ROZDZIAŁ 39
Jonesville mieli już dawno za sobą, ale
wciąż poruszali się mniej uczęszczanymi drogami biegnącymi przez lasy. Damon
miał nadzieję uniknąć tłoków, a może po prostu działał z siłą przyzwyczajenia.
Nie miał siły, aby o tym rozmyślać.
- Więc jak dobrze zrozumiałam, nie masz
pojęcia gdzie mógłby być Elias, więc po prostu jedziesz przed siebie.
Damon westchnął, mocniej zaciskając dłonie
na kierownicy.
- Nie – odpowiedział. – Jadę z powrotem do
Alexandria College, popytać, czy ktokolwiek go widział. Powinienem to był
zrobić wcześniej, ale naprawdę dużo się działo…
Keva w końcu przestała wiercić się w
fotelu, zamiast tego wykręciła się i spojrzała wprost na niego.
- I myślisz, że to się uda?
- Nie mam pojęcia – chłopak nie miał
lepszej odpowiedzi.
W samochodzie było naprawdę zimno, bo Keva
otworzyła okno i co chwilę wystawiała głowę na zewnątrz – Damon nie potrafił jej tego
odmówić. Od wilgoci jej włosy stały się jeszcze bardziej poskręcane, miała
czerwone policzki i uszy, poza tym nie wyglądała jednak, żeby mróz w
jakikolwiek sposób jej przeszkadzał.
- Może być wszędzie, wiesz o tym, prawda?
– Zapytała.
- Wiem.
Damon czuł się jak wydrążony od środka i
jedyne o czym potrafił myśleć to o pustce w piersi i fantomowym bólu
rozrywającym serce. Nie powinno boleć, skoro nic tam nie było. Miał ochotę coś
zrobić, cokolwiek, ale bezsilność działała jak kula u nogi.
Wtedy rozległ się szum kilkunastu par
ogromnych skrzydeł i na drodze przed nimi wylądowały anioły. Damon gwałtownie
nacisnął pedał hamulca i poczuł jak pomimo zimowych opon samochód ślizga się po
jezdni, wciskając go w siedzenie. Keva ze świstem wciągnęła powietrze, łapiąc
się za uchwyt przy drzwiach. Na szczęście pojazd zdążył się zatrzymać, Damon
czuł jak krew pulsuje mu w skroniach. Nie potrafił puścić kierownicy.
A oni po prostu stali, jakby nigdy nic.
Aniołowie wyglądali niczym z rycin bądź
średniowiecznych malowideł, nie było w nich nic ludzkiego – posiadali jasne,
niemal srebrzyste skóry, które ani trochę nie zaczerwieniły się od mrozu; mało
tego, nawet para nie unosiła się z ich ust, zupełnie jakby oddychanie pozostawało
domeną człowieka. Wszyscy mieli na sobie pancerze, ale daleko im było do tych
noszonych w średniowieczu – te tutaj wyglądały na lżejsze, składały się z
mniejszej ilości płytek, aby nie krępowały ruchów i miały mnóstwo zapięć i
pasków. Aniołowie założyli tylko skromne napierśniki, nagolenniki oraz
ochraniacze na łokcie i przedramiona. Resztę uzupełniał przylegający strój
uszyty z materiału przypominającym nieco lycrę z purpurowymi dodatkami. Przy
pasach nosili krótkie miecze.
Damon nie mógł jednak oderwać wzroku od
ich skrzydeł. Kilka par pozostawały śnieżnobiałe jak u łabędzi, jednak zdecydowana
większość miały kolor masy perłowej i połyskiwały na srebrno, niebiesko, a
czasem nawet na czerwono i zielono. Były wspaniałe.
- Foc!
– zaklęła Keva.
Przed szereg wyszedł barczysty anioł o
złocistych włosach i uniósł na powitanie dłoń.
- I co teraz? – zapytała szeptem Keva,
wpatrując się w mężczyznę jak w zwierzynę. Jej dłoń powędrowała do kieszeni
kurtki, w której trzymała rewolwer. Miała w nim tylko pięć naboi, lecz nawet
tyle mogło wyrządzić niewyobrażalne szkody, a Damon nie miał wątpliwości, że
mogłaby go użyć. W końcu czyż duch Mariah nie oznajmił im, iż ma już kogoś na
sumieniu?
- Ani się waż – wycedził Damon i powoli
opuścił pojazd.
- Czy to ty jesteś Damon Bowers? – zapytał
anioł.
Młodzieniec zmarszczył brwi.
- Tak, to ja – odrzekł nieufnie, starając
się patrzeć w jego twarz, a nie na skrzydła. – A ty to kto?
- Nazywam się Jofiel, jestem wodzem chóru Tronów
i bliskim przyjacielem twojego ojca.
Damon głośno przełknął ślinę.
- I czego ode mnie chcesz?
- Jak to czego? – Odezwała się Keva
wysiadając z samochodu i opierając się nonszalancko o pojazd. – Chce zrobić
sobie z ciebie swoją pacynkę. Oni wszyscy tacy są.
Jofiel spojrzał na nią nieprzeniknionym
spojrzeniem. Damon zastanawiał się, co też anioł mógł sobie pomyśleć. Możliwe,
że Elias odszyfrowałby jego minę i coś z niej wyczytał, dla starszego bliźniaka
było to jednak poza jego zasięgiem.
- Demonica – powiedział Jofiel, a Keva
zaśmiała się ochryple, bez choćby odrobiny wesołości.
- Nie jesteśmy po imieniu – odparła.
Damon musiał jak najszybciej odwrócić od
niej uwagę.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie –
zauważył. – Czego ode mnie chcesz?
- Chcę wsparcia dla naszej sprawy. Chcę
żebyś stanął po naszej stronie i służył nam umiejętnościami.
- I co za to będę miał?
- Odzyskasz brata.
Te słowa nim wstrząsnęły. Ile oni
wiedzieli? Ile przed nim ukrywali? Zaczęły targać nim sprzeczne emocje, miał
wrażenie, jakby wdepnął w coś naprawdę złego, nie mógł się jednak cofnąć.
Jeszcze przed chwilą martwił się, że względem ostatnich wydarzeń jest bezsilny
– nie miał pojęcia gdzie się udać, ciotka Sophie zostawiła go, a Keva nie
przyniosła odpowiedzi, których się od niej spodziewał. Doskonale więc zdawał
sobie sprawę, że właśnie go kupili, czy tego chciał, czy nie.
Zerknął na Kevę, która wbijała w niego
mordercze spojrzenie, jednak w niepodobny do siebie sposób zachowała milczenie,
młodzieniec widział tylko jak jej zaciśnięte pięści gwałtownie pobielały.
Damon oderwał się od samochodu i podszedł
do Jofiela, wyciągając przed siebie dłoń.
- Macie mnie.
Keva na szczęście pozostawała w milczeniu.
Jofiel tymczasem kiwnął głową i uścisnął dłoń chłopaka.
- Witamy w chórze Tronów – powiedział
uroczyście. Damon nie czuł jednak nic poza pustką.
***
- Co ty do cholery robisz?! – Keva rzuciła
się na niego, w chwili kiedy aniołowie oderwali się od ziemi oraz ignorując
tego, który przy nich został, młodzieńca o miedzianych włosach. Uderzyła z
pięści, Damon zobaczył gwiazdy; dziewczyna miała sporo siły. Złapała go za
kołnierz i przyciągnęła do siebie. – To kłamcy i manipulatorzy – szepnęła przez
zaciśnięte zęby. – Zrobią ci pranie mózgu, wykorzystają, po czym porzucą.
Damon zerknął na przyglądającego im się
anioła.
- Jeśli to pozwoli mi odnaleźć brata,
zgodzę się na wszystko.
Keva parsknęła.
- To były puste obietnice, idioto!
- A masz jakieś inne pomysły? Póki co nie
robisz nic innego jak tylko narzekasz i zrzędzisz. Miałaś mi pomóc, ale póki co
nie robisz n i c!
- Powinniśmy jechać – anioł odezwał się po
raz pierwszy, kładąc dłoń na rękojeści krótkiego miecza i lekko poruszając
skrzydłami, jakby próbował je wygodniej ułożyć. Nawet tak delikatny ruch
sprawił, że podniósł się dość silny podmuch. Pióra zamigotały purpurą,
odbijając światło zachodzącego słońca, zarówno Damon jak i Keva przez chwilę
nie mogli oderwać od nich wzroku.
- Róbcie jak chcecie – mruknęła dziewczyna
znowu spoglądając na Damona. – Ja nie mam zamiaru brać w tym udziału.
Młodzieniec nie miał już siły ją do tego
przekonywać. Elias najwyraźniej w tym jednym się pomylił i Keva nie miała być
im w niczym pomocna. Bez słowa patrzył jak odchodzi, po czym znika miedzy
drzewami; pośpiesznie odegnał posępne myśli, w których zaczął się martwić, jak
sobie poradzi. Pokręcił głową napotykając wzrok anioła i szybko odwrócił wzrok.
- To jak masz na imię? – zapytał
zrezygnowany.
- Caliel, mój panie.
Damon zaczerwienił się na ostatnie słowa.
- Więc, Caliel, zmieścisz się z tymi
skrzydłami do samochodu, czy będziesz leciał za mną? – to pytanie wydawało się
młodzianowi bardzo niestosowne, ale musiał je zadać.
- Zmieszczę się – anioł nie wydawał się
zezłoszczony. Spojrzał w stronę lasu. – A dziewczyna?
- To już nie mój problem – chłopak wsiadł
do samochodu, na nowo uruchamiając silnik.
***
Elias siedział na murku i wpatrywał się w
soje stopy, nie zważając na zimno i płatki śniegu kłujące go w policzki. Póki
co ojciec zostawił go w spokoju, za co chłopak był mu niezmiernie wdzięczny –
nie miał ochoty na rozmowę. Poza tym i tak nie wiedziałby co powiedzieć.
Jego matka tkwiła w Piekle. Ciemnej
czeluści, do której trafiają najwięksi grzesznicy nie zasługujący na zbawienie.
Hope miała na sumieniu wiele rzeczy, ale nie zasłużyła na taki los. Mamo, coś
ty zrobiła?
Jak on miał ją wyciągnąć? Nic nie wiedział
o takich sprawach, nigdy w zasadzie się tym nie interesował. Świat ojca był mu
całkowicie obcy.
Podniósł wzrok i spojrzał na Samaela
stojącego nieopodal, opierającego się o ścianę magazynu. Mężczyzna nie odwrócił
się, bacznie przypatrywał się chłopakowi czekając na jego reakcję. Miał szare,
jasne oczy, które od razu przypomniały chłopakowi o Damonie. Musiał do niego zadzwonić,
powiedzieć mu gdzie przez te wszystkie lata przebywała ich matka. Co przed lata zamierzała
zrobić.
Ciotka Sophie mu nie uwierzy.
Podniósł się, strzepując śnieg z nogawek.
Ojciec podszedł do niego powoli, nie wyglądał jednak na niepewnego. Mammon
dawno odszedł, przestał im być bowiem potrzebny. Samael zdążył już o nim
zapomnieć – czy nie powinien być bardziej wstrząśnięty? Zrobić coś?
Elias zaczął się zastanawiać, jakie są
jego prawdziwe pobudki.
W końcu w ogóle go nie znał.
- Jak możemy ją stamtąd wyciągnąć? –
Zapytał bez ogródek.
- Eliasie, Piekło jest ogromne. Nie mamy
pojęcia, w której części przebywa.
- Więc co, masz zamiar zrezygnować?
- Nie, oczywiście, że nie – ojciec
przeczesał palcami białe włosy.
- No to co chcesz teraz zrobić?
Elias czuł jak nogi rwą go do biegu, nie
ruszał się jednak z miejsca. Kiedy Samael się nie odezwał, chłopak w końcu
przerwał ciszę:
- Ja to widzę tak. Trzeba tam zejść. Nie
widzę innego wyjścia.
- Bo działasz pochopnie i bez
zastanowienia – Samael odwrócił się i ruszył przez podwórko w stronę bramy.
Elias przez chwilę patrzył na jego plecy, po chwili jednak pobiegł za nim i
szybko dogonił.
- A ty działasz zbyt… powiedz mi, szukamy
mamy, bo naprawdę tego chcesz?
Samael spojrzał na niego ostro.
- Bo co, nie chcę zejść do Piekła bez
planu?
- Nie – Elias zmieszał się. Ojciec miał
nieco racji, ale chłopak nie miał zamiaru odpuszczać. – Chodzi o wcześniej. –
Jak zwykle nie mógł zebrać zbyt dobrze myśli, plątał się i nie miał pojęcia co
powiedzieć, aby mężczyzna na pewno go zrozumiał. – Mammon. Po prostu go
wypuściłeś.
- Nie był już nam potrzebny.
- On ją tam zesłał, tato! Powinieneś być
bardziej wściekły! Zrobić coś! A ty… ty tylko… - Elias głęboko odetchnął. –
Wyglądasz na najwyżej znudzonego.
Samael nie spuszczał z niego spojrzenia i
Elias po raz pierwszy zrozumiał Damona – w tej chwili chłopak miał ochotę uciec
przed spojrzeniem ojca i gdzieś się ukryć. Mimo to nie spuścił wzroku, starał
się wyglądać na jak najpewniejszego siebie. Nawet gdy wcale tak się nie czuł.
- Co ukrywasz? – zapytał młodzieniec,
czując jak serce galopuje mu w piersi. To pytanie nie chciało opuścić jego myśli już od jakiegoś czasu.
Samael delikatnie zmarszczył brwi. Każdy
normalnie przeoczyłby ten gest, ale Elias momentalnie go zauważył.
- Chłopcze, ukrywam wiele rzeczy. Nie mają
jednak żadnego związku z tym, co się teraz dzieje.
Chłopak czuł, że ojciec mówi prawdę…
połowicznie. Kiwnął jednak głową, jakby całkowicie mu uwierzył.
- Więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić?
- Coś zjeść. Przespać się. A potem na
spokojnie to przemyśleć.
Elias wbrew sobie poczuł zmęczenie.
Spojrzał na ciemniejące niebo i westchnął.
- Niech będzie.
***
Zadbali o niego. Aniołowie dali Damonowi
niewielkie lokum w Stockton City – Caliel, pełniący teraz rolę jego
ochroniarza, pomocnika i przewodnika, kazał mu tu przyjechać, a Damon się nie opierał. Miło było nie myśleć przez jakiś czas i po prostu podążać za czyimiś
wskazówkami. Był pewien, że ma ku temu jakiś powód. Kto wie, może właśnie tutaj
przebywał jego ojciec i brat?
Bardzo bał się tego spotkania.
Mieszkanie było naprawdę niewielkie, ale
to mu nie przeszkadzało. Przypominało nieco kawalerkę, z kremowymi ścianami i
podłogami pokrytymi linoleum i ciemnymi wykładzinami. Mógłby tu chwilę odpocząć.
- Tędy – Caliel wyminął go, skrzydłami
wprawiając zatęchłe powietrze w ruch i skierował się do pokoju, który okazał
się sypialnią. Damon poszedł za nim i jego wzrok padł na stojak ustawiony w
kącie.
Wisiała na nim zbroja, bardzo podobna do
tych, które mieli na sobie aniołowie – była piękna, starannie wykonana i ze
szczegółowymi zdobieniami, przedstawiającymi winorośl; połyskiwała srebrem i
bielą, wyglądała na nieużywaną. Składała się z pancerza, dopinanych
naramienników, pasa, nagolenników oraz ochraniaczy na przedramiona i dłonie.
- To dla mnie? – Zapytał Damon rzucając na
łóżko plecak i katanę.
- Tak – odrzekł Caliel stojący w progu.
- Skąd znaliście mój rozmiar?
- Mamy bardzo dobrych kowali.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie –
mruknął Damon, ale bez wyrzutów. Podszedł do stojaka i lekko dotknął metalu.
- Odpocznij – polecił Caliel. – Będę w
drugim pokoju.
Damon kiwnął głową, nie odwracając się.
Był naprawdę zmęczony.
***
Keva miała mnóstwo siły, energia ją wręcz
rozsadzała. Parła przez śnieg, śpiewając jakąś sprośną piosenkę, która akurat
wpadła jej do głowy. Noc była cicha i spokojna, jej głos niósł się więc
doskonale. Po chwili poczuła jednak kujący ból w podbrzuszu – zatrzymała się,
marszcząc brwi i doszła do wniosku, że właśnie dostała krwi miesięcznej –
kiedyś nienawidziła miesiączek, teraz jednak była to kolejna rzecz, która
sprawiała, że czuła się jak najbardziej żywa. W więzieniu nie rosły jej włosy,
paznokcie, nie musiała jeść ani pić, a tym bardziej oddawać moczu – to była
tylko pusta egzystencja, trwanie w przestrzeni i niekończące się czekanie.
To w końcu się skończyło.
Ruszyła dalej, unosząc wysoko nogi i
wpatrując się w ciemność przed sobą. Jej wzrok przyzwyczaił się już do mroku,
doskonale widziała zarysy drzew i nagich krzewów. Nie miała pojęcia dokąd
idzie. Ból podbrzusza był nieznośny.
Szlag, muszę zrobić coś z tą miesiączką.
Rozejrzała się, szukając jakiegoś wyjścia
z tej głuszy. Wtedy potknęła się o coś i sapnęła, starając się nie przewrócić.
Może jednak nie widziała w ciemności tak dobrze.
Idąc tak przez ciemny las, zaczęła
rozmyślać – nie były to dobre myśli. Dotyczyły Mariah, jej córki, która
niedawno zmarła, Damona i Eliasa. Wiedziała, że to on pełnił rolę Bestii i miał
siać zniszczenie, to jednak nie sprawiało, że mogła całkowicie odwrócić wzrok.
Świat się przeobraził, ale to nie zmieniało faktu, że to wciąż był j e j
świat.
Poza tym i tak była już w to zamieszana.
- Foc!
– zaklęła, odwracając się i spoglądając w mrok. Damon pewnie już dawno odjechał,
a ten rudy laluś pewnie razem z nim. Zresztą, nie miała pojęcia, czy w ogóle
pomogłaby, otoczona przez tych wszystkich bałwochwalców.
Przykucnęła w śniegu, składając dłonie do
modlitwy. Nie miała pewności jak przywołuje się demony, kiedyś słyszała o
rytuale, który należy odprawić na rozdrożach, nie miała jednak na to czasu. Ani
rozdroży. Stwierdziła, że to musi wystarczyć – poza tym, chodziło o jej ojca.
Może przybędzie bez tych wszystkich głupot.
Przymknęła oczy i zaczęła się modlić.
Nie musiała długo czekać - po chwili
usłyszała szmer za plecami.
- Córko.
- Tato – Keva starała się, żeby to słowo
nie zabrzmiało w jej ustach jakby nim pluła. Odwróciła się wstając i spojrzała
na ojca.
Nic się nie zmienił, był wciąż tym
przystojnym, dzikim mężczyzną jakim go poznała, z tym dziwnym błyskiem w oku,
który sprawiał, że nie potrafiła poczuć się w jego towarzystwie całkowicie
swobodnie. Azazel rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, twarz nagle mu się
rozjaśniła w najszczerszym objawie radości, jaki dziewczyna kiedykolwiek
widziała. Przez chwilę myślała, że po prostu rzuci się w jej kierunku i porwie
w ramiona. Na moment zapomniała, że jest demonem – szybko zrugała się za to w
myślach i otrząsnęła się. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Azazel coś do
niej mówił.
- Co? – Zapytała, marszcząc nos.
- Wróciłaś. Myślałem, że już nigdy cię nie
odzyskam, ale wróciłaś. I przyszłaś do mnie. Gdzie się podziewałaś?
- Byłam to tu, to tam – mruknęła, z całych
sił starając się nie wytknąć mu, że w zasadzie to on przyszedł do niej, a nie
ona do niego. To nie byłby dobry początek, szczególnie jeśli miała dostać to,
co chciała. – Ale przyniosłam pewne wieści dotyczących końca świata. Powinno
cię to zainteresować.
Patrzyła na iskrę zapalającą się w jego
oku. Azazel poruszył się niespokojnie, zaciskając i rozluźniając dłonie. Mimo
że miał na sobie tylko cienki dzianinowy płaszcz, nie wyglądał aby było mu
zimno – podobnie jak aniołom, które widziała nie tak dawno temu. Patrzyła, jaki
jest podekscytowany, jak go skręca – posiadanie nad nim takiej władzy było
upajające. Mogłaby się od tego uzależnić.
O tak, to na pewno ci się to spodoba –
pomyślała.
- Jakie? – Choć to wydawało się
niemożliwe, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Wpatrywał się w nią prawie nie mrugając, wyczekująco niczym pies.
- O nie, nie powiem ci tak od razu –
ucięła. – Chcę coś w zamian.
- Co takiego?
Keva wyszczerzyła się.
- Własnej armii, a czegóż by innego?
Pochłonęłam całość w jeden dzień. Niech to starczy za recenzję.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńMam nadzieję, że dalszy ciąg również będzie się podobał :)
DAMN, KEVA! Go big or go home, I see XD Jakby okay, rozumiem jest wściekła... Ale czemu od razu musi skierować się na drogę "w sumie, nic mi nie pozostało, zniszczę sobie świat"? Damn...
OdpowiedzUsuńWgl aniołowie, którzy nagle się pojawili tez mnie rozwalili. Jakby omg.. W sensie, nie zrozum mnie źle, pomysł mi się podoba, jakby wszyscy zostali rozdzieleni i mają swoje ścieżki - to mi się podoba. Po prostu... To się stało tak nagle. I czemu dopiero gdy się oddalili od Bowers House? Hm...
Wgl jeśli Damon i Cailel cos teges to padnę :P <3
Sonia