ROZDZIAŁ 41

Elias wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. Słońce niedawno wstało znad horyzontu, ale on sam nie spał już od jakiegoś czasu. Opłukał policzki w zimnej wodzie, jednak niepokojące uczucie nie znikało.
Jego ojciec zachowywał się dziwnie; Elias zdał sobie sprawę, że był taki już w chwili, kiedy poprosił go o pomoc. Coś w jego zachowaniu, słowach i gestach kazało mu się zastanawiać, czy mężczyzna jest z nim całkowicie szczery. Elias całkiem nieźle rozszyfrowywał ludzi, ale Samael miał w sobie coś, co sprawiało, że w jego wypadku nie było to takie proste.
Co ukrywasz, tato?
Chłopak miał zamiar skontaktować się z bratem, ale poprzedniego dnia był tak zmęczony, że w chwili, kiedy jego głowa dotknęła poduszki, zasnął. Teraz był gotów.
Ich matka przez te wszystkie lata siedziała w Piekle.
Jak miał mu to powiedzieć?
To wszystko za bardzo na niego naciskało. Patrząc na swoje odbicie w lustrze postanowił zająć się tym wszystkim po kolei  tak będzie prościej.
Najpierw sprawa ojca i jego tajemnicy. Elias czuł w powietrzu jej wagę, wiedział, że gdy tylko wyjdzie na jaw, pewnie go przygniecie. To było coś ważnego i jednocześnie strasznego, czego prawdopodobnie nie chciałby się nigdy dowiedzieć – musiał ją odkryć, zanim stchórzy i się rozmyśli. Dlatego zajęła pierwsze miejsce na jego liście. Musiał sobie z nią poradzić, nie miał innego wyjścia. Później zadzwoni do brata i razem postanowią, co uczynią ze sprawą mamy. Poproszą ciotkę Sophie o pomoc, ona na pewno będzie wiedziała, co zrobić, bo na Samaela nie mogli liczyć – nie sprawiał wrażenia zbyt zmobilizowanego. Elias sądził jednak, że to miało ścisły związek z jego sekretem.
Odetchnął. A więc do dzieła.
Oparł dłonie o skraj umywalki i utkwił spojrzenie w tafli lustra, lekko pochylając się do przodu. W kieszeni miał talię kart tarota, ale uznał, że lustro w tym wypadku sprawdzi się o wiele lepiej. Musiał spojrzeć głębiej, pozwolić sobie odpłynąć.
Wiedział jak bardzo jego ciotki bały się o jego los – nie chciały, aby stał się kolejną Zwariowaną Sue. To nie było jednak jego przeznaczenie, nawet jeśli posiadał równie silną moc. Nie miał pojęcia skąd brała się ta pewność – jego twarz na karcie Śmierci nie mogła być jedynym dowodem. Przez lata właśnie to sobie powtarzał, prawda była jednak nieco inna.
On po prostu  w i e d z i a ł.  Czuł to podświadomie, całym sercem i duszą, tak jak wtedy, gdy patrzył w katy lub na dno filiżanki. Ta wiedza po prostu do niego przychodziła, nie mógł się od niej uwolnić ani za dnia, ani w ciągu nocy. Może właśnie dlatego wciąż zastanawiał się, czy widnieje na karcie Śmierci ze względu na siebie i swój los, czy ze względu na ojca. Pragnął zaprzeczyć czemuś, co już od bardzo dawna wiedział i tylko odwracał wzrok, starając się oszukać samego siebie.
Zdał sobie sprawę, że zaczyna poszukiwać nie prawdy ojca, ale własnej.
Nawet nie zauważył, kiedy odpłynął. Wszystko się rozmazało, zupełnie jakby zbyt długo patrzył w słońce i naświetlił oczy. Miał wrażenie jak gdyby wyszedł z własnego ciała – wiedział, że wciąż nachyla się nad umywalką i zaciska dłonie na jej brzegu, ale te wrażenia były bardzo odległe. Znalazł się w dziwnej bańce pełnej mętnego powietrza, z dala od wszelkich zmysłów. Oddalał się coraz bardziej, ale nie miał przy sobie Damona, który ściągnąłby go z powrotem. Odnosił wrażenie, jakby jego umysł stawał się zbyt  p e ł n y.
Wtedy napłynęły obrazy, od zbyt wielu doznań głowę przeszył mu tępy ból. Na początku wydawało mu się, że nie widzi nic poza własnymi oczyma odbitymi w tafli zwierciadła, potem jednak zdał sobie sprawę, jak wiele czai się za czernią tęczówek. Tam było coś… coś…
Krzyknął, a może zrobił to tylko w swojej głowie.
Najpierw zobaczył świat z perspektywy kosmosu, niewielkie ziarenko, o tej samej wadze i znaczeniu. Ziemię otaczały wielkie połacie przestrzeni, przez co wszystko zdawało się nieważne i nieistotne, Elias poczuł się niczym mrówka pod butem Boga. Jednocześnie miał wrażenie, jakby mógł to wszystko ogarnąć rozumem, ale zaraz zdał sobie sprawę, że gdyby to zrobił, rozleciałby się na mikroskopijne atomy.
Zaczęło mu wirować przed oczyma.
Znowu znalazł się blisko Ziemi, tym razem ujrzał jednak zniszczenie, świat rozrywany przez wojnę i spory, trzy strony, które nie mogą dojść do porozumienia, a on dokładnie pośrodku tego wszystkiego, zagubiony i zdezorientowany.
Ogień, krew i pożoga. Mnóstwo czerwieni zalewającej twarz oraz oczy, zalegającej kąty i rozmazującej się na dłoniach.
A potem zniszczenie.
Elias unosił się i widział to wszystko, to wszystko, to wszystko…
Proszę, niech to ktoś zatrzyma. Niech się to skończy, ja wcale nie chcę…
A potem rzeczywiście nie było już nic. Pustka rozrywała go od środka, choć wcale nie powinna, bo on również zdawał się nie istnieć.
Nic nie rozumiał.
Dlaczego, dlaczego to tak boli?
Krzyknął, gdy poczuł na sobie czyjeś dłonie, ktoś ciągnął go i wołał, ale on nie potrafił tego pojąć. Przecież nie istniał. Nie było go, nie było go, nie było go… Kosmiczna luka, w której coś się powinno znajdować, ale on nie widział tam już zupełnie nic.
Ja istnieję – powtarzał sobie, próbując w to uwierzyć. Myślę, jestem tu. Ktoś mnie woła, ktoś mnie woła, ktoś mnie woła… Chciał wrócić, ale się zagubił, nie miał pojęcia, w którą stronę powinien się udać, wszędzie była tylko pustka.
Elias!
Próbował odpowiedzieć, ale jego usta odmówiły współpracy. Już na zawsze miał zostać w tym szaleństwie, sam na sam z tą wizją zniszczenia, bez szansy na ratunek.
Elias!
Powoli zaczął sobie przypominać gdzie i kim jest, a przecież wcale nie powinien tego zapomnieć. Elias, tak właśnie ma na imię. Mgła zaczęła ulatywać, powoli, tak boleśnie powoli. Ktoś ją rozganiał, ktoś kołysał go w ramionach. Został tylko tępy ból rozrywający czaszkę, palce pulsowały od zbyt mocnego zaciskania pięści, w uszach dudniła krew.
- Tato?
- Jestem tu. Już wszystko dobrze.
Powoli się rozejrzał, mrużąc oczy od światła. Znajdował się w łazience, właśnie zaczął sobie przypominać jak do niej wchodził, aby opukać twarz zimną wodą. Leżał na kafelkach, choć nie pamiętał chwili, kiedy się kładł. Nad sobą widział zmartwioną twarz ojca i jego jasne, szare oczy.
Nagle powróciła do niego prawda, której tak bardzo pragnął się dowiedzieć.
I tak jak przypuszczał, teraz bardzo tego żałował.
- Jestem Bestią – powiedział bezbarwnym tonem, czując w piersi ból. – Jestem Śmiercią i Końcem Świata.
- Nieprawda – Samael pomógł mu wstać. – Będziesz tym wszystkim, gdy tylko tak postanowisz.
Elias parsknął płaczliwie, czując jak ziemia osuwa mu się spod nóg.
- Wiedziałeś, cały czas wiedziałeś. Dlatego do nas przyszedłeś. Nie po to, żeby odnaleźć mamę.
- Tego też chcę. Uwierz mi, ale ty i Damon jesteście znacznie ważniejsi.
- Dlaczego? Bo jestem zniszczeniem, a mama siedząc w Piekle w ogóle ci nie zagraża?! – Elias zachwiał się, ale odtrącił dłonie, które ojciec wyciągnął, aby mu pomóc. – Powiedz mi prawdę. Wszystko zniszczę, tak?
Cała dostojność Samaela na moment zniknęła, został tylko zmartwiony ojciec nie mający pojęcia, jak ulżyć dziecku. Elias nie chciał go takim widzieć. Chciał krzyczeć, walić pięściami, sprawić, aby cierpiał, niczym…
Miał ochotę płakać. Wiedział, że nie jest jak Damon, jak ciotka Sophie, że kryje się w nim coś o wiele mroczniejszego. To jednak… Nie chciał być tym, kim był.
Nie jestem Bestią. To tylko pusty frazes, coś, w co wierzy mój ojciec, ale nie ja.
Przypomniał sobie jednak to, co zobaczył w tafli lustra i padł na kolana, zanosząc się szlochem. Nie sprzeciwiał się nawet, gdy ojciec otoczył go ramionami.
- Wiesz dlaczego się zbuntowałem? – zapytał nagle, dzięki czemu Elias na moment się uspokoił. Odetchnął głęboko i spojrzał na niego.
- Dlaczego?
- Jak wiesz, jestem Aniołem Śmierci. Bóg dał mi to zadanie wiedząc, że jest to mroczna część świata, o której nikt nie chce pamiętać. Nie dał mi wyboru, nie zapytał, czy chcę to robić, czy też nie. Przez pierwsze tysiąclecia nie miałem nic przeciwko, ale to… miałem wrażenie, jakby rola przestawała być rolą, ale prawdziwym mną. Stawałem się samotny i bezduszny, część aniołów traktowała mnie jakbym był chory, a ja bezwiednie na to pozwalałem. Musiałem odejść i mieć coś, czego ludziom nigdy nie brakowało. Wolnej woli. Pragnąłem mieć wybór, nawet za koszt skrzydeł i wiecznego wygnania. Kiedy się sprzeciwiłem, część aniołów poszła za mną, sam nie wiem dlaczego. Nie kazałem im, nie namawiałem do buntu, nie wygłaszałem mądrości. Ale z jakiegoś powodu na to pozwoliłem. Ta wojna trwała krótko, nie byłem dobrym przywódcą.
- Czytałem, że druga wojna dotyczyła tego samego co pierwsza. Bo aniołowie nie chcieli kłaniać się ludziom.
Samael parsknął cicho.
- Potrzebowali powodu, jako że nie wyjawiłem własnego. Gdybym prawdziwie gardził ludźmi, to czy spędziłbym tyle czasu na Ziemi, zamiast przyłączyć się do Lucyfera?
- Czy nie ma innych aniołów takich jak ty? Przecież…
- Oczywiście, że są. Może część zbuntowała się razem ze mną albo Lucyferem. A może część obawia się to zrobić; to niesie ze sobą wiele konsekwencji. Musieliby porzucić dom. I skrzydła. To tak jakby chciałbyś uciąć sobie rękę.
- Ale ty to zrobiłeś.
- Tak. Sprawiłem, żeby mieć wybór. I ty też możesz to zrobić. Nie musisz być tym, kim stworzył cię Bóg.
Elias zamknął oczy, oddychając głęboko; ból nie zniknął, ale nieco zelżał.
Mógł to zrobić. Mógł odmówić i sprawić, że karta Śmierci starci na znaczeniu.
- Obiecaj, że teraz będziesz ze mną całkowicie szczery – poprosił. – Koniec tajemnic.
- Dobrze. Koniec tajemnic. Ale ty musisz obiecać, że już nigdy nie będziesz wieszczył w ten sposób. To niebezpieczne.
Elias kiwnął głową.
- Więc powiedz mi, masz zamiar uratować mamę? – Zapytał. – Czy to była tylko przynęta?
- Chcę ją uwolnić, ale jednocześnie użyłem tego jako przynęty.
- W porządku. Jak masz zamiar ją uwolnić?
- Pójdę po nią. Najpierw muszę jednak ochronić ciebie. Starałem się jak najdłużej zachować prawdę o tobie w tajemnicy, czuję jednak, że to nie potrwa zbyt długo – Samael zamyślił się. – Muszę powiedzieć ci coś jeszcze. Jestem niemal pewny, że Damon jest drugą z Bestii.
Elias patrzył na niego przez chwilę, zaciskając i rozluźniając pięści.
- Dlaczego go tu nie ma? Dlaczego nie namówiłeś go, żeby jednak z nami poszedł?! – chłopak ściszył głos, kiedy zdał sobie sprawę, że krzyczy.
- To bardziej skomplikowana sprawa – mruknął mężczyzna. Wstał i pomógł chłopakowi się podnieść. – Poza tym ty jesteś tu o wiele ważniejszy. Jeśli pierwsza Bestia nie nadejdzie, to druga też nie.
Elias zasępił się, znowu czując tępy ból pod powiekami. Na zamianę robiło mu ciepło i zimno, musiał zaciskać dłonie, żeby w końcu przestały drżeć. Nagle jednak  o czymś pomyślał.
- Jofiel mnie widział – zauważył.
Samael kiwnął głową, wychodząc z łazienki. Chłopak nie czuł jego spokoju.
- A jeśli…
Wtedy to zobaczyli – mnóstwo skrzydlatych sylwetek kotłujących się za wielkim oknem przysłaniających niemal całe światło, przez co w środku zapanował półmrok. Byli jak zaćmienie słońca, monumentalni i straszni,  nawet przez szkło i ściany dochodziły do nich odgłosy trzepotu skrzydeł. Elias przez długi, niekończący się moment po prostu stał i patrzył na nich urzeczony, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Powoli zerknął w stronę ojca – mężczyzna miał zacięty wyraz twarzy, chłopak widział jak lekko porusza żuchwą, jakby połykając cisnące się na usta słowa. 
Aniołowie zdawali się wylatywać z dołu, otaczali budynek i pięli się w górę. Jakim cudem ludzie ich nie widzieli? Przecież musieli coś zauważyć. Nawet jeśli tylko cienie zalegające ich pokoje.
Gdy był młodszy, matka powiedziała mu coś kiedyś – ludzie widzą tylko to, co chcą widzieć. Wszelkie nienaturalne, bądź z pozoru niemożliwie zjawiska po prostu zakopywali w nieświadomości, wyjaśniali najlepiej jak tylko potrafili, podpierając się własną logiką. Elias wiedział, że to zawsze fascynowało Hope. Może właśnie dlatego przywołała ojca i na krótki czas się z nim związała. W końcu kiedy ich urodziła, była jeszcze młodą kobietą.
Aniołowie zniknęli tak nagle tak jak się pojawili, zostawiając po sobie uczucie pustki. Niebo nagle stało się za jasne, mimo że dopiero od niedawna świtało, zbyt białe i zbyt wymarłe. Wciąż słyszał trzepot skrzydeł, wiedział, że one gdzieś tam są.
A jeśli przyszli po niego? 
Raz jeszcze spojrzał na ojca. Ten położył mu dłoń na ramieniu i lekko ścisnął.
- Poczekaj tutaj, ja pójdę na dach z nimi pomówić.
- Ale…
- Co ci mówiłem? Nie chcę, aby mieli z tobą jakikolwiek kontakt. Chcę cię chronić, a oni tylko by cię wykorzystali.
- Umiem się bronić – nawet w uszach Eliasa zabrzmiało to dziecinnie.
- Będzie dobrze.
Ruszył do drzwi.
- Poczekaj! – Elias zatrzymał go, czując jak serce obija mu się o żebra. – Co jeśli…  nie potrafił dokończyć.
- Będziemy tylko negocjować – Samael uśmiechnął się z trudem, chłopak widział napięte mięśnie na jego twarzy i mimo jego uspakajających słów, nie potrafił się opanować. Mężczyzna chyba to wiedział, bo dodał – nie mam już skrzydeł, ale pamiętaj, że wciąż jestem taki jak oni. Nic mi nie zrobią, umiem o siebie zadbać.
Elias ledwie skinął głową, a jego już nie było. Chłopak został sam, przez moment w ogóle nie ruszał się z miejsca, stał na środku holu przez ciągnące się w nieskończoność sekundy. Aniołowie przybyli właśnie po niego, nie miał ku temu żadnych wątpliwości.
Był Bestią i miał siać zniszczenie. Dlatego przybyli. Chcieli zgarnąć go dla siebie i wykorzystać, tak jak twierdził tata, bądź go powstrzymać i nie pozwolić, aby w ogóle do tego doszło. Jak miał mieć im za złe, jeśli chcieli tego drugiego? Nawet gdyby oznaczałoby to coś potwornego?
Był Śmiercią. Powinno się go powstrzymać.
Żwawym krokiem pokonał drogę dzielącą go od drzwi i otworzył je zamaszystym ruchem, chcąc jak najszybciej pobiec na dach i dowiedzieć się, czego naprawdę chcieli od niego aniołowie.
- Witaj – przywitała się Keva.

Komentarze

  1. "Wtedy napłynęły obrazy. Głowę przeszył mu tępy ból, zbyt wiele doznań cisnęło mu się na oczy. Na początku wydawało mu się, że nie widzi nic poza swoimi tęczówkami odbitymi w tafli zwierciadła, potem jednak zdał sobie sprawę, jak wiele czai się za tą czernią." Pogubiłam się. Co Elias widział? Swoje oczy? Ciemność? Ciemność wokół jego oczu? Btw, wiem, ze te tęczówki służą za synonim do oczu, ale ten temat jest często podnoszony, że może to podchodzić za błąd. Czasem lepiej coś powtórzyć :P
    Okay, słuchanie tego (https://www.youtube.com/watch?v=g9kUpQ1GpOk&list=RDMMgaZe4XzKjAc&index=9) do wizji Eliasa okazało się świetnym pomysłem. W ogóle mega mi się podoba jak opisałaś te wizję. Czuć było to napięcie i taka oniryzm. Nice c;
    OSZ FUK CZYŻBY SAMAEL POSTANOWIŁ BYĆ DOBRYM OJCEM? Aniołowie zaczęli z nieba spadać z zaskoczenia, a ja wraz z nimi. Ta scena między ojcem a synem tez m przypadła do gustu. Była taka... ciepła, na ile ciepła może być scena z Samaelem. I ciesze się, że Elias jakoś zareagował na te rewelacje, a nie pozostał statyczny (rip Sonia 2k16 u której nikt nie dawał faka, że Clara jest czarownicą xd).
    I szczerze? Jak zostali wspomnieni aniołowie moją reakcja było "osz fak" a jak jeszcze Keva wbiła na hura, to miałam nawet większe OSZ FAK. I jeszcze cliffhanger zostawiła, no nieładnie!
    Czekam z niecierpliwością na następny!
    Sonia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawej słuchasz muzyki. Polecam zespół Wardruna, nie wiem, czy znasz :)

      Postaram się poprawić to zdanie, żeby było bardziej zrozumiałe :/ A co do reszty, cieszę się, że się podobało :)

      Usuń
  2. Coraz ciekawiej. Snujesz tu fascynującą historię.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga