ROZDZIAŁ 38 

Samael wyglądał dostojnie, nawet ubrany w szary podkoszulek i dżinsy – równie dobrze mógłby być zaginionym księciem jakiegoś arystokratycznego rodu. Elias wiedział już od kogo Damon odziedziczył prezencję, nawet jeśli mężczyzna pozostawał bardziej statyczny, podobnie jak młodszy z bliźniaków. Znacznie mniej gestykulował, ale było w nim dużo więcej z Damona, niż Elias mógłby przypuszczać – w podobny sposób siedzieli, prostowali ramiona, jakby próbowali się rozciągnąć i ulżyć zdrętwiałym członkom, unosili podbródek i patrzyli z naturalną pewnością siebie, której Eliasowi zawsze brakowało.
Ciekawe co starszy bliźniak powiedziałby na te rewelacje.
Samael właśnie ubierał kurtkę z brązowej skóry, omijając wzrokiem własne odbicie w lustrze – Elias nie miał pewności, czy zrobił to, bo podobnie jak młodszy syn nie lubił patrzeć na siebie w zwierciadle, czy może z powodu tego, co stało się z Hope. Z jakiegoś powodu chłopak liczył, że jednak to drugie.
- Idziesz? – Ojciec zerknął na niego przez ramię, Elias szybko zawiązał sznurówki i popędził za nim do windy.
Świąteczne ozdoby zaczęły już znikać ze sklepowych wystaw, ludzie wracali do codziennych spraw, co wydawało się młodzieńcowi takie  d z i w n e,  skoro w jego życiu tyle się działo – nic nie pozostawało nawet bliskie zwyczajności. Czy jednak jego życie kiedykolwiek takie było? W dodatku wciąż nie mógł przywyknąć do wielkomiejskiej rzeczywistości – gwar i hałas ani na moment nie cichły, światło nie gasło, wszystko zdawało się takie…  d u ż e.
- Podoba ci się tutaj? – Zapytał tata.
Elias zawahał się.
- Przyzwyczajam się.
- Nie jestem pewien, czy będziesz miał na to wystarczająco wiele czasu.
Chłopak spojrzał na ojca i zagryzł wnętrze policzka, starając się zadać pytania, które dręczyły go od wielu miesięcy. Niestety jak zwykle nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, ubrać w nie swoje myśli, aby zabrzmiały jak najdokładniej. A może problem polegał na odwadze, a nie na umiejętności doboru słownictwa?
- Jak widziałeś, moi bracia i siostry nie bardzo potrafią zrozumieć, dlaczego tu zamieszkałem – powiedział ojciec. – Anioły zwykle tylko zstępują na Ziemię, prędzej czy później wracają do siebie. Na pewno znasz treść Starego Testamentu. Aniołowie mają trudne stosunki z ludźmi.
- Tak, wiem.
Kącik ust Samaela drgnął nieco. Podszedł do ulicznej budki i kupił dwie kawy w papierowych kubkach. Jeden z nich podał Eliasowi.
- Aniołowie bywają dość zaściankowi – stwierdził mężczyzna.
- To dlatego się zbuntowałeś?
Samael spojrzał na niego z większą uwagą, ostatecznie jednak nie odpowiedział, a Elias nie naciskał.
- Wiesz co takiego zrobiła Hope, kiedy zniknęła? – mężczyzna zmienił temat.
- Nie. Pamiętam lustra i jakieś znaki na podłodze. Nie wiem jednak co oznaczały.
Przeszli przez ulicę, pokonując zaspy śniegu. Elias otoczył papierowy kubek dłońmi w rękawiczkach bez palców, zastanawiając się, kiedy wreszcie przestanie sypać. Zaczął tęsknić za wiosną.
- Myślę, że wiem, co Hope chciała osiągnąć – rzekł Samael.
- Co takiego? – Elias poczuł ekscytację. Tak bliski prawdy nie był jeszcze nigdy.
- Chciała się z kimś skontaktować. Przypuszczam, że z samym Bogiem.
Elias zatrzymał się na środku chodnika, wpatrując się oniemiały w ojca.
- Co? Skąd…
- Bóg nie jest zbyt towarzyski, nawet względem nas, a co dopiero istot, które nie potrafią… objąć rozumem jego istoty. Bez urazy.
Elias nie był pewien, czy nie czuje się obrażony.
- I co dalej?
- Cóż, Bóg nie jest towarzyski, ale zostawił nam pewną drogę kontaktu, tak na wszelki wypadek. A potem nas opuścił. Chyba uznał, że świat poradzi sobie bez jego nadzoru – rzekł Samael, i Elias nie mógł pozbyć się wrażenia, że mówi to z rozgoryczeniem. – Według pewnych źródeł Hope szukała tej drogi kilka tygodni przed zaginięciem.
- Więc co, jest teraz z… Bogiem? – Elias uniósł z niedowierzaniem brwi. Jego ojciec musiał wiedzieć, jak absurdalnie to brzmi.
- Nie – uciął Samael. – Myślę, że coś przekręciła i otrzymała nie to, co chciała.
- No to nic nie zyskujemy, chyba że wiesz, kto dał jej lewe instrukcje.
- Tylko podejrzewam.
- Więc... mamy zamiar go przepytać?
- To ja mam zamiar go przepytać, zaraz gdy tylko go znajdę. A ty masz się nie wychylać.
Elias zaszedł ojcu drogę, zmuszając go, aby się zatrzymał.
- Że co?! – Chłopak aż się zachłysnął. – Też chcę brać w tym udział, w końcu po to poprosiłeś mnie o pomoc! Nie mam zamiaru…
- Elias! Widziałeś jak zareagował na ciebie Jofiel. Będzie tylko gorzej.
- Jestem w stanie to znieść – odrzekł chłopak, nieco zbyt żałosnym tonem, od którego momentalnie poczerwieniał.
Samael wydawał się zmieszany.
- Wiem, że tak. Po prostu nie chcę, żeby zbyt wiele osób cię… oglądało.
Elias spojrzał na niego zaskoczony, starając się zrozumieć, co mężczyzna miał na myśli. Jego słowa zabrzmiały nieco zbyt… n i e s t o s o w n i e. 
- Idę z tobą – powiedział powoli. – Nie mam zamiaru spuścić z oczu jedynego, a właściwie pierwszego tropu, jaki mam od wielu lat. Chodzi przecież o moją  m a m ę!
- Tak, wiem.
- Więc chyba to sobie wyjaśniliśmy – Elias ruszył dalej ulicą, nie oglądając się, żeby sprawdzić, czy ojciec za nim idzie. – Mów dalej.
Słyszał jak mężczyzna wzdycha.
- Wiesz jakie to może być niebezpieczne? Jofiel obył się z tobą łagodnie tylko ze względu na mnie. Inni nie będą mieli takich oporów.
- Nie interesuje mnie to.
- A może powinno – fuknął ojciec. – Jeśli mam ci zagwarantować bezpieczeństwo…
- Jeśli miałeś zamiar trzymać mnie od tego z dala, to trzeba było nie prosić mnie o pomoc – wygarnął mu Elias, zerkając w jego stronę. – Czego się spodziewałeś?! Że będę potulnie czekać w twoim apartamencie? Chodzi o moją mamę! – Powtórzył.
- Tak, wiem…
- Więc o co ci jeszcze chodzi?!
- Po prostu staram się, żebyś był bezpieczny – rzekł Samael nie patrząc na niego. Elias miał wrażenie, jakby chodziło o coś jeszcze; widział to w jego twarzy. Coś ukrywał, coś naprawdę sporego kalibru, chłopak nie wiedział jednak o co mogłoby chodzić; prawda była bowiem taka, że młodzieniec nie potrafił nawet powiedzieć, jak wyglądało życie jego ojca.
Tak na dobrą sprawę, w ogóle go nie znał.
- Jestem już dorosły – odparł chłopak, starając się zabrzmieć stanowczo. – Za kilka miesięcy skończę dwadzieścia lat, więc gwarantuję ci, że jedyną rzeczą o jaką teraz masz się zamartwiać to moja mama. A teraz powiedz mi o tym, kto dał jej te lewe instrukcje. Proszę.
Samael odetchnął i niepewność zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Nazywa się Mammon, jest demonem bogactwa i zysku – powiedział. – Bardzo irytujący. Mocno zapatrzony w siebie, chyba zapomina, że jest bardzo niski rangą, ale to dla nich typowe. Chyba żaden poplecznik Lucyfera nie jest zbyt skromny.
- Demon… w sensie upadły?
- Tak.
- Ty też jesteś demonem?
- W pewnym sensie. Trudno to ocenić, bo nie dołączyłem do Lucyfera, ani nikogo z jego świty. Jak już mówiłem, aniołowie bywają dość zaściankowi.
- No dobrze, to gdzie jest ten cały Mammon?
- Podobno tutaj, w mieście. Jest przykładem demona dość często odwiedzającego Ziemię – Samael zerknął na młodzieńca. – Z kim prowadzić szemrane interesy jeśli nie z ludźmi?
Elias starał się zignorować jego słowa i ton, w jakim je wypowiedział, ale niezbyt potrafił. Samael zapominał, że jego synowie byli tylko w połowie aniołami – w dodatku wychowali się tutaj, na Ziemi, więc bardziej czuli się ludźmi niż niebiańskimi istotami. W takich chwilach obrażał również jego.
Możliwe, że ojciec o tym wiedział – w końcu jeszcze niedawno przeprosił za podobne słowa. Możliwe, że tak naprawdę miał to w nosie.
- Kontynuuj – mruknął chłopak, chowając dłonie głęboko w kieszenie kurtki.
- Jak już mówiłem, mam zamiar go wypytać i sprawdzić dokąd mnie to zaprowadzi. Jestem pewien, że doskonale pamięta, co jej sprzedał.
Eliasa znowu naszły wątpliwości. Po raz kolejny zadał sobie pytanie, po co ojciec poprosił go o pomoc, skoro prawie wszystko zdołał zrobić sam? Naprawdę myślał, że będzie czekał potulnie w hotelu?
Odegnał złe myśli i odchrząknął.
- Więc idziemy?
Samael uniósł brwi.
- Teraz?             
- Wiesz gdzie jest. Nie ma co czekać, szczególnie jeśli nie chcemy, żeby zniknął nam z oczu.
Myślał, że ojciec zacznie się upierać, ale on zgodził się niemal od razu. Kiwnął przyzwalająco głową i przyśpieszył kroku, rozglądając się po tablicach z nazwami ulic. Elias nie miał pojęcia czego ten szuka, nie odzywał się więc słowem, po prostu jak cień podążał w ślad za ojcem. Czuł jak serce z podnieceniem obija mu się o żebra – wszelkie pesymistyczne myśli uleciały. Szansa znalezienia matki stało się znacznie rzeczywistsza niż dotąd. Kto wie, może po tym uda mu się uwolnić Kevę?
Znaleźli się na placu targowym, mieszczącym się w hali o szklanym dachu, dzięki czemu wnętrza nie trzeba było dodatkowo oświetlać. Budynek po brzegi wypełniali ludzie – kramy o różnokolorowych markizach oferowały niemal wszystko, od artykułów spożywczych, po sprzęty RTV i AGD. Choć nikt nie krzyczał, na targu panował hałas, przez co Elias poczuł się jak w roju – nie podobało mu się to uczucie. Samael natomiast wyglądał jakby w ogóle się tym nie przejmował. Podobnie jak syn, mężczyzna zdawał się tu nie pasować, ale jednocześnie zlewał się w tłum, dzięki czemu nikt nie zwracał na niego uwagi; nawet pomimo jego niezwykłej urody, którą zresztą Elias po nim odziedziczył. Zgrabnie lawirował między ludźmi, nie obijając się ani o ich ramiona, ani o zakupy.
Elias tymczasem starał się za nim nadążyć, ale w tym tłoku okazało się to nieco trudniejszym zadaniem niż przypuszczał. Prawie zgubił ojca z oczu.
W końcu dostrzegł go przy straganie z antykami oraz starymi książkami – Elias już z daleka poczuł zapach kurzu i pożółkłego papieru, co skojarzyło mu się z domem; na samą myśl ścisnęło go w piersi, ale jak najszybciej odegnał te uczucia. Musiał skupić się na chwili obecnej. Przyspieszył, chcąc jak najszybciej usłyszeć rozmowę toczoną między jego ojcem, a niskim mężczyzną, nieco niechlujnym, z krótko przystrzyżoną brodą i w cienkiej sztruksowej kurtce. Miał niezwykle gładkie rysy twarzy, brakowało mu jednak dostojności Samaela – stojąc lekko się garbił, a na widok Anioła Śmierci, skulił się jeszcze bardziej.
Wtedy rzucił w niego jakimś przedmiotem – chyba lampą – i ruszył biegiem przez tłum. Ktoś krzyknął, mężczyźni całkiem zniknęli mu z oczu, chłopak mógł tylko stać oniemiały na środku alejki. Ocknął się i ruszył pędem, niezgrabnie obijając się o ludzi. Nie miał czasu ich przepraszać, z trwogą szukał wzrokiem jasnej czupryny ojca i szerokiej sylwetki Mammona. Nigdzie ich nie było.
Musiał spojrzeć z wysoka. Podbiegł do jednego z kramów o trwałej metalowej konstrukcji i ignorując krzywe spojrzenia zebranych, wspiął się na górę. Właściciel wygrażał mu policją, ale młodzieniec potrzebował tylko chwili  z łatwością dostrzegł mężczyzn, bo ludzie wokoło gwałtownie się od nich odsuwali, nie chcąc zostać potrąconym. Odetchnął głęboko, zeskoczył i popędził w tamtym kierunku.
Kiedy znalazł się w odpowiedniej alejce, mężczyźni już dawno się oddalili, Elias wiedział jednak w jakim kierunku pobiegli, szybko udał się więc w tę stronę. Po raz pierwszy pożałował, że w przeciwieństwie do Damona nie przywiązywał zbytniej uwagi do ćwiczeń. Jego brat pewnie nie dostałby nawet zadyszki.
Potknął się, na szczęście szybko odzyskał równowagę i popędził dalej; opuścił halę targową, wybiegając na mroźne powietrze i tym razem poślizgnął się na śniegu. Chociaż tyle, że przestało padać.
Rozejrzał się i zaczepił kobietę po pięćdziesiątce, która paliła papierosa mocno się nim zaciągając.
- Dwaj mężczyźni – wydyszał. – Przebiegali tędy? Jeden przypominał mnie, a drugi…
- Pobiegli tam – wskazała końcem papierosa, w ogóle nie wyglądając na przejętą. Właściwie sprawiała wrażenie znudzonej. 
Elias niewiele myśląc popędził we wskazanym kierunku, jednocześnie rozglądając się dookoła, wypatrując jasnej czupryny ojca i uważając na samochody – ostatnie czego teraz potrzebował to potrącenie go przez jakiś rozpędzony pojazd.
Jego płuca domagały się głębszego oddechu, czuł ogień w piersi, ale mimo to się nie zatrzymał. Przebiegł ulicę, czując coraz większy niepokój.
Nagle dostrzegł krew na śniegu. Widok był tak nieprawdopodobny i wstrząsający, że młodzieniec zatrzymał się raptownie, wlepiając wzrok w ciemnoczerwone plamy na białym puchu. Podążył ich śladem, krople oddalone były od siebie w dość równych odstępach, choć pojawiały się coraz rzadziej. Elias zaczął się zastanawiać, który z mężczyzn został ranny, i jak poważnie – chłopak zdał sobie sprawę, że ojciec miał poniekąd rację. Elias spodziewał się zwykłej rozmowy, a nie walki – krew wyraźnie na nią wskazywała. Był niezwykle naiwny i poczuł z tego powodu przejmujący wstyd.
Rozejrzał się po ulicy, ale nieliczni przechodnie nie zdawali się być poruszeni. Zauważyli coś w ogóle?
Ślady krwi prowadziły do jednej z bram, a potem się urywały. Elias wkroczył na podwórko za budynkiem, starając się zachować jak największą ostrożność. Nie chciał wchodzić między dwóch najprawdopodobniej dobrze, jeśli nie doskonale wyszkolonych wojowników. Może Damon umiałby ich rozdzielić, lata nauki z Irą musiały przynieść jakieś efekty, ale Elias nie czuł się na siłach. Właściwie to nie wiedział nawet, jak się za to zabrać.
Od razu usłyszał rumor, choć nie widział źródła hałasu, ani nie potrafił dokładnie określić, z którego kierunku mógłby dobiegać. Otaczały go betonowe budynki przypominające nieco magazyny, podwórko zostało wyłożone elegancką kostką, jedynym elementem zieleni pozostawało niewielkie drzewko rosnące z boku, miedzy jednym garażem, a drugim.
Wtedy rozległ się jeszcze głośniejszy hałas i Elias wiedział już, gdzie ma iść. Wszedł do jednego z magazynów, których drzwi były nieco uchylone, kiedy nagle ktoś na niego wpadł i przewrócił na ziemię. Elias krzyknął, mocno uderzając ramieniem o jakiś grat stojący w środku i szybko się przetoczył, starając zrzucić z siebie napastnika – jak się okazało, kilka porad Damona zostało mu w głowie. Natychmiast się podniósł, już oczekując kolejnego ataku, stając w pozycji wyjściowej, jednak po wcześniejszym malutkim zwycięstwie, przyszedł czas na porażkę. Elias nie był swoim bratem i kompletnie nie potrafił walczyć; szybko udowodnił mu to Mammon, rzucając się na niego z pięściami i mocno go obijając. Chłopak nie potrafił poprawnie odbić żadnego ataku, już chwilę potem poczuł w ustach krew; musiał niechcący przegryźć sobie wargę. Podniósł gardę, cofając się w głąb magazynu; w pewnym momencie uderzył biodrem o jakieś skrzynie i całkiem stracił animusz, nogi o coś mu się zaplątały, a smak krwi stał się znacznie intensywniejszy. 
Wtedy w końcu pojawił się Samael, zalśniła stal. Chłopak z początku nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o tym, skąd jego ojciec wytrzasnął miecz? Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że to sztylet. Dlaczego wcześniej pomyślał o mieczu?
Przetoczyli się i na moment zniknęli Eliasowi z oczu, zasłonięci przez graty zalegające w magazynie. Coś spadło na ziemię i pociągnęło za sobą kolejne rzeczy – rozległ się donośny łomot. Chłopak podbiegł do walczących, ale ostatecznie po prostu stał i patrzył, zastanawiając się, jak ich rozdzielić.
Krzyknąć, że chcą tylko porozmawiać?
To byłoby naprawdę naiwne i dziecinne.
Zobaczył krew – nie miał pewności do kogo należy i nagle poczuł się, jakby patrzył na dwa walczące psy, które za chwilę zagryzą się na śmierć.
Musiał interweniować.
Zanim jednak zdążył coś zrobić, Samael zakończył walkę; przetoczył się zgrabnie po ziemi, wykręcając ramię przeciwnika i przyciskając go do podłogi. Mammon krzyknął coś, ale Elias go nie zrozumiał – nie miał pewności, czy po prostu to wymamrotał, czy może użył jakiegoś innego języka.
- W porządku? – Samael spojrzał na syna. Wyglądał, jakby w ogóle nie stoczył przed chwilą walki, miał blade policzki i spokojny oddech, podczas gdy Elias odnosił wrażenie, że zaraz wypluje płuca. Mammon szarpnął się, ale Anioł Śmierci przygniótł go do podłogi ciężarem swojego ciała.
- Tak, chyba tak – Elias dotknął wargi i zobaczył na palcach krew.
- Spokojnie Mammon – mruknął Samael do upadłego, kiedy ten wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw. – Chcę ci tylko zadać kilka pytań.
Elias zdał sobie nagle sprawę, jak bardzo mężczyźni się od siebie różnią. Jofiel i Samael mieli w sobie coś, co nie pozwalało myśleć o nich jak o ludziach – pewna dostojność i zdystansowanie, chłopak nie potrafił pozbyć się skojarzenia, w którym są niczym książęta wśród biedoty. Mammon miał w sobie ślady swojej dawnej wielkości, zdecydowanie różnił się jednak od swoich pobratymców. Był bardziej…  w y ś w i e c h t a n y.  Niczym książę po zetknięciu z prawdziwym życiem.
Mammon przekręcił głowę i spojrzał na Eliasa. Miał głębokie, piwne oczy, które w półmroku wydawały się niemal czarne.
Samael nie pozwolił mu nic powiedzieć, bo w chwili kiedy demon otwierał usta, Anioł Śmierci podniósł go, gwałtownie potrząsając; sprawiał wrażenie, jakby ten nic nie ważył, był zaledwie pyłem w jego dłoniach. Kiwnął na chłopaka głową, Elias z wahaniem przysunął składane krzesło leżące nieopodal – Samael posadził na nim więźnia, przytrzymując jednocześnie jego ramiona. Elias dopiero teraz dostrzegł krwawą plamę na jego piersi i odetchnął z ulgą, bo to nie jego ojciec został ranny – na samą tę myśl poczuł się niezręcznie.
Samael poprawił chwyt na rękojeści sztyletu i Elias wreszcie mógł mu się przyjrzeć – miał bulwiaste ostrze w kształcie liścia, z wyrytymi na płazie tajemniczymi symbolami, których chłopak nigdy nie widział. Miało długość dłoni i wyglądało na naprawdę ostre. Patrzył jak ojciec przykłada je do szyi Mammona.
- Chcę się dowiedzieć tylko kilku rzeczy – powiedział spokojnie Samael. Nawet zbyt spokojnie, wydał się Eliasowi niemal beznamiętny. To go trochę przeraziło.
Mammon odetchnął głęboko i spojrzał prosto na mężczyznę.
- A czegóż to chce ode mnie słynny Anioł Śmierci? – Uśmiechnął się i Elias zobaczył jego zęby, czerwone od krwi.
Samael uderzył go – Elias cofnął się zaskoczony, czując jak serce łomocze mu w piersi. Chcieli go tylko przepytać. Chyba nie dojdzie do…
- Co ty robisz? – chłopak podszedł do ojca i chwycił go za rękaw.
Mammon splunął śliną wymieszaną z krwią.
- Twoja latorośl to mięczak – zaśmiał się demon, znowu ukazując zakrwawione zęby. Próbował znowu wstać, ale Samael popchnął go z powrotem na krzesło, a on się nie opierał. Elias zignorował mężczyznę, patrzył tylko na swojego rodzica.
- Chyba nie chcesz go skrzywdzić, prawda?
Twarz ojca pozostała bez wyrazu.
- Oczywiście, że nie. Zrobię to jednak, jeśli nie będę miał wyboru.
- Chcemy się tylko dowiedzieć, co dał mojej mamie, nic więcej!
Mammon roześmiał się donośnie, jego głos odbił się od ścian magazynu. Samael i Elias zerknęli na niego. Wyglądał fatalnie, wytarmoszony i zakrwawiony, uśmiechał się jednak szeroko, bardzo zadowolony z siebie.
- Ach, wreszcie przyszliście dowiedzieć się, co się stało z Hope Bowers! – Mammon roześmiał się. – Nareszcie!
- Co? – Elias patrzył na niego zmieszany.
Mammon znowu się zaśmiał, podskakując w krześle.
- To był najlepszy dowcip jaki kiedykolwiek zrobiłem! Nie mogłem tego przepuścić, chodziło w końcu o kochankę Anioła Śmierci!
Samael znowu go uderzył, demonowi odskoczyła głowa do tyłu, lecz wciąż nie przestawał się śmiać. Elias miał wrażenie, jakby patrzył na jakąś scenę z krzywego zwierciadła – było dziwnie i chłopak miał ochotę, aby w końcu się skończyło.
- Co zrobiłeś Hope? – Samael nachylił się nad więźniem, zaciskając pięść na jego ramieniu.
Elias nie spuszczał z niego spojrzenia, nie mogąc uwierzyć w beznamiętność malującą się na jego twarzy. Jeśli tak dobrze ukrywał uczucia, co jeszcze udawało mu się dochować w tajemnicy?
Mammon nie przestawał się uśmiechać, szczęśliwy, że w końcu będzie mógł powiedzieć o tym, co zrobił.
- Wiesz, że chciała się z Nim skontaktować?! – wykrzyknął. – Z samym Bogiem!
- Coś ty zrobił? – Samael zniżył głos do szeptu, choć jego twarz nie zmieniła wyrazu.
Mammon uśmiechnął się jeszcze szerzej, a w jego oczach pojawił się błysk.
- Dałem jej coś nieco innego.
- Co takiego?
- Wysłałem ją do Piekła.

Komentarze

  1. "Niczym książę po zetknięciu z prawdziwym życiem." to zdanie z jakiegoś powodu bardzo mi sie podoba. Jest takie... Poetyckie ^^
    Mammon nie ma ŻADNEGO instynktu samozachowawczego, jak Boga (o ironio) kocham. Jakby... Dude... Ech...
    Akurat tego, ze prawdopodobnie wysłał on Hope do Piekła się domyśliłam. Jakby... gdzie indziej, nie będzie przecież na tyle łaskawy, żeby dać ją do chociażby czyśćca... Ciekawi mnie jednak motywacja Hope aby porozumieć się z Bogiem. Czego takiego potrzebowała, że musiała z Nim porozmawiać? mam nadzieję, ze to poruszysz.
    Ech, Samael, Samael... Próbujesz mnie poruszyć i sprawić, że uwierzę, że dbasz o Eliasa, hm? A TAKIEGO WAŁA, NIE MA TAK DOBRZE. Nadal mu nie ufam. I nie wierzę, że dba o kogokolwiek innego niż o siebie. No ups, nie ufam demonom...
    Sonia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga