ROZDZIAŁ 35
Keva urodziła się w połowie lat
dwudziestych, w niewielkim, Irlandzkim miasteczku, choć jej matka była
Francuzką – Keva nigdy nie dowiedziała się, czy kobieta wyjechała z rodzinnych
stron w ucieczce przed ojcem dziewczyny, czy może przed fanatyczną rodziną.
Pewnie z obu powodów.
Faktem jest, że obie znalazły się na
krańcu świata, otworzyły gospodę z pięknym widokiem na morze i przez pierwszych
kilka lat całkiem nieźle sobie radziły – Keva miała same dobre wspomnienia z
tego okresu, niestety wszystko co dobre, musi się kiedyś skończyć. Liczyła
niewiele ponad pięć lat, gdy to sobie uzmysłowiła.
Zaczęło się pijaństwo (a może już wcześniej
istniało, tylko po prostu go nie zauważała, w końcu butelka alkoholu zawsze
stała na kredensie – bynajmniej nie była jedną i tą samą), kobieta coraz
częściej ją zaniedbywała, Keva chodziła brudna i usmarkana, ucierpiała również
gospoda. Dziewczynę nurtowało później, czy problemy finansowe zapoczątkowały
się wtedy, czy może – podobnie jak alkoholizm matki – istniały wcześniej, a ona
po prostu tego nie dostrzegała.
Z początku próbowała jakoś pomóc w
prowadzeniu gospody, ale w chwili, kiedy matka zaczęła sprowadzać sobie jakiś
fagasów, dała za wygraną. Coraz częściej się z nią kłóciła, dziewczyna musiała
zamykać na noc drzwi w sypialni, bo jeden z kochanków matki próbował wejść do jej
łóżka, przestała też się w czymkolwiek starać, nawet nie wylewała już alkoholu,
który znajdowała po kątach. Matka stała się jej całkowicie obca, Keva przestała
jej nawet mówić, że kilku fagasów próbowało ją dotykać – kończyło się tylko na
krzykach i zarzucaniu kłamstwa.
Wtedy też zaczęła przypominać późniejszą
siebie – dziką i nieujarzmioną, częściej przebywającą ze zwierzętami niż z
ludźmi. Nawet zaczęła pachnieć jak one. Większość czasu spędzała na wałęsaniu
się po dolinie, utrudnianiu życia pasterzom oraz podkradaniu wszystkiego, co
się nawinęło, szczególnie jedzenia. Stała się opryskliwa i niegrzeczna,
brakowało jej kogoś, kto stałby się dla niej prawdziwym wzorcem, kto ustawiłby
ją do pionu i pokazał jakiś cel.
Wtedy pojawiła się Mariah Bowers.
Keva miała wtedy około dwunastu lat, ale
była wtedy dużo bardziej zgorzkniała niż wskazywałby na to jej wiek. Siedziała
pod dębem i jadła gruszkę, podczas gdy owczarek Piss leżał u jej stóp i ciężko
sapał – nie był już tak młody, choć dziewczyna wciąż próbowała temu zaprzeczać.
Mariah nadeszła od wschodu. Miała na sobie
prostą, burą sukienkę, na plecach pokaźnych rozmiarów tobołek, a w ręce
drewniany kij, żeby nikt nie miał wątpliwości, że jest wędrowcem. Musiała
liczyć nie więcej niż trzydzieści lat, choć wyglądała niezwykle dojrzale, jakby
w jej żyłach płynęła arystokratyczna krew. Keva wątpiła jednak, żeby
arystokratki miały ubłocone rąbki sukien i obdarte knykcie.
- Jest tu może gdzieś jakaś gospoda? –
zapytała kobieta. Miała obcy akcent, ale Keva nie potrafiła określić skąd
mogłaby pochodzić.
Zamiast tego prychnęła lekceważąco.
- Ano jest. Ale wątpię, żeby ktokolwiek
cię obsłużył.
Kobieta podrapała się po brodzie, w
zamyśleniu spoglądając w dół doliny – z tego miejsca rysował się piękny widok,
zarówno na soczyście zielone pastwiska, jak i skrzące się w słońcu morze.
- Chyba zaryzykuję – powiedziała w końcu.
Keva wzruszyła ramionami, rzucając pod jej
nogi ogryzek gruszki, kobieta ledwo jednak na niego spojrzała.
- Zaprowadzisz mnie?
Dziewczyna miała już coś odpysknąć, ale
sposób, w jaki kobieta na nią patrzyła powstrzymał ją. Zamiast tego wstała,
otrzepując sukienkę, która niegdyś musiała być żółta i kiwnęła głową, nie
spuszczając z nieznajomej wzroku. Matka najpewniej ofuknęłaby ją, mówiąc, że
wygląda jak sęp – jakby patrząc na kogoś tylko czekała aż padnie i wyzionie
ducha. Keva wolała jednak myśleć, że przypomina wilka.
Piss wstał i poczłapał za nimi, podczas
gdy Keva poprowadziła kobietę w dół ścieżki. Wzbił się silniejszy wiatr, który
niósł ze sobą zapach soli.
- Jestem Mariah, jeśliby się to
interesowało – odezwała się po chwili jej towarzyszka.
- Nie interesuje.
Kobieta zerknęła w jej stronę, nic jednak
nie odpowiedziała.
Jakiś czas potem dotarły na miejsce. Keva
próbowała dostać się do środka, gospoda była jednak zamknięta – matka pewnie
popiła poprzedniego dnia i jeszcze nie wytrzeźwiała. Jako że dziewczyna w
letnie dni spała najczęściej w cudzych owczarniach, nie miała okazji jej
otworzyć. Westchnęła, kazała Mariah poczekać na zewnątrz, a sama dostała się do
środka przez okno na tyłach budynku i odsunęła zasuwę we frontowych drzwiach, wpuszczając
gościa do środka.
- Piwa? Powinna gdzieś być jeszcze beczka.
- Zawsze włamujesz się do cudzych domów,
czy to tylko wyjątek od reguły?
- Ten należy do mojej matki, więc mogę. To
chcesz tego piwa, czy nie?
Mariah kiwnęła głową, zostawiając kij pod
ścianą i ściągając z pleców tobołek. Zajęła miejsce przy jednym ze stolików i bezwiednym
ruchem zgarnęła okruszki z blatu, ledwie na nie spoglądając.
- Czy jeść też dostanę?
Keva mruknęła coś pod nosem i poszła do
kuchni, rozglądając się za czymkolwiek, co mogłaby jej podać. Już niemal
zapomniała, jak to jest prowadzić gospodę. Dlaczego teraz tak bardzo się
starała?
W końcu znalazła pęd kiełbasy, trochę
chleba i jajka. Zrobiła na szybko jajecznicę, pokroiła pieczywo i zaniosła
wszystko kobiecie, starając się niczego nie upuścić.
