ROZDZIAŁ 37

Elias przypomniał sobie, że zostawił w akademiku telefon – ta informacja jednocześnie go zmartwiła, ale i ucieszyła. Z jednej strony doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo jego rodzina musiała się teraz martwić. Z drugiej strony – choć czuł potworne wyrzuty sumienia za te myśli – był zadowolony, bo mógł przeciągać chwilę, w której musiałby rozmawiać z Damonem i powiedzieć mu, że zrobił dokładnie to, czego starszy brat sobie nie życzył.
Aby choć trochę zmniejszyć poczucie winy, obiecał sobie zadzwonić, gdy tylko dostanie w ręce jakikolwiek aparat, nawet jeśli będzie to budka telefoniczna.
Siedział właśnie na podłodze przed wielkim oknem, z którego miał wspaniały widok na miasto i starał się ułożyć karty tarota – ostatecznie wciąż je tylko przetasowywał. Nie mógł zmusić się, żeby położyć je przed sobą, coś go powstrzymywało. Jakby przeczuwał zbliżającą się prawdę, której niekoniecznie chciałby poznać – mroczną i trudną.
Zaczął je przeglądać. Po chwili natrafił na kartę śmierci, ale szybko ją przełożył – nie miał ochoty wpatrywać się w swoją twarz wyrażającą żałobę.
- To ta wasza słynna rodzinna pamiątka? – rozległ się głos ojca. Elias odwrócił się gwałtownie i spojrzał na Samaela kryjącego się w cieniu. Jedynym źródłem światła pozostawało miasto za oknem.
Chłopak kiwnął głową i podał karty ojcu, który usiadł naprzeciw niego.
- Hope często mi o nich opowiadała – stwierdził, delikatnie obracając je w palcach i przyglądając się uwiecznionych na nich twarzom. Na dłużej zatrzymał się na Śmierci, Elias był pewien, że aż znieruchomiał. – To ty – rzekł.
Młodzieniec ponownie kiwnął głową.
- Przez lata zastanawiałem się, czy zostałem namalowany jako Śmierć z twojego powodu – przyznał. – Często słyszałem, że ja jestem podobny do ciebie, a Damon do mamy. Może… sam nie wiem.
- Bez wątpienia jesteś do mnie bardzo podobny. Ale jeśli cię to martwi, to namalowano cię na tej karcie ze względu na siebie, a nie na mnie.
Elias nie był jednak pewien, czy to go uspokoiło. Możliwe, że pragnął potwierdzenia – wtedy mógłby całe zło zrzucić na barki własnego ojca, samemu będąc tylko ofiarą własnego pochodzenia. Teraz było to niemożliwe, a przynajmniej wierząc słowom Samaela.
Mężczyzna zaczął ponownie przekartkowywać talię i tym razem zatrzymał się na Magu o twarzy Damona.
- Twój brat jest naprawdę potężny, ale jest zbyt przerażony, aby z tej potęgi korzystać – powiedział, jednak bardziej do siebie, niż do syna.
- Nigdy nie miał powodów, żeby używać swoich umiejętności – rzekł Elias.
Samael podniósł na niego wzrok.
- Czyżby? Prawdziwie potężni ludzie nie potrzebują pretekstu, żeby korzystać ze swojej potęgi.
Elias poczuł się dziwnie niezręcznie. Nie chciał, aby tata mówił o Damonie w ten sposób, nie odezwał jednak się słowem.
Mężczyzna oddał mu karty i zerknął w stronę miasta. Przez moment trwali w ciszy, po prostu wpatrując się w światła w oddali. Elias czuł się tak dziwnie. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie siedział z ojcem i po prostu wspólnie trwał w bezruchu, jakby pozostawali w naprawdę bliskich stosunkach – towarzyskie milczenie pozostawało czymś, co ani Damon, ani reszta rodziny, ani nawet ciotka Sophie nie potrafili zrozumieć. Elias tylko przy najbliższych potrafił całkowicie swobodnie się nie odzywać, w innych wypadkach czuł przemożną chęć wypełnienia czymś ciszy, choć nigdy nie był w tym zbyt dobry.
Tymczasem siedział teraz z ojcem – kimś, kto w gruncie rzeczy pozostawał dla niego obcą osobą – i miał ochotę trwać w tej głuszy przez całą wieczność.
Istniały jednak słowa, które naprawdę musiał wypowiedzieć.
- Tato… cieszę się, że mnie odnalazłeś.
Samael uśmiechnął się, nie patrząc w jego stronę.
Elias miał już zadać pytania nękające go już od wielu miesięcy, wtedy jednak ojciec wstał i spojrzał na niego z góry – młodzieniec poczuł się naprawdę niewielki.
- Idź spać – powiedział mężczyzna. – Już późno.
- Tak, tato.
Ojciec wyszedł zostawiając syna samego w ciemności. Chłopak nie poruszył się, został na miejscu ściskając w dłoni karty i rozmyślał.
Co on właściwie robił?
Czuł się jednocześnie zagubiony, jak i odnaleziony, jakby ojciec swoją obecnością zapełnił pustkę w jego piersi, o której obecności chłopak nie miał najmniejszego pojęcia. Choć spodziewał się, że teraz właśnie zacznie naprawdę działać, pozostawał w tej samej stagnacji co wcześniej.
Co jego ojciec planował?
Czuł, że mężczyzna coś przed nim ukrywa; młodzieniec nie miał pewności, co to mogłoby być, miał jednak wrażenie, że to naprawdę istotne.
Przetasował karty chcąc je o to zapytać, ostatecznie jednak się rozmyślił.
Znowu spojrzał w stronę miasta.
***
Keva zasnęła na kanapie, owinięta w koc. Damon nie wierzył, że na nią patrzy – ledwo przyjął ją do wiadomości, kiedy kilka lat wcześniej dowiedział się o dziewczynie zaklętej w lustrach, a teraz właśnie ta dziewczyna spała w ich salonie, cicho pochrapując.
Próbował ułożyć w głowie wszystko, co im powiedziała. Jakoś nie mógł zacząć przejmować się tym, że właśnie zawala rok – uczelnia, Paul, wszystko to wydawało się teraz mało ważne. Jego myśli zajmował już tylko brat, Keva i jej słowa, zwiastujące coś, o czym wolał się nigdy nie dowiedzieć.
To nie może być prawda, to nie może być prawda, to nie może być prawda…
- Damonie – odezwała się ciotka Sophie. Wyglądała dziwnie blado, jakby w ciągu tego wieczora postarzała się o kilka następnych lat.
Chłopak odwrócił się do niej i uniósł pytająco brwi.
- Tak?
- Musimy pomówić.
Młodzieniec podążył za nią do jej sypialni. Nie mógł przestać myśleć o tym, że to zawsze Elias pozostawał jej uczniem – było raczej niewiele nauk, które przydałyby się Damonowi.
Ciotka usiadła na swoim niezaścielonym łóżku i odetchnęła.
- Musisz jak najszybciej znaleźć Eliasa. Urodziłeś się, żeby go chronić i teraz właśnie nadszedł ten czas.
- Ciociu…
- W Apokalipsie są dwie Bestie, nie zapominaj o tym. Pierwsza wynurza się z morza, ale potem nadchodzi druga. Fałszywy Prorok.
- Nie chodzi przecież o mnie.
- Czyżby?
Damon przełknął ślinę.
- To może być też Keva.
- Tak. Z jakiegoś powodu bierze udział w tej opowieści. Nie powinieneś jednak lekceważyć swojej roli, szczególnie, że masz do tego spore tendencje.
- I o tym chciałaś ze mną porozmawiać?
- Właśnie. Muszę mieć pewność, że będziesz miał wystarczająco dużo siły, aby zrobić co trzeba.
- A jeśli będę musiał zrobić coś, co niekoniecznie… jak Mariah?
- Moja matka była przerażona, dlatego popełniła błąd. Musisz być gotów, żeby zrobić co trzeba, ale mądrze, bez pochopnych wniosków. Nie popełniaj głupstw. Poza tym kto wie, może wy obaj zmażecie hańbę Mariah Bowers?
Damon westchnął.
- Teraz myślę, że chyba zawsze to wyczuwałem. Wiesz, kim jest Elias. I jaką mam w tym rolę.
- To możliwe. Możliwe też, że sama o tym wiedziałam i próbowałam go naprostować. Keva jest zniszczeniem, bez względu na to, czy jest Bestią czy nie. A Elias…
- On nie jest zły.
Kobieta nie odpowiedziała, Damon poczuł jak coś zaciska się wokół jego szyi. Dlaczego nie potrafiła potwierdzić? Otworzyła tylko usta, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk, jakby nie potrafiła się zmusić.
Jego brat nie był zły. Jak każdy człowiek miał wady i zalety; był zagubiony, nie znał swojego miejsca – może Damon zawiódł go w tej kwestii, ale czy się nie starał? Nie próbował mu pomóc i razem z nim znaleźć jakiś cel?
- To dlatego został namalowany jako Śmierć.
- Tak myślę.
Damon wziął drżący oddech.
- Zawsze myślałem, że to z powodu ojca.
- Ależ skąd. Elias jest do niego podobny, ale nie jest Samaelem. Jest własnym Aniołem Śmierci.
Damon nie był zadowolony, że słyszał te słowa.
- Skoro on jest Aniołem Śmierci, to czym ja jestem?
- Różnisz się od niego z wyglądu, charakteru… ale w gruncie rzeczy jesteście dokładnie tacy sami. Niepotrzebnie pozwoliłam ci myśleć inaczej, jednak podobnie jak Elias, jesteś Śmiercią. Czas, żebyś w końcu to zrozumiał.
Młodzieniec nie odpowiedział, kiwnął tylko głową, przełykając ślinę.
- Czy to wszystko?
- Tak.
Bez słowa wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
Został sam w ciemności.
***
Powinien był ją zapytać o coś więcej; dowiedzieć się, co dokładnie powinien zrobić, w którą stronę się udać. Nie powinien tak po prostu wychodzić. Podobnie jak Elias, ciotka Sophie zdawała się wiedzieć o wiele więcej, niż gotowa była wyjawić. Chociaż w odniesieniu do ostatnich wydarzeń, zaczął się zastanawiać, czy może nie idealizował Eliasa – kto wie, może młodszy bliźniak wie niewiele więcej od swojego brata.
A może był doskonale świadom swojej roli. Damon nie miał pojęcia co jest gorsze – naiwność jego brata, czy dobrowolne przyzwolenie na to wszystko.
W nocy nie mógł zasnąć, wciąż przewracał się w łóżku, nie potrafiąc przestać myśleć o Rodzie, Eliasie i Kevie, o tym, jak jego życie zawaliło się w ciągu zaledwie kilku dni. Ira wymogła na nim obietnicę, że do rana nie zrobi niczego głupiego – nie pozostawało mu więc nic innego, jak wpatrywać się w sufit swojego pokoju i rozmyślaniu, jak bardzo jest bezużyteczny.
Nie powinien tak po prostu wychodzić.
Ciotka Sophie zmarła w nocy – jej serce po prostu się zatrzymało i kobieta przestała oddychać. W jednej chwili żyła, w drugiej już nie. To było zbyt zwyczajne jak na tak nadzwyczajną, nietuzinkową postać, jaką pozostawała Sophie Bowers. Damon spodziewał się, że będzie z nimi nawet gdy wybije mu dziewięćdziesiątka. Ta kobieta nie miała prawa umrzeć.
Odkryła to Lena. Weszła do jej sypialni, bo jak powiedziała, miała dziwne przeczucie, które nie chciało jej opuścić. Sądziła, że jest po prostu przewrażliwiona – miała do tego prawo, w końcu jej siostrzeniec zaginął jak przed laty siostra, a brat leżał nieprzytomny w szpitalu. Jak na tak wrażliwą osobę, miała prawo na nieco przewrażliwienia.
Ciotka leżała w swoim łóżku, przykryta kocem, wyglądała jakby spała; Damon próbował sobie wmówić, że tak właśnie jest.
To nie była jednak prawda.
Musiał wyjść. Musiał odetchnąć świeżym powietrzem, ochłonąć zanim zrobi coś głupiego, obrazi kogoś lub coś zniszczy. Miał ochotę roznieść pokój na strzępy – z tego powodu zaczął zastanawiać się, czy Elias kiedykolwiek czuł coś podobnego, skoro był tym, kim Keva przekonywała, że jest.
Nie chciał o tym myśleć.
Ona nie miała prawa umrzeć. Nie wtedy, kiedy potrzebowali ją bardziej niż zwykle.
O tym też nie chciał myśleć.
Niemalże wybiegł na zewnątrz, nie zasznurował nawet butów. Mróz szczypiący w policzki i widok pary unoszącej się z jego ust nieco go uspokoiły, jego myśli stały się klarowniejsze, ale to nie znaczy, że bolesne myśli uciekły. Sprawiła to dopiero Keva – dziewczyna stała pod jabłonią z rydlem w ręce i wpatrywała się w swoje stopy. Miała na sobie starą kurtkę Eliasa i wytarte ubranie, które poprzedniego wieczoru dała jej Lena. Od razu go zaciekawiła; co takiego knuła?
Wydawała się taka nierzeczywista.
- Co robisz? – Zapytał podchodząc, choć nieświadomie starał się trzymać na dystans.
Dziewczyna obejrzała się przez ramię. Spodziewał się, że zaraz zacznie się śmiać – wcześniej nie przestawała tego robić, choć w jej śmiechu nigdy nie było wesołości, przypominał raczej chichot hieny – szyderczy i nieco szalony. Mocno go niepokoił, za każdym razem utwierdzał go tylko w przekonaniu, że Keva nie należy do zbyt obliczalnych osób. Teraz jednak jej twarz pozostawała poważna, co niespecjalnie do niej pasowało. Damon zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno nie jest przewrażliwiony.
- Co robisz? – Powtórzył pytanie. Stał po kostki w śniegu, który znowu zaczął padać. Wytarł nos w rękaw, czego nie robił odkąd skończył jedenaście lat. Nagle zatęsknił za wiosną.
- Szukam czegoś – odpowiedziała.
Damon spojrzał na rydel w jej ręce. Należał do Niny, jak niemal wszystkie narzędzia ogrodnicze wiszące w szopie; był mocno podniszczony od częstego użytkowania.
- Nie wbijesz się w ziemię – zauważył. – Jest zbyt przemarznięta.
Keva parsknęła, lecz nie odpowiedziała. Odgarnęła śnieg, niemalże zbyt delikatnie, po czym zamachnęła się, z całej siły uderzając rydlem w ciemny grunt. Chłopak otworzył szerzej oczy widząc jak metal wchodzi w ziemię niczym w masło. Nawet wtedy Keva się nie zaśmiała. W milczeniu zaczęła kopać, co wychodziło jej ze zbyt wielką łatwością. Grunt powinien być twardy jak lód.
Dziewczyna nie przestawała drążyć, podczas gdy młodzieniec stał i po prostu na nią patrzył. Po chwili zaczął płakać. Lena pewnie właśnie zaczęła wydzwaniać do odpowiednich osób – ciotka Sophie wiele lat wcześniej zażądała, aby w razie jej śmierci skremowano ją, choć nigdy nie powiedziała, co potem zrobić z jej prochami. Damon nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiał się nad tym zastanawiać.
Nawet jeśli Keva zauważyła jego łzy, nie powiedziała ani słowa. Chłopak zdał sobie sprawę, że odkąd Elias zniknął, w jego rodzinie zaczęły dziać się złe rzeczy – najpierw Rod, teraz ona. Kto był następny?
Dziewczyna odrzuciła rydel i schyliła się, odgarniając ziemię dłońmi. Damon zobaczył metalowe pudełko, jeśli było na nim coś namalowane, farba zeszła już dawno temu. Keva uśmiechnęła się półgębkiem i wyciągnęła je pośpiesznie, odchylając wieko i zaglądając do środka.
Na dnie pudełka leżał rewolwer, owinięty cienkim skrawkiem materiału. Zachował się w całkiem dobrym stanie, choć Damon nie był pewny, czy aby na pewno zadziała – Keva najwyraźniej nie miała tych wątpliwości. W końcu uśmiechnęła się, biorąc broń w dłoń i unosząc ją do światła. Odwróciła się do Damona.
- Tutaj się rozstaniemy – powiedziała.
- Miałaś mi pomóc. Obiecałaś mi to.
Keva wstała powoli, ważąc pistolet w dłoni. Mimo że była mniejsza od chłopaka prawie o głowę, nie wydawała się wcale taka niewielka – szeroka kurtka robiła pewnie swoje, ale nie o to chodziło. Keva pozostawała dzika i pewna siebie – więc trudno ją było lekceważyć. Damon czuł, że dużo kosztowałby go ten błąd.
- Zawsze licz tylko na siebie – odparła, napinając się w oczekiwaniu na jego reakcję, gotowa do ewentualnego kontrataku.
Damon nie miał na to siły. Myśl o ciotce Sophie leżącej martwej we własnym łóżku wyrywała jego serce kawałek po kawałku; miał wrażenie, jakby kobieta znikając, zabrała ze sobą część jego. Bał się chwili, kiedy będzie musiał powiedzieć o tym Eliasowi. Nagle ucieszył się, że wciąż się z nimi nie skontaktował.
Czy Keva rozumiała, co właśnie się wydarzyło? A może inaczej: czy w ogóle ją to obchodziło?
- Nie możesz mówić mi takich rzeczy jak wczoraj, a potem odejść – powiedział, czując się jak głupiec.
Albo raczej jak bezsilny głupiec.
- Nie mam już nikogo innego – dodał.
Keva prychnęła.
- Dlaczego miałabym to zrobić?
- Bo zależy ci na Eliasie – odrzekł. Nie bardzo wiedział, czy naprawdę tak myśli, czy może jest to tylko jego pobożne życzenie. – Chciał ci pomóc!
- Ale nie pomógł – jej ton pozostawał nieugięty. Najgorsze było to, że Damon nie mógł jej zaprzeczyć. Świat nie był jednak tak zerojedynkowy, jak zdawała się go widzieć dziewczyna. Elias chciał dobrze, nie przespał wiele nocy rozmyślając, co powinien zrobić. Mariah wyrządziła jej wiele złego, ale ta musiała zrozumieć, że choć chłopcy posiadali to samo nazwisko, nie byli Mariah i nie nosili tych samych win.
Damon zdał sobie sprawę, że w tym myśleniu kryje się hipokryzja.
Zamknął oczy, starając się odegnać ból głowy.
- Nie mam pojęcia co zamierza zrobić mój ojciec – powiedział, czując jak mróz szczypie go w policzki. – To też twoja sprawa. Żyjesz na tym świecie, nawet jeśli byłaś od niego wyłączona przez jakiś czas.
Może nie powinien był tego mówić, ale nie miał już siły.
Był taki zmęczony.
Keva jeszcze raz zważyła pistolet w dłoni, po czym wycelowała jego lufę w stronę chłopaka. Damon wytrącił jej broń siłą woli – rewolwer poleciał kilka metrów i wrył się w śnieg, zostawiając po sobie głęboką bruzdę. Przez chwilę lustrowali się wrogimi spojrzeniami, w końcu dziewczyna wybuchła szaleńczym śmiechem. Damon wzdrygnął się, jednak nic nie powiedział.
- Zrobię to – powiedziała, prując przez śnieg w kierunku wyrzuconego rewolweru. – Ale na moich warunkach.
- W porządku – zgodził się Damon, choć czuł silny niepokój na myśl o jej „warunkach”.
Odwrócił się i wrócił do środka, nie oglądając się za siebie. Jak Elias mógł się czuć przy niej tak swobodnie? Starszy bliźniak przy każdej wymianie zdań miał wrażenie, jakby toczył bitwę – Keva była wroga i nieufna, a on nie pozostawał dłużny. Wątpił, aby kiedykolwiek miał się z nią dogadać, nie miał nawet pewności, czy naprawdę tego chce.
Co on wyprawiał?
Lena siedziała na schodach w holu, oczy miała czerwone od płaczu, choć łzy zdążyły już wyschnąć. W dodatku zdawała się być jeszcze mniejsza, Damon miał nieodparte wrażenie, jakby mógł ją zmieścić w dłoniach, nawet w chwili, kiedy stojąc u stóp schodów musiał unieść głowę, aby na nią spojrzeć. Kobieta spojrzała na niego i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, szybko je jednak zamknęła, nie wydając żadnego dźwięku. Młodzieniec czuł jak policzki ma odrętwiałe od zimna.
- Ona nie powinna była umierać – powiedział, kiedy jego myśli powróciły do ciotki Sophie. Chłopak miał wrażenie, jakby w ostatnich godzinach nie myślał o niczym innym jak o Eliasie, Rodzie i ciotce Sophie.
Na policzkach Leny popłynęła kolejna łza, ale kobieta strąciła ją pośpiesznym gestem.
- Miała już swoje lata.
- Wiem. Ale teraz jest nam potrzebna dużo bardziej niż zwykle. Powinna była zostać i nam pomóc.
Spojrzenie Leny stało się surowsze.
- Myślisz, że miała jakikolwiek wybór?
Damon zamknął oczy.
- Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
- Ale zabrzmiało.
Chłopak dostał dziwnego uczucia déjà vu.
- Przepraszam – powiedział i przygładził dłonią włosy, strącając płatki śniegu. Obejrzał się, spoglądając na korytarz prowadzący do tylnego wyjścia, za którym najpewniej wciąż czaiła się Keva.
- To ja przepraszam. Ostatnio naprawdę wiele się dzieje.
Damon kiwnął głową.
- Dlatego ja i Keva powinniśmy wyjechać. Musimy szukać Eliasa.
- Nie działaj pochopnie – Lena podniosła się, patrząc na niego z troską. – Wiem, że…
- Muszę to zrobić – przerwał jej. – Tego chciała ciocia.
- I co zrobisz, kiedy w końcu go znajdziesz? A co, jeśli Elias nie będzie chciał z tobą wrócić?
- To go zmuszę. Zrobię wszystko, byleby tylko nie był…
- Zniszczeniem świata?
Damon z trudem przełknął ślinę.
- Ani żebym ja nim był.
- Och – Lena podniosła się, podbiegła do niego i mocno uścisnęła. Chłopak za każdym razem dziwił się, że może mieć tyle siły w swoich drobnych ramionach. Zawsze w takich chwilach niemal miażdżyła mu żebra.
Damon odwzajemnił uścisk i wbrew sobie w końcu głośno zapłakał.
Bez względu na to, jak egoistycznie by to nie zabrzmiało, ona nie powinna była umierać.
***
Ściskał w dłoni swoją katanę, jednocześnie zastanawiając się, co jeszcze powinien ze sobą zabrać. Chciał poczekać na powrót Iry, która pojechała do miasta, żeby wszystko załatwić, chłopak nie był jednak pewien, czy ma wystarczająco dużo siły na pożegnania. Keva tymczasem siedziała na łóżku Eliasa i czyściła swój rewolwer; Damon nie miał pewności, czy dziewczyna pozwoliłaby go sobie odebrać. Chłopak nie miał zamiaru nawet tego próbować.
- Macie tu niezły arsenał – powiedziała Keva, podnosząc z szafki nocnej nóż do rzucania. Z jakiegoś powodu dziewczyna nie umiała zbyt długo milczeć, jakby nie potrafiła znieść ciszy. Obróciła nóż w palcach i w chwili, kiedy chłopak pomyślał, że zaraz nim rzuci, odłożyła go na miejsce.
Czasami naprawdę trudno ją było zrozumieć.
- Sam nie wiem – Damon wzruszył ramionami. Podniósł pakiet noży i włożył go do kieszeni. – Chyba jestem gotowy – uznał.
Keva zachichotała gardłowo i zeskoczyła z łóżka.
Damon nie potrafił się pożegnać. Bez słowa wsiadł do jeepa, rzucając na tylne siedzenie plecak i katanę, którą wiele lat temu dostał od Iry. Nie sądził wtedy, żeby kiedykolwiek miała mu się przydać, teraz jednak cieszył się z powodu czasu poświęconego na ćwiczenia. Nie wiedział co czekało na niego w przyszłości.
Czuł się podle odjeżdżając bez słowa, miał wrażenie jakby popełniał karygodny błąd, którego później będzie żałować. Keva zdawała się w ogóle o tym nie myśleć, właśnie zaczęła bawić się radiem, starając się obeznać we wszystkich tych guzikach, ale szybko dała sobie z nimi spokój, kiedy ruszył w dół zbocza. Utkwiła wzrok w oknie i po prostu patrzyła, lekko otwierając usta i zaciskając dłonie w pięści. Dopiero w tej chwili uderzyła w chłopaka ogrom tragedii tej dziewczyny. Mariah nie miała prawa jej tego zrobić.
- Przepraszam cię – powiedział cicho. Ostatnio często wypowiadał to słowo.
Keva odwróciła wzrok od szyby i spojrzała na niego, marszcząc w konsternacji brwi. Nie odezwała się, znowu spojrzała na widok za oknem.
Damon nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś zostawia w Bowers Hause. Teraz wiedział, jak czuł się jego brat w dniu wyjazdu do collegu – chciał mu to teraz powiedzieć, nie miał jednak takiej możliwości. Zastanawiał się, czy w ogóle byłby w stanie to zrobić.
Jadę po ciebie, Elias – powtarzał w myślach. Jadę po ciebie.

Komentarze

  1. "Elias zdał sobie sprawę, że zostawił w akademiku telefon – ta informacja jednocześnie go zmartwiła, ale i ucieszyła. Z jednej strony doskonale zdawał sobie sprawę, " Zdawał, zdał.
    Damn, czytanie tego rozdziału do tego (https://www.youtube.com/watch?v=04fEWQOwUD4&list=RDMM2mZaUE12SZQ&index=20) to był naprawdę.. Trafiony pomysł.
    NO NIE! KURDE, SOPHIE! AKURAT TERAZ CI SIĘ NA UMIERANIE ZEBRAŁO? Szczerze, naprawdę mi się serce ścisnęło, jak o tym przeczytałam. Damnit... Szkoda mi jej...
    Damn, Damon. Naprawdę wziął sobie do serca słowa ciotki... Jak nigdy... No cóż, czas zmian czy coś...
    And I've been proven wrong. Kurczę, nie pamiętałam o tej drugiej Bestii! Wow... Okay... Robi się coraz ciekawiej, lecę dalej :P
    Sonia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga