrywali się w cieniach, bramach i we
wnętrzach budynków, tłocząc się i napierając na siebie, zastygli w oczekiwaniu;
wszyscy patrzyli maślanymi oczami w niebo, jakby zaraz miało z niego wstąpić
wybawienie, kilkoro z nich skierowało jednak wzrok prosto w ich stronę,
otwierając usta w niemym zdziwieniu, jak gdyby doznali objawienia. Przypominali
szkielety obleczone w skórę, o chudych, patykowatych członkach, które wyglądały
na zbyt słabe, aby unieść ich – nawet tak niewielki – ciężar. Mieli zwierzęce,
szczurze twarze, ciemne oczodoły i brody pokryte jakąś ciemną cieczą – to mogła
być krew. Niektórzy byli nadzy, inni mieli na sobie łachmany, po których trudno
było określić jakąkolwiek epokę. Wyglądali na takich… u p o d l o n y c h. Elias miał trudność
nawet na nich patrzeć.
Któryś z nich wskazał na nich ręką, wtedy
jego kompan rzucił się na niego i zatopił ostre zęby w jego przedramieniu.
Rozległ się obrzydliwy syk i spłynęła lepka, rdzawa krew, nieco w zbyt dużej
ilości jak na tak niewielką ranę. Kiedy tylko zaczęli się szarpać, część duszy
pierzchła z paniką uciekając we wszystkich kierunkach, pozostali rzucili się
jednak na walczących – Elias z rosnącą zgrozą patrzył na kotłującą się masę
pełną zębów i kończyn, coraz bardziej ociekającą oślizgłą czerwienią, która
leniwie spłynęła w dół uliczki. Wyglądali jak zdziczałe zwierzęta i takie też
wydawali odgłosy – jednak prócz warknięć i jęków usłyszeć można było również
dźwięki rozrywanych kończyn, łamanych kości i obrzydliwe, mokre plasknięcia;
Elias nie chciał wiedzieć, co je wydaje.
- Aon
bhealach fucking… - wymamrotała Keva pełna obrzydzenia, siedząc sztywno tuż
obok niego.
Potępieni w końcu się rozpierzchli, jedni
o własnych siłach, inni pełznąc na brzuchu, wykorzystując resztki jakie
pozostały im po rękach i nogach. Zdecydowana reszta została na miejscu,
dogorywając w chłodnym słońcu – Elias miał jednak poczucie, że wcale nie umrą;
będą tkwić w takiej postaci, bądź poczekają aż wszystko im odrośnie, aby znowu
wędrować po grafitowym mieście i szukając kolejnych sposobności do szarpaniny.
Byli w Piekle, cierpienia nie mogły
skończyć się tak łatwo.
Pozostałe dusze wciąż im się przyglądały,
otwierając usta ze zdumienia. Elias czuł na sobie ich spojrzenia, nieprzyjemne
dreszcze przebiegały mu po kręgosłupie. Miał ochotę się przed nimi schować,
jakby mógłby się od nich czymś zarazić.
Świt minął, srebrne słońce zaczęło
wędrować po nieboskłonie, trzymając się jednak blisko horyzontu – dzień miał
trwać najwyżej trzy godziny. Minęła również chwila spokoju i Piekło wróciło do
swojego starego rytmu. Świst wiatru przeobraził się w ryk, na ulicach zaroiło
się od dusz i demonów – kreatur górującymi nad potępionymi wzrostem i masą, o
białych, bezwłosych ciałach, wyglądającymi trochę, jakby wewnątrz nie miały
kości. Pełzały po ulicach, chłeptały krew i pożerały odpadki, przykładając
wielkie wargi do ziemi i głośno siorbiąc. Wśród nich były jeszcze inne istoty,
ale trzymały się cienia i Elias nie mógł się im przyjrzeć.
Było mu niedobrze.
- Chodźmy stąd – poprosił.
- Dokąd? – Zapytał Damon, próbując chyba
zapanować nad mdłościami. Jego twarz przybrała blady, niezdrowy odcień, jabłko
Adama wciąż wędrowało w górę i dół. Najgorsze było to, że Elias nie miał
pojęcia; chciał znaleźć matkę, ale dowiódł tylko tego, o czym mówił mu ojciec i
niedawno brat.
Piekło było ogromne i nie wiedział nawet,
gdzie zacząć poszukiwania.
W dodatku mieli na głowie problem, którego
głupio nie brał pod uwagę – demony i kotłujące się w dole dusze; ani do
jednego, ani do drugiego nie miał ochoty się zbliżać, a jakoś musieli pokonać
miasto.
Nagle niebiosa się rozstąpiły i na tle
fioletu pojawiły się anielskie sylwetki. Keva zaklęła siarczyście i cała trójka
podniosła się gwałtownie, prawie znowu wywołując niewielką lawinę. Pomknęli do
okna dachowego, na którym Elias zdołał się zatrzymać i ślizgając się na
dachówkach wskoczyli do środka. Trzepot skrzydeł słyszeli nawet tutaj; ich
miarowy rytm napawał Eliasa zgrozą.
Zastanawiał się, co takiego zostawili po
sobie w ojcowskim apartamencie. Pamiętał jak wyglądało ich tymczasowe
mieszkanie, kiedy zniknęła matka – musieli dokonać ogromnych zniszczeń.
- Myślicie, że nas zauważyli? – Zapytała
Keva rozglądając się po pustym strychu. Nie było w nim nawet kurzu i pajęczyn,
jedynie powietrze wydawało się dziwnie zatęchłe, zresztą podobnie jak na
zewnątrz.
- Nie wiem – uznał Damon odsuwając się od
okna. – Ale nie możemy tu zostać.
- I gdzie masz zamiar iść, mądralo? –
Fuknęła Keva. – Przypominam ci, że na zewnątrz pełno jest tych… - skrzywiła
się.
Damon obrzucił ją niezadowolonym
spojrzeniem. Musiał przypomnieć sobie tę obrzydliwą szarpaninę, bo nagle pobladł.
- Doskonale o tym pamiętam. Ale jeśli
aniołowie nas widzieli, zaraz tu będą.
Trzepot skrzydeł stawał się coraz
donośniejszy. Elias podszedł do drzwi, będącymi właściwie tylko cienką dyktą i
odsunął je, wyglądając na zewnątrz.
- Co ty robisz? Oni tam mogą być! – Damon
wyciągnął katanę i zbliżył się do niego.
- Ale nie ma – Elias odsunął się,
pozwalając mu zajrzeć. Istotnie, wąska klatka schodowa pozostawała pusta i
cicha. – Możemy iść.
- Panowie przodem? – Keva wyszczerzyła
się, choć w jej oczach w ogóle nie było wesołości.
Damon mruknął coś i ruszył przed siebie,
unosząc lekko katanę, gotów użyć jej w razie konieczności. Elias zerknął w
stronę Kevy – nie wydawała się wystraszona, jej złote oczy wypełnione były
brawurą, unosiła brodę w znanym mu już geście. Właściwie odkąd ją poznał,
chciał uwolnić ją z lustra, a teraz stała naprzeciw niego; niestety ostatnio
działo się zbyt wiele, aby mógł to całkowicie przyswoić. W dodatku wciąż nie
mógł uwierzyć w śmierć ciotki Sophie – ta kobieta była zbyt niezwyczajna, aby
umrzeć; musiało dojść do nieporozumienia. Jego serce wciąż odrzucało prawdę, w
piersi czuł ukłucia bólu.
Dziewczyna odwzajemniła spojrzenie i raz
jeszcze się wyszczerzyła. Jednak ponownie – uśmiech ten w ogóle nie dosięgnął
oczu.
- Gotowy? – Zapytała.
Elias kiwnął tylko głową i wyciągnął dłoń,
choć nie spodziewał się, że ją pochwyci. Keva nie była raczej tego typu
dziewczyną. Uczyniła to jednak i razem zeszli na dół, doganiając Damona. Miała
ciepłą i delikatną skórę, jej dłoń idealnie mieściła się w jego; możliwe że za
bardzo to przeżywał. Miał mętlik w głowie. Zstąpił do Piekła w końcu odnaleźć
mamę, ciotka Sophie nie żyła, a on trzymał za rękę dziewczynę, którą już od
bardzo dawna chciał dotknąć. Zadowolenie, zdezorientowanie, strach i rozpacz
mieszały się ze sobą, tworząc coś, na co Elias nie miał ochoty patrzeć.
Nie mógł nawet usiąść i w spokoju pogrążyć
się w żałobie.
Zza ścian dobiegały do nich przytłumione rozmowy,
ciamkanie i obrzydliwe odgłosy uderzających o siebie ciał. Potępione dusze
musiały być bardzo blisko. Elias mocniej ścisnął dłoń Kevy, rozglądając się na
boki. Kątem oka widział, jak przygląda się mu z uniesioną brwią. Nagle
poczerwieniał.
Damon obejrzał się, z konsternacją
spojrzał na ich splecione dłonie, ale ich nie skomentował. Zamiast tego
powiedział:
- Będę nas osłaniał. Musimy poruszać się
od budynku, do budynku, tak będzie bezpieczniej.
- Chwila. To na pewno dobry pomysł? – Wtrąciła
Keva, lekko się krzywiąc. – Jestem pewna, że narobimy zamieszania. Aniołowie
nas zauważą.
- No to musimy być szybcy i ostrożni. Ale
nie możemy tu zostać, przecież wiesz.
- Lepiej zróbmy to teraz – wtrącił Elias. –
Czekanie w niczym nam nie pomoże.
Damon kiwnął głową i machnął na nich ręką.
Zeszli na sam dół i wypadli na zewnątrz, omijając fragmenty ojcowskiego
apartamentu, mebli oraz dachówek rozniesionych na kawałeczki, otaczających
budynek ze wszystkich stron. Od razu skierowali się w odpowiednią stronę, aby
jak najszybciej oddalić się od szybujących w powietrzu aniołów. Póki co byli
daleko; Elias i jego towarzysze mieli szansę przeciąć ulicę i schować się w
sąsiednim budynku, a potem pobiec dalej, umykając duszom wyciągającym ku nim
ręce. Keva warczała i przeklinała na ich widok, Elias musiał ciągnąć
dziewczynę, nie puszczając jej dłoni.
Demony sunące po ulicach w ogóle nie
zwracały na nich uwagi, mimo że na jedną z tych poczwar niemal wpadli; ta tylko
parsknęła głęboko, leniwie poruszając cielskiem. Większym zagrożeniem
pozostawały dusze – garnęły się do nich i wyciągały dłonie, mamrocząc do siebie
w różnych językach świata. Patrzyli na nich tak, jakby byli szklanką wody na
pustyni – to Eliasa przerażało najbardziej. W ich oczach widział głęboką,
przejmującą rozpacz, której nie potrafili pokonać.
Trójka przemknęła przez sąsiedni budynek
wyłożony wzorzystą, szarą tapetą i wyszli tylnym wyjściem, nie przestając biec.
Póki co wybierali tylko wąskie, ukryte uliczki, szli przez budynki i za wszelką
cenę starali się unikać dusz. Aniołowie jakimś cudem jeszcze ich nie znaleźli,
ale zauważyli już miejsce, w którym spadli. Trzepot ich skrzydeł był
ogłuszający. Część potępionych straciło zainteresowanie nefilim, zamiast tego
zadarli wysoko głowy i z zachwytem wyglądali boskich istot. To dało trójce
wolną drogę, z jakiej chętnie skorzystali.
Aniołowie zaczęli kołować nad miastem,
potem nagle jednak zanurkowali w dół, młodzi usłyszeli donośny, przejmujący
świst, który zmroził ich krew. Damon obejrzał się, oddychając ciężko – przez
chwilę naprawdę mieli nadzieję, że zdołają uciec; miasto miało mnóstwo cieni i
wąskich uliczek, aby ukryć się przed ich spojrzeniami; nie mogli przecież
zostać na miejscu, otoczonym przez fragmenty apartamentu. To była jak wielka
strzałka wskazująca na ich kryjówkę – równie dobrze mogliby po prostu stanąć na
dachu i wymachiwać rękami.
M u s i e l i zaryzykować.
Przyśpieszyli, ostro zakręcając w ciasną
alejkę, która nieznacznie opadała w dół, nie przejmując się już potępionymi –
Damon w końcu zrobił użytek z katany, tnąc dusze, jakby były tylko wysoką
trawą zagradzającą im drogę. To zdawało
się skutkować, potępieni ze zgrozą schodzili im z drogi; Elias słyszał tylko
świszczący oddech brata i cieszył się, że na tę chwilę nie widzi jego twarzy.
Nie miał pewności, kto ściska dłoń mocniej
– on, czy Keva.
Aniołowie przegrupowali się w powietrzu,
wołając do siebie, używając przy tym krótkich zwrotów; przez świst i odległość,
Elias nie mógł jednak zrozumieć słów. Czuł, że są już naprawdę blisko.
- Prędko! – zawołał Damon.
Aniołowie byli już tuż tuż, trzepot
skrzydeł niemalże ich ogłuszył; wzbił się potężny wiatr, demony i potępieni
pierzchli na boki, ci drudzy nie utracili jednak zachwytu, z jakim wpatrywali
się w nieboskłon, co wydawało się dziwnie nierzeczywiste i nie na miejscu. Otwierali
zakrwawione usta i wyciągali dłonie, łącząc przerażenie z nabożnym
uwielbieniem. Ich twarze wyglądały przerażająco.
Elias nie słyszał już nic poza szumem i
krwią pulsującą mu w głowie.
Otoczyli ich ze wszystkich stron, część aniołów
wylądowało na ziemi, część na dachach stojących nieopodal budynków. Wyglądali
groźnie i dumne, ich twarze wykrzywiły się w złości, w dłoniach dzierżyli
miecze, a na ich pancerzach widniały znaki ostatniej walki. Lekko rozkładali
skrzydła, przez co wydawali się jeszcze więksi i potężniejsi; byli jak
drapieżniki szykujące się do ataku. Eliasowi ścisnęło się serce – mieli walczyć
z kimś takim jak oni? Jak mieli wygrać?
- Oszukałeś nas Damonie Bowers! –
wykrzyknął anioł stojący najbliżej. Miał czarne, lekko błyszczące się skrzydła o
ostro zakończonych lotkach, wyglądające jak noże do rzucania, a jego z pozoru
kamienna twarz kryła w sobie mnóstwo wściekłości.
- Zostawcie moją rodzinę w spokoju –
warknął Damon, stając w rozkroku i tak mocno zaciskając palce na rękojeści
katany, że aż pobielały mu knykcie.
Keva stanęła tuż obok Eliasa i zbliżyła
usta do jego ucha.
- Czujesz to? – Zapytała. Chłopak usłyszał
w jej głosie napięcie, odwrócił więc wzrok od pleców swojego brata i spojrzał
na dziewczynę.
Nie zdążył nic powiedzieć, kiedy nagle
ziemia pod jego stopami zadrżała – zaskoczony spojrzał na Damona, który właśnie
rozłożył ramiona i pochylił głowę; był nieruchomy niczym posąg. Aniołowie
cofnęli się zaskoczeni, a po ich twarzach Elias poznał, że to co widzą, wcale
im się nie podoba. Wtedy ziemia zadrżała raz jeszcze i młodszy bliźniak
zachwiał się na nogach – widział jak kamienna płyta pod jego stopami pęka z
głośnym trzaskiem, niemalże go przewracając.
W chwili kiedy aniołowie wznieśli się w
powietrze, rozpętał się chaos.
Wow, wow, wow, akcja pędzi, a wizja piekła bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńDAMON COŚ TY ZROBIŁ :o Okay, teraz to mam jakieś milion pięćset znaków zapytania nad moją głową... i mean... What?!
OdpowiedzUsuńTwoja wizja Piekła jest naprawdę interesująca, w życiu bym tak o nim nie pomyślała, już nic nie mówiąc o jego wyobrażeniu. Mogłabyś zdradzić czym się inspirowałaś przy jego opisie?
Swoja drogą: podobają mi się bardzo opisy uczuć Eliasa. Rozpacz po Sophie (czy raczej żałoba) i odczucia przy takich drobnych rzeczach jak ściskanie Kevy za rękę są bardzo realistyczne i świetnie przedstawione. Podoba mi się!
Lecę do kolejnego!
Sonia