- Proszę, dotrzymaj mi towarzystwa –
rzekła Mariah, Keva usiadła więc po przeciwnej stronie stołu, podciągając
kolana pod brodę.
- Nie boisz się podróżować sama? –
zapytała.
- Umiem o siebie zadbać – odparła Mariah i
Keva nie mogła jej nie uwierzyć.
- Jesteś z daleka?
- Tak. A ty? Opuszczasz czasem tę
mieścinę?
Keva prychnęła.
- To nie mieścina, tylko wioska. I nie,
nie opuszczam jej. Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma konia, nie mówiąc już o
automobilu?
- Masz jeszcze nogi.
Keva po raz kolejny wydobyła z siebie
przeciągłe prychnięcie.
Mariah przyglądała jej się przez chwilę,
po czym sięgnęła do swojego tobołka, przesuwając na bok talerz z niedojedzoną
jajecznicą.
- Mogę ci powróżyć?
- Jesteś cyganką?
- Nie – Mariah uśmiechnęła się leciutko. –
To po prostu coś, w czym lubuje się moja rodzina.
Wyciągnęła pudełko i wysunęła z nich
ręcznie malowane karty. Keva jak urzeczona patrzyła na jej dłonie, gdy
sprawnymi ruchami je przetasowała.
- Powiesz mi kiedy umrę? – zapytała jednak
sceptycznie, krzywiąc usta.
- To tak nie działa.
Wyłożyła na stół trzy karty, Keva
zmarszczyła powątpiewająco brwi.
- Co to niby jest?
- ŚMIERĆ, KOCHANKOWIE, ÓSEMKA MIECZY –
przeczytała Mariah.
- Co to niby znaczy? – Keva sięgnęła po
pierwszą kartę i podsunęła ją do twarzy.
Śmierć przedstawiona została jako biały
młodzieniec o czarnych oczach, bezradnie wyciągający przed siebie dłonie. Miał
łagodne, nieco smutne oblicze, czerń i czerwień napierały na niego ze wszystkich
stron, Keva niemalże wyczuwała niebezpieczeństwo wyzierające z kawałka
pergaminu.
Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na
kobietę – Mariah miała zamyśloną, nieco zaabsorbowaną twarz, zmarszczyła brwi
tak mocno, że na czole utworzyła jej się głęboka bruzda.
- Nie rozumiem o co tu chodzi –
powiedziała. – To naprawdę dziwna wróżba.
- Kto by się tego spodziewał? – Keva
rzuciła kartę na blat. Mariah podniosła ją i sama zaczęła się jej przyglądać.
Wtedy Keva po raz pierwszy usłyszała
historię o Zwariowanej Sue.
Z początku traktowała to jak zwykłą bajkę
– ot historyjkę, którą zaraz zapomni. Jednak z każdym wypowiedzianym przez
Mariah słowem, zmieniała swoje podejście. W tej opowieści było… c o ś. Nie potrafiła tego określić, wiedziała tylko,
że od zawsze jej tego brakowało. Powoli przyglądała się każdej karcie i wypytywała
o namalowane na nich postaci. Większość z nich jeszcze się nie urodziła – przynajmniej wierząc Mariah – część twarzy była jednak kobiecie znajoma.
Tkwiło w niej coś szczególnego. Siła,
której brakowało matce Kevy, oraz pewność siebie, jakiej nie miała żadna kobieta
w wiosce. Choć nie była tak dzika jak Keva, dziewczyna wyczuwała w niej odwagę
– i po części również szaleństwo – w końcu samotnie wyruszyła w pieszą wyprawę.
Nagle zapragnęła być taka jak ona.
- Zabierz mnie ze sobą – wyrzuciła z siebie,
gwałtownie czerwieniejąc.
Mariah uniosła pytająco brwi.
- Nie mogę tego zrobić.
- Możesz – dziewczyna wlepiła w nią spojrzenie, starając się wyglądać na pewną siebie. – Moja matka nawet nie
zauważy, że mnie nie ma. Nie jem dużo, wolno się męczę i obiecuję, że nie będę
marudzić. Proszę, zabierz mnie ze sobą!
Mariah wpatrywała się w nią strapiona,
bezwiednie drapiąc się po brodzie.
- Ile masz lat?- zapytała.
- Dwanaście.
- Więc nic jeszcze nie wiesz o świecie.
Nie mogę wziąć za ciebie odpowiedzialności.
Keva wstała gwałtownie, przewracając
krzesło.
- Powiedz wprost, że nie chcesz!
- Dziecko, ja nawet nie wiem jak masz na
imię…
Dziewczyna strąciła talerz ze stolika,
kawałki porcelany i jajecznicy rozsypały się po podłodze, ale Mariah nawet się
nie poruszyła. Keva zacisnęła dłonie w pięści, odwróciła się i czując jak
niechciane łzy spływają jej po policzku, pobiegła w stronę wyjścia. Kobieta nie
odezwała się słowem, jedynym dźwiękiem, jaki dziewczyna słyszała, pozostawało
jej serce łomoczące w piersi.
Oczywiście, że to musiało się tak
skończyć. Keva przyzwyczaiła się do roli wyrzutka, a przynajmniej tak myślała – odmowa Mariah bolała jednak znacznie mocniej niż
powinna.
- I co my zrobimy? – zapytała Piss, który
powoli do niej przyczłapał.
Nie chciała jednak wracać do poprzedniego
życia, nie wtedy, kiedy Mariah pokazała jej, że wcale nie musi.
Zrobiła więc coś, co w gruncie rzeczy było
bardzo w jej stylu.
***
Starała się trzymać jak najdalej, aby
Mariah nie spostrzegła, że jest śledzona, choć okazało się to znacznie
trudniejsze, niż dziewczyna byłaby skłonna przyznać. Pragnęła pozostać
niezauważona, ale jednocześnie nie chciała jej zgubić – zdecydowanie zbyt
trudno przychodziło jej pogodzić obie te rzeczy.
Piss człapał za nią – psisko pozostawało
zbyt wierne, żeby odejść od niej nawet na krok.
Niebyt długo udało jej się śledzić Mariah.
Nie doceniła umiejętności kobiety i szybko miała się o tym przekonać; Mariah czekała na nią przy rozstaju dróg, wpatrując się w horyzont. Keva nie potrafiła
powiedzieć, o czym może myśleć.
- Powiedziałam, że nie mogę cię ze sobą
zabrać.
- Przecież nie zabierasz – prychnęła Keva,
unosząc wysoko brodę. – Po prostu idę w tym samym kierunku. Coś ci się nie
podoba?
Mariah zmarszczyła brwi.
- Nie szkoda ci tego, co tu zostawiasz?
Keva nie mogła się powstrzymać – wybuchła
głośnym, pełnym rozgoryczenia śmiechem, bez chociażby odrobiny wesołości.
Ta kobieta nie mogła być aż tak naiwna.
Czy nie widziała, że wszystko co Keva posiadała to brudna sukienka na grzbiecie
i pies u boku? Odchodząc nie musiała się nawet pakować. Z radością opuszczała gospodę, pijaną matkę i tych cholernych fagasów, którzy
myśleli, że ich żony nie mają pojęcia z kim spędzają czas.
Kobieta westchnęła.
- W porządku. Możesz iść ze mną.
***
Przez następne trzy lata wędrowały po
Europie. Keva wyrosła na piękną dziewczynę i choć nigdy nie pozbyła się swojej
dzikości, Mariah sprawiła, że nieco złagodniała. Przynajmniej przestała
śmierdzieć owcami – częściej się kąpała i dbała, żeby jej ubiór pozostawał
względnie czysty, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalało życie w ciągłej
podróży. Mężczyźni zaczęli się za nią oglądać i pewnie gdyby była nieco
sympatyczniejsza, kilkoro z nich może by się oświadczyło.
Keva odnalazła odrobinę szczęścia. Zwiedziła
wiele miejsc, nauczyła się kilku ciekawych języków i mocniej zaprzyjaźniła z
Mariah. Z nikim innym tak się nie dogadywała. Kobieta pozostawała sztywna i
bezkompromisowa, ale dzieliły tę odrobinę szaleństwa, która kazała im bez
ustanku szukać nowych miejsc. Keva myślała, że pisane jest im właśnie takie
życie.
Jednak w dniu, w którym zmarł Piss
wybuchła wojna i wszystko się zmieniło.
- Musimy wracać.
- Do Irlandii? – prychnęła Keva,
powątpiewająco unosząc brwi.
- Do domu – sprostowała Mariah, ale dziewczyna
wciąż nie rozumiała.
Miała piętnaście lat, ale wciąż nie
wiedziała, że Bowersowie, bez względu na to gdzie rzuci ich wiatr, zawsze
wracają w to samo miejsce.
Oczywiście Keva miała udać się tam razem z
nią – aby już wkrótce poznać kolebkę każdego z Bowersów.
***
Przedostanie się przez morze okazało się
znacznie trudniejsze niż dotychczas.
Znajdowały się w porcie we Francji, Mariah
starała się zdobyć bilety, podczas gdy Keva kręciła się w pobliżu. Mimo
września wciąż było nieznośnie gorąco, włosy lepiły jej się do karku i
policzków. Ciepło biło od ziemi i ludzi wokół stłoczonych przy straganach;
choć wszystko zdawało się takie jak zawsze, w powietrzu można było wyczuć
zbliżający się chaos.
Wtedy też spotkała ojca.
Uderzyło ją, jak bardzo była do niego
podobna – te same oczy, włosy, upór w spojrzeniu. Było w nim coś szczególnego i
Keva nie dziwiła się, że matka wskoczyła mu do łóżka – zauważyła jednak również
coś niepokojącego, co sprawiło, że po plecach przebiegły jej nieprzyjemne
dreszcze. Choć ze wszystkich stron otaczali ich ludzie, on zdawał się
oddzielony od nich jakby niewidzialną siłą, czas się zatrzymał, a wszelkie
dźwięki całkiem umilkły.
- Keva, tak? – jego głos zabrzmiał
niezwykle donośnie. Miał jasną, jakby srebrzystą skórę, wyglądał niczym książę
wśród biedoty.
Dziewczyna cofnęła się o pół kroku, niepewna
jak powinna się zachować – cały jej animusz wyparował, stała się dziewczynką
chowającą się w szafie przed matką.
- Czego ode mnie chcesz?
- Przyszedłem po swoją własność.
Rozejrzała się po targu, ale nikt nie
zwracał na nich najmniejszej uwagi. Nagle miała wrażenie, jakby była tu całkiem
sama, a otaczający ją ludzie to tylko puste makiety.
- O czym ty do cholery mówisz?
Mężczyzna nie ściągał z twarzy
nonszalanckiego uśmieszku, nawet gdy chwycił ją z całej siły za ramię.
Keva zadziałała instynktownie, jak zawsze,
gdy czuła się zagrożona – uderzyła go z pięści w klatkę piersiową, cofając się
o kilka kroków i spinając ciało do ucieczki.
- Dotknij mnie raz jeszcze, ty stary
dziadku, a złamię ci rękę – wycedziła przez zęby, odwróciła się i pobiegła w tłum,
usiłując zapanować nad oddechem.
Nie chciała mieć z nim nic wspólnego –
doskonale wiedziała kim jest i co takiego miał na swoim sumieniu. Był zły, a
ona z całych sił starała się należeć do tych dobrych, choć może nie zawsze jej
to wychodziło. Czuła jednak, że jest na właściwej drodze, a on mógł to wszystko
popsuć.
Wtedy nie miała pojęcia, że sprawa jest
znacznie bardziej skomplikowana.
Znalazła Mariah niedługo potem. Kobieta
uśmiechnęła się do niej i wskazała na statek zacumowany w porcie.
- Nim popłyniemy. Wypływa jeszcze dziś,
naprawdę nam się udało!
Keva pokiwała głową, starając się wyglądać
na spokojną.
Wciąż jednak czuła na sobie jego
spojrzenie.
***
Dostały niewielką kajutę w trzeciej
klasie, ale im to w zupełności wystarczało – przez ostatnie lata spały niekiedy
w o wiele gorszych warunkach. Keva nie miała problemów ze zdrowiem, ale jej
towarzyszka dostała choroby morskiej i to niemal zaraz po wypłynięciu z portu. Z początku próbowała jej jakoś pomóc, więcej jednak przeszkadzała, po chwili
wyniosła się więc na pokład.
To był piękny wieczór, niebo przybrało nad
horyzontem pomarańczowy odcień, w powietrzu wisiał zapach soli i starej łajby.
Mimo to nie potrafiła się uspokoić.
Spotkanie z ojcem wytrąciło ją z
równowagi. Matka rzadko o nim mówiła, przez wiele lat Keva znała tylko jego
imię – ono wystarczyło jednak, aby dziewczyna wiedziała, z kim ma do czynienia.
Nazywał się Azazel – od miejscowego
pastora dowiedziała się, że jest demonem pustyni; w Apokalipsie Abrahama
przedstawiany jako istota z siedmioma wężowymi głowami i dwunastoma skrzydłami.
A ona byłą córką tego czegoś.
Może przesadzała. W końcu jej ojciec był
niczym innym jak upadłym aniołem. W końcu Lucyfera również malowano z
nietoperzowymi skrzydłami, choć według niektórych źródeł wyróżniał się niezwykłą
urodą.
Teraz wiedziała, że jej ojciec naprawdę
nie wyglądał jak wąż – bez wątpienia miał jednak w sobie coś z tego zwierzęcia.
- Wiesz, że ode mnie nie uciekniesz –
odezwał się męski głos.
Odwróciła się i znowu spojrzała w twarz
ojca.
- Co ty tu robisz?
- Mówiłem już. Przyszedłem po ciebie.
Keva zacisnęła mocno szczęki.
- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego –
warknęła.
Azazel wzruszył ramionami, lekko się
uśmiechając. Miał gładką, nieskazitelną twarz, w jego złotych oczach widziała
jednak trudny do określenia żar, który sprawiał, że wyglądał jak drapieżnik.
- Nie mam zamiaru z ciebie zrezygnować.
Teraz wiem, że jesteś Bestią, muszę mieć cię po swojej stronie.
- Jestem czym? – Keva straciła oddech. Tak
mocno trzymała się barierki, że pobielały jej knykcie.
Azazel uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Nie jesteś zwykłym nefilim. Myślałem, że
tak jest, ale to nieprawda.
- O czym ty w ogóle mówisz?
Mężczyzna podszedł do niej, oparł dłonie
na barierce i zapatrzył się w morze.
- O znakach, rzecz jasna – uśmiechnął się
po raz kolejny, uwydatniając dołeczki w policzkach, co kompletnie nie pasowało
do jego wizerunku; nie mógł przecież wyglądać uroczo i niebezpieczne zarazem! –
Przepraszam cię, że do tej pory nie byłem zbyt dobrym ojcem.
- Mówisz to, bo masz jakiś interes.
- Racja – Azazel wyszczerzył się. – Ale to
nie tak, że tylko ja zyskam na naszej znajomości. Wiesz co ci oferuję?
Keva pokręciła głową.
- Kontrolę. Czy kiedykolwiek czułaś się
nikim? Drobinką w świecie, kimś kto nikogo nie obchodzi? Chcę ci dać siłę,
dzięki której oni wszyscy będą musieli ci się pokłonić.
- A ty co z tego będziesz miał?
- Chcę tylko stać u twojego boku, nic
więcej – zaśmiał się Azazel.
To nie powinno być takie kuszące. Chciała
być z tych dobrych, w końcu tak się starała. Ostatnimi czasy bywała
sympatyczniejsza, coraz częściej gryzła się w język i choć wciąż nie należała
do najmilszych osób, nie przypominała tamtej dziewczynki, którą spotkała
Mariah.
Jednak to coś, co nie dawało jej spać po
nocach, wciąż w niej tkwiło.
Mariah była Bowersem – należała do
jakiegoś miejsca i do jakichś ludzi, nawet jeśli przez ostatnie lata żyła w
drodze. Od początku wiedziała, że pewnego dnia wróci do domu.
Keva nie posiadała niczego podobnego. Nie
liczyła się dla nikogo i dla niczego.
Była zerem, a Azazel właśnie proponował
jej wielkość.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? –
zapytała.
- Chyba będziesz musiała zaryzykować.
Keva miała trudności z oddychaniem.
Wcale nie jestem jak matka. Nie ufam mu
tylko dlatego, że ma ładną buźkę i zachrypnięty głos.
Nie jestem też ojcem.
Z trudem oderwała się od barierki i
ruszyła w stronę wejścia pod pokład; Azazel chwycił ją za ramię, ale już nie
tak agresywnie jak na targu, niemniej dziewczynę to zabolało – złapał dokładnie
w miejscu siniaka. Nie skrzywiła się, zamiast tego podniosła brodę i spojrzała
mu prosto w oczy, starając się wyglądać jak najdoroślej.
Chciała mu odmówić. Powiedzieć, żeby szedł
do diabła, niestety nie potrafiła wydusić z siebie słowa – wyszarpnęła więc
tylko ramię i ruszyła z powrotem pod pokład, doskonale zdając sobie sprawę z jego natarczywego spojrzenia.
Miała ściśnięte gardło, starała się jednak nie pokazać po sobie, jak bardzo
jest zdenerwowana.
Wróciła do pokoju i spojrzała na Mariah
leżącą na łóżku – była zielonkawa na twarzy, jednak najgorsze mdłości miała już
chyba za sobą.
Keva zastanawiała się, czy powinna jej o tym
wszystkim powiedzieć. O ojcu, własnym pochodzeniu, o tym jak mężczyzna ją mami.
Wtedy musiałaby jednak wyjawić, że jego słowa naprawdę ją kuszą – a tego nie
mogłaby z siebie wydusić. Mariah naprawdę starała się, aby dziewczyna wyszła na
ludzi. Keva nie chciała jej przypominać, że w gruncie rzeczy wciąż jest tą samą
zagubioną i dziką osobą o złośliwym usposobieniu.
Usiadła na brzegu swojego łóżka i zaczęła
się zastanawiać.
Azazel nazwał ją Bestią. Keva sporo
czytała o aniołach, jako że ojciec był niegdyś jednym z nich – nie natrafiła
jednak ani razu na tę nazwę. Miano nie przywodziło na myśl niczego dobrego, co
niezbyt ją zdziwiło; choć dziewczyna starała się temu zaprzeczać, w głębi serca
to wiedziała. Nie należała do tych dobrych.
Spojrzała na Mariah i uderzyły w nią
wyrzuty sumienia. Ona tak bardzo się starała.
Keva wiedziała, że ma paskudny charakter –
pewnego dnia ją zdradzi, nawet jeśli bardzo tego nie chciała.
To po prostu się stanie.
***
- Jeśli nie ma się mdłości, rejs może być
naprawdę przyjemny – stwierdziła Mariah, wpatrując się w wodę.
- Jeśli coś nie jest czarne, może być
innego koloru – mruknęła złośliwie Keva. – Mówisz oczywistościami.
Ich podróż niemal dobiegała końca –
jeszcze tego dnia miały dopłynąć do stałego lądu, a stamtąd dostać się do
Bowers House; domu, o którym dziewczyna tyle słyszała, ale nigdy nie miała
okazji zobaczyć na własne oczy.
Keva dziwnie się czuła. Chciała dotrzeć na
miejsce, jednocześnie jednak bardzo się tego obawiała. Co rodzina Mariah powie
na jej obecność? Jacy oni są? Jak to będzie patrzeć na szczęśliwą rodzinę
wiedząc, że ona sama nigdy jej nie posiadała?
Mariah odetchnęła głęboko, wciągając w
płuca powietrze przesiąknięte solą.
- Cieszę się, że cię poznałam –
powiedziała nagle.
Keva spojrzała na nią z ukosa.
- Jesteś dla mnie jak siostra – ciągnęła
Mariah, uśmiechając się do siebie. W Kevę po raz kolejny uderzyła myśl, jak
bardzo jej towarzyszka wygląda dostojnie. Nawet w brudnych ubraniach można było
wyczuć w niej pewną moc, która nie pozwalała potraktować siebie z mniejszym
szacunkiem niż na to zasługiwała. – Dzięki tobie nie czułam się tak samotnie.
- Nie wiedziałam, że kiedykolwiek czułaś
się samotnie.
Mariah pokiwała wolno głową. Jeszcze długo
stały na pokładzie, patrząc jak powoli zbliżają się do stałego lądu.
Miasteczko portowe okazało się niewielkie.
Największym budynkiem był ratusz, reszta budynków nie sięgała jednak wyżej niż
na dwa piętra – zbudowano je z szarego kamienia i cegieł, główną ulicę pokrywały pierwsze zeschnięte liście. Keva wpatrywała się w ludzi, z niepokojem szukając tej jednej, szczególnej twarzy.
- Idziemy na piechotę, czy może
wynajmujemy jakiś automobil? – zapytała.
- Jeszcze nie wiem – Mariah poprawiła
tobołek i ruszyła przed siebie. – Najpierw zatrzymamy się w jakimś barze. Muszę
się napić.
Keva nie protestowała.
W kantynie przyglądało jej się kilku
miejscowych chłopaków, Keva czuła ich nachalne spojrzenia na karku. Ignorowała
to, choć miała ochotę wstać i uderzyć któregoś z nich – póki jednak jej nie zaczepiali,
próbowała utrzymać złość na wodzy. Nie były to bowiem zwykłe spojrzenia, jakie
czasem posyłali jej mężczyźni. Te przywodziły dziewczynie na myśl fagasów
matki. Nie podobało jej się to.
- Mamy dwie możliwości – rzekła Mariah,
sącząc wino. – Wyruszyć pieszo w tej chwili, lub też czekać do rana i zabrać
się z kimś, kto jedzie w stronę Jonesville.
- A znajdziemy kogoś takiego?
- Mogę popytać.
- Jeśli kogoś znajdziesz, to możemy jechać
rano.
Keva nie miała wątpliwości, że Mariah
kogoś znajdzie – po wielu latach podróżowania, kobieta instynktownie wiedziała
gdzie i kogo zapytać, aby otrzymać to, czego chciała. Keva próbowała być taka
jak ona, ale wciąż jej pod tym względem nie doścignęła – dziewczyna nie
potrafiła rozmawiać z ludźmi.
Uderzyła dłonią w blat stołu.
- W porządku, to ty szukaj informacji, a
ja idę się przejść – powiedziała.
- Dobrze, spotkamy się tutaj.
Keva kiwnęła głową i wyszła na zewnątrz.
W powietrzu w końcu można było wyczuć
jesień. Mocniej owinęła się szalem i ruszyła aleją, rozglądając po miasteczku.
Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury – zbliżał się deszcz.
Ruszyła w stronę obrzeży miasteczka, gdzie
rozciągał się gościniec – musiała odetchnąć i pobyć nieco sama.
Nie od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
Otoczyli ją, kiedy znalazła się już sama –
to byli dokładnie ci sami mężczyźni, którzy wcześniej obserwowali ją w knajpie.
Keva myślała, że ma ich z głowy, myliła się jednak. Spojrzała na nich groźnie,
zaciskając dłonie w pięści.
- Nie mam na was czasu – powiedziała. –
Wypierdalać.
Zaśmiali się w głos. Nie mogli mieć więcej
niż dwadzieścia lat, wszyscy ubrani byli w brudne kombinezony.
- Spokojnie, chcemy tylko pogadać! –
zarechotał jeden z nich.
- Pewnie! Nic ci nie zrobimy!
Keva zaczęła się cofać, jeden z nich
chwycił ją jednak za ramię.
- Puszczaj! – krzyknęła.
- No nie bądź taka. Chcemy tylko zobaczyć
co takiego ukrywasz pod tą sukienką! Co chłopcy?
Kopnęła go w krocze, jednocześnie
wyszarpując ramię. Mężczyzna skulił się z cichym jękiem, dziewczyna zamachnęła
się do kolejnego uderzenia, ale wtedy ktoś chwycił ją od tyłu i uniósł; Keva
krzyknęła, wymachując nogami w powietrzu. Mężczyźni śmiali się, podczas gdy
prowodyr wstał z ziemi, czerwony na twarzy.
- Ty mała kurwo – warknął, wyciągając zza
pasa nóż.
- Nie!
Szarpała się, ale kilku z mężczyzn
chwyciło ją z całej siły, całkowicie nieruchomiejąc. Dziewczyna widziała tylko
błysk oka i lubieżny wzrok oprawcy. Znowu była małolatą, zbyt słabą, aby w
jakikolwiek sposób się obronić. Krzyknęła sfrustrowana, wściekła na siebie, na
świat, a najbardziej na lepkie łapy, które ją trzymały.
Wiedziała jak to się skończy.
Krzyczała, szarpała, ale mężczyźni byli
zbyt silni. Ten z nożem przeciął tasiemki z jej sukienki, próbując zedrzeć z
niej materiał. Kilkoro z jego towarzyszy dopingowało go obraźliwie; Keva nie
przestawała przeklinać, ale to tylko ich nakręcało.
Była zbyt słaba.
Wtedy jej ojciec ruszył na ratunek,
wymachując prawdziwym, obosiecznym mieczem. Nadszedł niepostrzeżenie jak duch;
dziewczyna zauważyła go dopiero wtedy, kiedy odciął dłoń dobierającemu się do
niej mężczyźnie. Kilka kropel krwi poplamiło przód sukienki, ona ledwo to
jednak zauważyła, nie mogła oderwać wzroku od dłoni leżącej w trawie i wciąż
ściskającej nóż. Ktoś krzyczał, ale adrenalina szumiąca w jej uszach tłumiła przeszywający dźwięk.
W chwili kiedy uścisk na jej ramionach
zelżał, Keva rzuciła się do przodu i chwyciła ostrze, wyrywając je z martwych
palców. Azazel już wirował, dziewczyna nie mogła przestać na niego patrzeć
i myśleć o tym, jak potężny się wydawał. Mężczyzn było dziesięciu, przy nim
wydawali się jednak dziećmi.
Miała trudność w utrzymaniu noża, tak była
zdenerwowana.
Ktoś ją złapał od tyłu, dziewczyna
obróciła się, atakując. Wpadła w szał – cięła, krzyczała, dawała upust swojemu
przerażeniu i bezsilności. Przetoczyli się, Keva nie przestawała siekać,
zupełnie jakby wpadła w trans. Czuła oblewające ją strumienie ciepła i dopiero
po chwili zorientowała się, że to krew. Miała wrażenie, jakby czerwień była
wszędzie, zalewała jej dłonie, twarz i przód sukienki. Mimo to nie przestawała
ciąć.
- Już, wystarczy! – Krzyknął Azazel. – Już
nie żyje!
Złapał ją za przegub i podniósł. Keva
dyszała ciężko, dygocząc; nie mogła zapanować nawet nad stukaniem zębów. Nogi
miała tak miękkie, że ledwo udawało jej się ustać. Ciało leżące przed nią miało
pociętą nawet twarz – Kevie zebrało się na mdłości.
- Zabiłam go – rzekła żałośnie.
- Należało mu się – Azazel wytarł miecz i
włożył go z powrotem do pochwy wiszącej u pasa. Dziewczyna nie widziała jej
wcześniej.
Wypuściła nóż, starając się nie patrzeć na
czerwone plamy pokrywające jej dłonie.
- Keva?
Dziewczyna obróciła się i zobaczyła
Mariah. Poczerwieniała ze wstydu – nie chciała, aby kobieta oglądała ją w
takiej chwili. Miała ochotę się rozpłakać, nie potrafiła jednak tego zrobić
pod ich bacznymi spojrzeniami.
- Ona należy już do mnie – mruknął Azazel
stając między nią, a Mariah. – Jest Bestią, jej przeznaczeniem jest niszczyć.
Keva powinna zaprzeczyć, nie potrafiła
jednak wypowiedzieć słowa.
- Keva, chodź ze mną – Mariah wyciągnęła
dłoń.
Azazel roześmiał się.
- Ona nie może już na ciebie liczyć –
powiedział. – Rozejrzyj się – wskazał na ciała leżące w trawie. – Groziło jej
niebezpieczeństwo, a ciebie nie było w pobliżu.
Keva zdała sobie sprawę, że z daleka wciąż
słychać życie miasta. Drzewa dawały tylko pozorne odosobnienie. Dlaczego
jeszcze nikt nie przyszedł, żeby sprawdzić co się stało?
- Nie rozmawiam z tobą – Mariah uniosła
brodę, dzięki czemu wydawała się znacznie większa. Gdy Keva tak robiła, miała
wrażenie, jakby wyglądała niczym dziewczynka, która tylko udaje pewną siebie.
- Ona nie ma ci nic do powiedzenia.
- To może niech sama mi to powie?!
- Keva? – Azazel ze zwycięskim uśmieszkiem
odwrócił się do niej, kładąc dłoń na rękojeści miecza.
Przez moment panowała cisza.
- Nie chcę być Bestią – powiedziała cicho.
- Oferuję ci znacznie więcej niż to.
Wtedy rozległ się cichy trzask odkręcanego
kurka – Mariah trzymała w dłoni rewolwer i właśnie celowała z niego w Azazela.
Mężczyzna wydawał się bardziej zaskoczony niż przestraszony, ale i to sprawiło,
że zesztywniał. Mariah wyglądała dostojnie, jak i groźnie.
- Keva pójdzie ze mną – powiedziała przez
zaciśnięte zęby. – A ty trzymaj się od niej z daleka, demonie. To moje ostatnie
słowo.
Podeszła do dziewczyny, złapała ją za
przegub i pociągnęła za sobą. Keva niczym lalka podążyła z nią, nogi jej się
plątały ze zmęczenia, była jednak zadowolona, że w końcu może odejść z tego
miejsca. Z nieba zaczęły spadać ogromne krople deszczu, głośno uderzając o
zeschnięte liście.
Cadillac czekał na nich przy alejce
prowadzącej na gościniec. Keva nie pytała, skąd jej towarzyszka go wytrzasnęła,
bez słowa wsiadła na tylne siedzenie i położyła ciężką głowę na zagłówku.
Zaczęła odpływać już w chwili, kiedy Mariah gwałtownie ruszyła.
Nie spała jednak długo. Obudziła się
chwilę potem, nie mając pojęcia gdzie się znajduje, szybko jednak przypomniała
sobie co się wydarzyło, kiedy zobaczyła plamy na swoim ubraniu.
Natychmiast odwróciła wzrok.
- Skąd masz ten wóz? – zapytała.
- Kupiłam – odparła Mariah, nie odrywając
wzroku od drogi przed sobą. Miała tak mocno zaciśnięte dłonie na kierownicy, że
aż pobielały jej knykcie. – Wiesz czym w ogóle jest Bestia? Wiesz, co on ci
proponował?
- Potęgę.
Keva widziała jej twarz we wstecznym
lusterku – wyrażała zarówno wściekłość, jak i zawód.
- Jak na kogoś, kto się tym interesował,
twoja niewiedza mnie zadziwia. Bestia występuje w Nowym Testamencie. „I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą
dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej
głowach imiona bluźniercze” – zacytowała.
- Z czego to jest? – Szepnęła Keva.
- Apokalipsa Św. Jana, rozdział trzynasty,
wers pierwszy.
Keva nie potrafiła normalnie odetchnąć.
Zacisnęła powieki, starając się uspokoić, deszcz coraz gwałtowniej zacinał w
okna samochodu. Nie chciała o tym myśleć. Nie teraz.
- Skąd wiedziałaś o Azazelu?
Mariah prychnęła, co naprawdę rzadko jej
się zdarzało.
- Myślisz, że nie zorientowałabym się, że
od tygodni kręci się przy nas demon? Za jak głupią mnie uważasz?
Po chwili milczenia rzuciła w nią koszulą,
nawet się nie oglądając.
- Zdejmij to zakrwawione ubranie. W domu
przebierzesz się w coś innego.
- Gdzie jest moja torba?
- W bagażniku. Nie będę zatrzymywać się w
tym deszczu.
Keva zaczęła zdejmować podartą sukienkę,
jednocześnie starając się wytrzeć zeschnięte plamy krwi.
- Zaatakowali mnie – powiedziała, czując
jak pod powiekami zbierają jej się łzy.
Brwi Mariah widoczne we wstecznym lusterku
rozluźniły się.
- Wiem – powiedziała dużo łagodniejszym
tonem.
Keva nie miała pojęcia, czego od niej
oczekiwała. Wszystko zdawało się być nie na swoim miejscu. Dziewczyna stała się
morderczynią, Mariah wyglądała jakby się na niej zawiodła, gdzieś tam czaił się
Azazel, a ona sama nie miała pojęcia co robić. Nie z jej winy ją zaatakowano. Nie
chciała tego.
Pragnęła tylko być potężną, żeby nie
musieć się więcej bać byle oprychów.
A jej ojciec jej to ofiarowywał.
Nie była jednak w stanie zapłacić ceny,
jakiej jednocześnie od niej wymagał.
Bez słowa zmięła sukienkę i ubrała szarą
koszulę – sięgała połowy ud, była lekko drapiąca i pachniała środkami na mole.
Musiała podwinąć rękawy kilka razy, żeby stała się choć odrobinę wygodna. Keva
wolała nie myśleć, do kogo wcześniej należała. Potem wystawiła dłonie za okno,
aby deszcz zmył resztę czerwieni, wytarła również policzki.
Łzy przestały płynąć, ale w środku nadal czuła
się pusta, zupełnie jakby zabiła część siebie. Nic dziwnego, że ojciec miał ją
za Bestię.
Kto miał zniszczyć świat, jeśli nie ona?
Była przerażona. Bała się, że mogłaby to
naprawdę zrobić, albo że ktoś mógłby ją do tego zmusić. Nie chciała być złem - starała
się, tak bardzo się starała należeć do tych dobrych, postępować szlachetnie.
Co Mariah miała zamiar z tym zrobić?
I co najważniejsze, gdzie byli inni? Aniołowie,
Upadli, ci wszyscy, którym powinno zależeć, aby ją powstrzymać lub dopomóc?
Powinny mieć na karku nie tylko Azazela. Tymczasem nikt zdawał się nie
przejmować kolejnym nefilim, jakby w ogóle się nie liczyła. Powinni coś zrobić,
do jasnej cholery!
Znowu poczuła zmęczenie, kiedy cała
adrenalina powoli zaczęła z niej spływać. Powinna się zamartwiać, teraz jednak
nie potrafiła zrobić nic innego jak rozłożyć się na tylnym siedzeniu i zasnąć.
Nie śniły jej się dobre sny.
***
Deszcz rozszalał się na dobre, krople
wielkości kulek do gry uderzał o szyby, Keva ledwo widziała coś dalej niż na
dwa metry. Podniosła się nieco zaspana, rozglądając wokoło i trąc kącik oka. Mimo
że musiała spać co najmniej godzinę, w ogóle nie wypoczęła.
Właściwie, to chciało jej się wymiotować.
Zamierzała zapytać Mariah ile jeszcze
zostało im drogi, zrezygnowała jednak. Bała się odezwać, jakby zaraz miała coś
o sobie usłyszeć, o czym nie chciała wiedzieć.
Wystarczy, że sama wyzywała się w myślach.
Czuła się odrętwiała i pokonana; choć nie
miała nic w ustach od kilkunastu godzin, wcale nie była głodna.
Zapadł już zmrok, ale deszcz wciąż nie
słabł.
Wtedy pojawiło się to wrażenie – spojrzenie ojca poszukiwało ją w ciemności. Straciła dech przyciągana jego siłą, nieświadomie
zacisnęła dłonie na szarej koszuli. Mariah również musiała to wyczuć, zerknęła
bowiem na nią i mocniej zacisnęła palce na kierownicy. Nie odezwała się jednak,
zamiast tego przyśpieszyła tylko; Keva starała się nie poruszyć, skostniała.
Bała się, że gdyby tylko cokolwiek
powiedziała, Mariah zaczęłaby ją oskarżać. Nie miała pewności o co dokładnie –
ostatnie dni zrobiły swoje.
Tymczasem wzrok Azazela nie słabł. Keva
biła się z myślami, jednocześnie chciała się schować, ale również wyskoczyć z
samochodu i zacząć krzyczeć, żeby szybciej ją odnalazł. To nie powinno mieć miejsca – Azazel pragnął ją wykorzystać, zmusić, aby wykonała swoją rolę Bestii.
Co jeśli jednak by się zgodziła? Mogłaby
stworzyć dla siebie świat, w którym nie byłaby słaba, nie musiałaby się bać i
co najważniejsze, przestałaby być laleczką, którą każdy może ciągnąć w swoją
stronę. Mimo że Mariach miała jak najlepsze intencje, tak właśnie ją
traktowała.
Więcej na to nie pozwoli.
Słyszała jak jej towarzyszka się modli i
co najciekawsze, pomogło; wzrok Azazela osłabł, oddalił się, a w piersi dziewczyny znowu zapanowała dziwna pustka.
- Już prawie jesteśmy na miejscu –
powiedziała Mariah, Keva słyszała w jej głosie napięcie.
Dziewczyna zdała sobie sprawę, że nic nie
będzie już takie samo.
Nie odnajdzie domu w Bowers House.
Budynek był wielki, choć i tak niknął w
strugach deszczu; wydał się jej złowrogi i tajemniczy, na jego widok Keva poczuła
coś dziwnego.
Chyba tęsknotę.
Mariah wzięła rewolwer mówiąc, że musi go
ukryć – Keva poszła za nią, nie przejmując się deszczem. Patrząc, jak kobieta
zakopuje go pod jabłonią, zdała sobie z czegoś sprawę. Nie poszła z nią, aby
dotrzymać jej towarzystwa, ale żeby wiedzieć, gdzie miała zamiar ukryć broń. Ta
wiedza nią wstrząsnęła.
Była nasieniem własnego ojca.
- Nie zostanę tutaj – powiedziała. Mariah
spojrzała na nią zaskoczona; nawet całkowicie mokra wyglądała niczym
dama.
- O czym ty mówisz?
Keva spojrzała na dom.
- Moje miejsce nie jest tutaj. Ty to
wiesz, ja to wiem…
- Więc co, pójdziesz do tego demona? I co
dalej? Zostaniesz Bestią?
- Zbuduję dla nas lepszy świat, obiecuję.
Nie zapomnę o tobie. Będziemy miały wszystko, czego tylko zapragniemy.
- To tak nie działa – Mariah nachyliła się
nad nią. – Zrobi z ciebie pacynkę.
- A co ty teraz robisz?! – krzyknęła Keva,
popychając ją. – Nie jestem twoją własnością!
- Wiem, że nie.
- Więc się tak nie zachowuj! Będę wielka i
ty mi w tym nie przeszkodzisz!
Twarz Mariah wyglądała jak wyciosana z
kamienia. Wyprostowała się, dzięki czemu znowu zaczęła nad nią górować – Keva
nie mogła się jednak poddać.
- Już więcej nie będę słaba – powiedziała,
bardziej do siebie, niż do niej.
- Nie mogę ci na to pozwolić, Keva. Nie
rozumiesz co chcesz zrobić i jakie będą tego konsekwencje. Nie jesteś
zniszczeniem!
- Jestem – dziewczyna wypięła pierś. – Ale
będę nie tylko tym. Żeby coś zbudować, najpierw trzeba coś zniszczyć. Będę
jednym i drugim.
Mariah patrzyła na nią ze zgrozą.
- Byłabyś w stanie to zrobić?
- Widziałaś mnie. Jestem w stanie to
zrobić – powtórzyła.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie
tego, że Mariah cofnie się o kilka kroków, wpatrując się w nią nieodgadnionym
wzrokiem. Jakby strachem wymieszanym z zawodem i obrzydzeniem – żadnej z tych
rzeczy dziewczyna nie chciała u niej zobaczyć.
Kevę nie interesowało, co ludzie o niej
myślą – gdyby tak było, częściej hamowałaby się ze swoimi złośliwościami. To
jednak nie dotyczyło Mariah. Kobieta pozostawała najważniejszą osobą w jej
życiu – to dla niej tak bardzo się starała.
Dla niej chciała być dobra.
Jej wzrok zabolał ją mocniej niż mogłaby
przypuszczać. Lekko zachwiała się na nogach, utrzymała się jednak prosto. Nie
mogła po sobie nic poznać. Musiała być silna.
- Zabiję każdego człowieka, który
zasługuje na śmierć. Każdego, kto kiedykolwiek kogoś skrzywdził. Zacznę od
gwałcicieli, oprychów…
- Nie wszyscy ludzie są źli.
- Czyżby?
Kobiety mierzyły się chłodnymi
spojrzeniami; słabnący deszcz spływał po ich twarzach jak łzy.
- Nie ucieknę przed tym – powiedziała Keva
wzruszając ramionami. – Mogę więc przyjąć to z otwartymi ramionami. Zamiast się
bronić, po prostu podporządkuję rolę pod siebie.
Po minie Mariah poznała, że kobieta
traktuje jej słowa całkowicie poważnie. Nie mogła ich zignorować.
- Świat przede mną uklęknie – dodała Keva, choć
już niepotrzebnie.
Jedyne, czego zawsze pragnęła, to
szacunku. Próbowała osiągnąć go w inny sposób, ale to się nie powiodło; przyszedł
więc czas na kolejne próby, tym razem siłowe. W końcu niezastąpioną rzeczą,
jaką ludzie kiedykolwiek poważali, pozostawała przemoc.
Keva miała zamiar docisnąć ludzkość do
ziemi, jak niesfornego psa.
Już nie miała być słaba.
Mariah pokręciła głową. Coś w jej postawie
się zmieniło, ale Keva ledwo zwróciła na to uwagę, w końcu właśnie głośno powiedziała, że zdecydowała się odegrać swoją rolę. Powinna domyślić się, co kobieta
zamierza.
Nie zrobiła tego jednak.
- Nie mogę ci na to wszystko pozwolić –
powiedziała powoli Mariah, jakby ważąc słowa. – Jeszcze masz czas wszystko odwołać.
Keva cofnęła się o kilka kroków.
- Nie zrobię tego. Nie masz już nade mną
władzy.
Kiedy później dziewczyna myślała o tamtym
dniu, zamknięta w swoim więzieniu, zdała sobie sprawę, jak wiele ze wspomnień
jej uciekło – pamiętała kłótnię. Własne słowa, w których obiecała zniszczyć i
odbudować świat według własnej woli, zemścić się na wszystkich złych ludziach i
dać im takie cierpienia, jakich sami byli źródłem. Możliwe, że w dużej mierze
głos zabrało jej zgorzknienie.
Niemniej wierzyła w to, co mówi.
W chwili gdy próbowała sobie przypomnieć
to, co stało się później, wszystko zdawało się przykryte mgłą. Nie zapomniała
szczegółów, ale nie udawało jej się zebrać ich w spójną całość.
Dziewczyna pamiętała, że ruszyła do samochodu,
aby wyciągnąć swoją torbę. Wtedy znowu poczuła szukający wzrok ojca, bardziej natrętny
i obezwładniający, dziewczyna miała wrażenie, jakby wyczuwała w nim panikę.
Azazel wyciągał swoje macki i niemal histerycznie jej szukał. Choć wcześniej
próbowała się przed nim ukryć, tym razem miała zamiar odpowiedzieć, po
raz kolejny ignorując coś, co powinno wzbudzić jej podejrzenia.
W końcu Azazel musiał coś wyczuwać. Musiał
się czegoś domyślać, w końcu wszystko wymykało mu się z palców.
Zanim Keva zdążyła zrobić cokolwiek z
zamierzonych rzeczy, Mariah złapała ją za przedramię i pociągnęła w stronę
domu. Z początku dziewczyna zaczęła się wyrywać, Mariah była jednak nieprawdopodobnie
silna, a sama Keva jeszcze nie poznała własnej mocy – nie miała pojęcia ile
sama jest w stanie zrobić. Może gdyby to wiedziała, to wszystko nie miałoby
miejsca. Ta wiedza miała jednak przyjść o wiele, wiele później.
W tym momencie wszystko zaczęło się
rozpływać.
Zapamiętała lustra. Otaczały ją ze
wszystkich stron, przybijając do miejsca, bez końca powielając jej obraz. Widziała
tyko siebie w tej nieszczęsnej koszuli i z potarganymi włosami, oraz szeroko
otwartymi oczami o rozszerzonych źrenicach. Zapamiętała również siłę, która nie
tylko ją unieruchamiała, ale jednocześnie zdawała się rozrywać na części – nie
było to bolesne, czuła jednak silny dyskomfort. W uszach jej dzwoniło,
ciśnienie naciskało na czaszkę, jak gdyby znalazła się nisko pod poziomem morza.
Miało to później towarzyszyć jej przez lata uwięzi.
Zapamiętała również przeprosiny Mariah.
- Myślałam, że zastąpiłam ci matkę –
powiedziała. – Wiem, że nie miałaś w życiu łatwo. Pewnie nie wiem o połowie
przykrości, jakie cię spotkały, ale… myślałam, że pomogłam ci się z nimi
uporać. Przepraszam, że tak się nie stało. Nie mogę jednak pozwolić ci na to,
co chcesz zrobić. I muszę cię chronić. Ten demon by cię zniszczył. Nie chcesz w
to wierzyć, myślisz, że byłabyś wystarczająco silna, aby go zmanipulować, ale
byłoby dokładnie na odwrót. Zrobiłby z ciebie powłokę człowieka, a jest w tobie
przecież mnóstwo dobrych rzeczy, nawet jeśli ich nie zauważasz. Muszę chronić
cię przed nim, i świat przed tobą. Tak bardzo cię przepraszam… Obiecuję, że
znajdę jakieś rozwiązanie. Obiecuję ci.
Nie znalazła jednak.
Okazała się zdrajczynią.
Biedna Keva. Nie miała łatwo...
OdpowiedzUsuń"Francuską" FrancuZką
OdpowiedzUsuń" jajecznicy," jajecznicĘ
"aby Mariah nie postrzegła" "s" Ci urwało :P
"Dziewczyna cofnęła się półkroku" cofnęła się o pół kroku
Oh damn. Uwielbiam to, że ten rozdział jest taki długi! NA początku miałam lekki cringe, gdy czytałam o DWUNASTOLETNIEJ Kevie. Coś mi nie pasowało, dla mnie zachowywała się jak nadęta czternastolatka, jednak w miarę czytania zaczęłam coraz bardziej to akceptować.
Rozumiem Mariahę. Przynajmniej teraz ją rozumiem. W sumie nie da się zapanować nad kimś, kto tego nie chcę, ale widać, że ona przynajmniej próbowała... Ech... Zobaczymy, co nam przygotowałaś :P
Sonia