ROZDZIAŁ 34

Elias obudził się z płytkiego snu i przeciągnął, jednocześnie wyglądając przez okno. Samochodowe siedzenie nigdy nie było zbyt wygodne do drzemek, czuł się teraz zdrętwiały i obolały, w dodatku miał wrażenie, jakby w ogóle nie wypoczął. Próbując zignorować ból w stawach spróbował odgadnąć gdzie jest, ale kompletnie nie rozpoznawał mijanych budynków, a zalegający wszystko śnieg kompletnie nie pomagał.
- Gdzie jesteśmy? – zapytał ojca.
- Dojeżdżamy do Stockton City.
Elias kiwnął głową, kątem oka przyglądając się mężczyźnie.
Kiedy się spotkali, chłopak miał dwie myśli – pierwszą z nich było to, jak jego ojciec niewiele zmienił się od ich ostatniego spotkania. Drugą natomiast, jak bardzo ludzko i zarazem nieludzko wygląda.
Wchodził właśnie do pokoju w akademiku, kiedy ten go dogonił, wołając po imieniu. Elias znieruchomiał z dłonią na klamce i wpatrując się w ojca zastanawiał się, czy powinien go wpuścić, czy raczej uciekać do Damona, tak jak jego brat najpewniej by sobie tego życzył. Samael nic nie mówił, po prostu czekał na decyzję syna – młodzieniec w końcu odsunął się, wpuszczając go do środka.
- Cześć – powiedział z wahaniem.
- Cześć. Długo się nie widzieliśmy.
Elias zamknął drzwi, rzucił torbę pod nogi łóżka, wyjął telefon z kieszeni kurtki i położył go na biurku, po czym skrzyżował dłonie na piersi, starając się wyglądać na pewnego siebie.
- Po co tu przyszedłeś?
- Chciałem naprawić stosunki. Pogadać.
- Tak jak wtedy, gdy mieliśmy dziesięć lat?
Ojciec pokiwał powoli głową.
- Miałem też nadzieję, że pomożesz mi odnaleźć Hope – przyznał.
Elias odetchnął głęboko, próbując zapanować nad drżeniem dłoni. Przez chwilę bez słowa wpatrywał się w ojca, starając się powiedzieć, czy rzeczywiście mówi prawdę. Niestety nie znał go dostatecznie dobrze, żeby mieć co do tego pewność – to sprawiło, że poczuł prawdziwy żal.
- Dlaczego dopiero teraz? – zapytał, starając się odegnać te myśl. – Przecież zniknęła wiele lat temu. Wcześniej o tym nie wiedziałeś?
- Starałem się zrobić to sam. Teraz wiem, że potrzebuję waszej pomocy.
- Nie wiedziałem, że w ogóle cię to obchodzi.
Samael westchnął.
- Pomożesz mi, czy nie?
Co powinien powiedzieć? Ojciec doskonale znał odpowiedź, Elias nie miał nawet co udawać, albo próbować negocjować; chłopak od wielu lat starał się dowiedzieć, co takiego zrobiła wtedy Hope, czuł się odpowiedzialny za jej ratunek i nie mógł sobie wybaczyć, że od wielu lat tkwi w martwym punkcie.
Wiedział więc, co takiego zrobił właśnie ojciec  puścił haczyk, który chłopak i tak połknie, bez względu na to, jak bardzo będzie się starał tego nie zrobić.
Teraz siedział w samochodzie, myśląc o tym, co takiego wydarzyło się, kiedy ojciec rozmawiał z Damonem. Elias spodziewał się odmowy brata – zdziwiłby się, gdyby tego nie zrobił. Kiedy jednak tata do niego wrócił i wsiadł do auta, miał tak nieodgadniony wyraz twarzy, że Elias siłą zmuszał się, żeby nie zadawać pytań, czuł bowiem, że wcale nie chce znać odpowiedzi.
Nadchodził wieczór, zapaliły się lampy uliczne, a chłopak jeszcze bardziej nie rozpoznawał okolicy.
- Damon mówi, że jesteś mordercą – powiedział w końcu, wpatrując się w ulicę przed sobą.
- Jestem śmiercią, a to zupełnie co innego.
Elias nie był pewien, czy ta odpowiedź go usatysfakcjonowała.
- Tato? Czy…
Nie miał pojęcia co powiedzieć. W towarzystwie ojca czuł się dziwnie nieswobodnie, miał ochotę wypełnić ciszę słowami, ale żadne nie cisnęły mu się na usta. Z resztą rodziny nigdy nie miał problemów, żeby pomilczeć. Mógł chociażby przez wiele godzin siedzieć w całkowitej ciszy, po prostu patrząc jak Lena maluje – tata natomiast go onieśmielał.
- Po prostu powiedz – rzekł ze spokojem mężczyzna.
Elias zaczął zastanawiać się, czy on sam mówił również tak beznamiętnym tonem. Obaj mieli podobne, niskie tonacje, ale chłopak nie dostrzegał innych podobieństw.
Może po prostu nie chciał ich widzieć.
- Żałujesz czegoś, co kiedyś zrobiłeś? – zapytał.
- Na przykład? – Samael zerknął na niego kątem oka, nie odrywając dłoni od kierownicy. Zatrzymał się właśnie na światłach, ale zaraz ruszył, kiedy zapaliło się zielone.
- Wiesz o co mi chodzi. Różnych rzeczy. Wywołałeś wojnę, nigdy tego nie żałowałeś?
- Wojnę, której już nikt nie pamięta – prychnął Samael.
Elias odwrócił się do niego.
- Żałujesz, że ludzie pamiętają bunt Lucyfera, a nie twój? To trochę…
- To było tysiące lat temu – zdenerwował się Samael. – Nie zabrałem cię, żebyś roztrząsał moją przeszłość.
- Jak mam tego nie robić?! Damon ma cię za potwora, ciotki wciąż rzucają niejednoznacznymi uwagami, a ty nie kontaktujesz się z nami przez tyle lat! Powiedz mi więc, o co mam pytać?!
Ojciec nie odpowiedział. Wjechali właśnie w centrum miasta, pełnego wieżowców i jasno oświetlonych ulic. Mimo stycznia gdzieniegdzie wciąż widniały świąteczne ozdoby, wszędzie pełno było ludzi i samochodów – Elias niemal zapomniał jak wyglądają wielkie miasta. Zewsząd dobiegały do niego odgłosy ulicznego życia – klaksony i ryki silników, czasem również muzyka. Poczuł się jeszcze bardziej zagubiony niż na Alexandria College. Nie był stworzony do wielkomiejskiego życia.
Mężczyzna zaparkował przed hotelem i wysiadł, Elias szybko poszedł w jego ślady i zagapił się na budynek –  był wielki i jasno oświetlony, wynajem pokojów nie mógł mało kosztować. Ledwo zauważył, że boy hotelowy zabrał od taty kluczyki i odjechał jego mustangiem.
- Tutaj mieszkasz? – zapytał chłopak.
- Tak – mężczyzna poklepał go po ramieniu i ruszył do środka.
Elias podążył z nim. Nie zdziwił się, że rodziciel wybrał takie a nie inne miejsce – jako anioł (nawet jeśli upadły), musiał mieć w sobie coś z narcyza.
Weszli do bogato urządzonego holu, utrzymanego w jasnych, karmelowych barwach. Samael musiał tu już jakiś czas mieszkać, bo ominął recepcję, ledwo kiwając głową w kierunku pracowników i od razu podszedł do windy. W ogóle się nie rozglądał, patrzył wprost przed siebie, podczas gdy jego syn niemal kręcił się wokół własnej osi – nie mógł oderwać wzroku od obrazów, ozdobnych żyrandoli i wielkich luster, dzięki którym hol niemalże zdawał się błyszczeć. W bojówkach, ubłoconych traperach i dżinsowej kurtce podszytej wełną czuł się niezwykle biednie.
Wszedł za tatą do windy i patrzył jak windziarz wciska guzik. Wjechali na jedno z wyższych pięter, ciche i spokojne, a potem przeszli do apartamentów ojca.
Były ogromne – jedną ze ścian stanowiło okno, szyba rozciągała się od podłogi aż po sufit, dzięki czemu mieli wspaniały widok na Stockton City. Przestronne wnętrze utrzymano w czarno-białych barwach, z prostym, eleganckim umeblowaniem – mieszkanie wydawało się dziwnie sterylne, zupełnie jakby było tylko aranżacją. Bowers House – pomijając już ślady po wcześniejszych pokoleniach – wyglądało na  z a m i e s z k a n e. Apartament tymczasem pozostawał niepokojąco czysty i zadbany, Elias nie zauważył nawet kubka stojącego na blacie w kuchni, oddzielonej od reszty pomieszczenia wyspą kuchenną. W dodatku było tu mnóstwo miejsca – chłopak zmieściłby w salonie kilka swoich pokoi.
- Długo kazałeś na siebie czekać – rozległ się głos.
Elias obrócił się i dopiero teraz zauważył postać stojącą w kącie. Samael zapalił światło i przybysz ukazał im się w całej swojej okazałości.
Chłopak zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy mógł zobaczyć anioła. Nie liczył ojca – jako upadłemu, brakowało mu czegoś, co posiadał przybysz.
Chociażby skrzydeł.
Były wspaniałe – szerokie i rozłożyste, z białymi, lekko połyskującymi piórami. Wyglądały na niezwykle miękkie, Elias zapragnął ich dotknąć – jednocześnie miał jednak wrażenie, jakby patrzył na coś nierzeczywistego; cała postać anioła wydawała się wycięta, nie tyle nie pasował do apartamentu, co właściwie do całego  l u d z k i e g o  ś w i a t a.  Nie należał do tego miejsca.
- Jofiel – przywitał się tata, gość natomiast powoli się zbliżył, podczas gdy jego skrzydła nie wydały żadnego szelestu; wydawały się płynąć za jego postacią.
Elias z trudem oderwał od nich wzrok i przyjrzał się mężczyźnie  był wysoki i barczysty, o smukłej, pociągłej twarzy. Miał krótko ścięte, złociste włosy i błękitne oczy, w prostej kremowej koszuli wyglądał niezwykle elegancko, w zupełnie niewymuszony sposób. Elias poczuł się niezręcznie.
- Nie pamiętam, żebym cię zapraszał – mruknął tata i przeszedł przez pokój, siadając na prostej kanapie, wyglądającej na niezbyt wygodną. Elias nie ruszał się ze swojego miejsca, wolał obserwować scenę z bezpiecznego miejsca.
- Wprosiłem się – Jofiel skrzyżował ręce na piersi i stanął nad ojcem, patrząc na niego z góry. – Martwię się o ciebie, przyjacielu. Nie jesteśmy stworzeni do samotności.
Samael spojrzał na niego krzywo.
- Nie potrzebuję twoich mądrości.
- Wiesz o co mi chodzi. Aniołowie należą do Edenu, upadli do Piekła. Nie można trwać pośrodku.
- Nie po to się buntowałem, żeby jednego pana zamieniać na drugiego – fuknął Samael. – Nigdy nie ukorzę się przed Lucyferem!
Jofiel westchnął.
- Nie to miałem na myśli.
- Więc co, mam wracać z tobą do Edenu? Te wrota już się przede mną zamknęły. Ile razy będziemy jeszcze przeprowadzać tę rozmowę?!
- Jak chcesz – spojrzenie Jofiela stało się jeszcze twardsze, choć jego twarz nie zmieniła się ani trochę. Mężczyzna równie dobrze mógłby być posągiem; wydawał się chłodny i formalistyczny, był zbyt powściągliwy, aby chociaż gestykulować. Przypominał Eliasowi strażnika na warcie, to skojarzenie bynajmniej nie zwiększyło jego sympatii. – Może więc porozmawiamy o nim?
Mężczyźni spojrzeli na Eliasa, przez co chłopak cały zesztywniał.
- To mój syn – rzekł ojciec, w jego głosie wyczuć można było zniecierpliwienie. – I nie mów mi teraz, że płodzenie nefilim to hańba i powinienem zostać potępiony.
- Nigdy bym tego nie zrobił. Chciałem się po prostu upewnić, że u ciebie wszystko w porządku.
Samael wstał.
- W jak najlepszym – odparł beznamiętnym tonem.
Jofiel pokiwał głową, a Elias miał wrażenie, że zobaczył na jego twarzy smutek.
- Były czasy, kiedy niczego przed sobą nie ukrywaliśmy – stwierdził anioł.
- Wszystko się zmienia. Gdybyś nie unikał tak Ziemi, może lepiej być to rozumiał.
Mężczyźni przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, jakby prowadzili rodzaj niewerbalnej wojny – Elias miał ochotę się schować, choć ci nawet nie zwracali na niego uwagi. W końcu Jofiel pokręcił głową i ruszył w kierunku wyjścia, rzucając jeszcze tylko chłopakowi chłodne spojrzenie, od którego ten dostał gęsiej skórki. Samael nie poruszył się, odprowadził go tylko wzrokiem i w mieszkaniu zapadła cisza.
- Tym dla was jestem? – zapytał Elias, wpatrując się w drzwi, w których zniknął Jofiel.
- A czego się spodziewałeś? Jesteś bękartem i owocem mezaliansu w jednym. Większość z nich nie dostrzeże nic innego.
Młodzieniec podszedł do wielkiego okna i zapatrzył się na jasno oświetlone miasto. Z tej wysokości, wcale nie wyglądało tak strasznie, choć Elias czuł się bardziej osamotniony niż zwykle.
- Dobrze, że przywykłem do roli wyrzutka.

Komentarze

  1. Okay, wow, przynajmniej Elias poszedł z własnej woli a nie został wzięty siłą... ALE. Samael to jest manipulant pierwszej wody, jak cię mogę. Nie ufam mu, nie wierzę, że mu tak nagle zaczęło zależeć na dobru Hope czy chłopców. On ma swój deal do ukręcenia, tylko się tym nie dzieli, ja to czuję...
    Btw wymiana zdań Jofiela i Samaela z jakiegoś powodu przypominała mi tę z serialu pomiędzy Lucyferem a Amanadielem... Moze to tylko ja i serialu nie widziałaś, ake... Well 🤷😅
    Czekam na kolejny!
    Sonia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serial widziałam i z wyczekiwaniem czekam na nowy sezon :3 Może więc rzeczywiście trochę mi się rzucił na mózg, ale to nieintencjonalnie :D Jeśli idzie o relację Samaela i Jofiela, próbowałam wyobrazić sobie, jak by się zachowywali, biorąc pod uwagę to, co wyczytałam o nich w sieci - jeden z nich wywodzi się z judaizmu, a drugi z religii żydowskiej, o ile pamiętam. Oczywiście nieco to wszystko nagięłam, aby mi pasowało do wizji ;)

      A co do samego ojca... możesz mieć nieco racji *mryg mryg*

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga