ROZDZIAŁ 11
Elias miał czasem wrażenie, że Bowers
House naprawdę ż y j e. Słyszał jak
oddycha, jak jęczy i przeciąga się – najlepiej było to słychać w nocy, kiedy
wszyscy spali, a dom otaczała cisza. Wszelkie trzaski stawały się donośniejsze,
a Elias bardziej niż zwykle miał świadomość wszystkich pokoleń przez lata
mieszkających między murami domostwa.
Był z nim mocno związany, szczególnie w
takich chwilach jak ta – kiedy zbierali się wszyscy razem i robili to, na czym
się znali.
Albo w kłótniach o łazienkę.
- Na Boga, jest ich w tym domu aż trzy! –
warczała Ira, waląc otwartą dłonią w drzwi. – Jakim cudem tworzy się ta
cholerna kolejka?!
- Idź sobie! – krzyknął Damon, nalewając
wody do wanny. – Teraz ja tu siedzę!
Kobieta wyrzuciła z siebie kilka
niecenzuralnych słów.
- Ira! – Zawołała Lena z drugiego krańca
korytarza. – Chłopcy się uczą!
- Nie mają pięciu lat! – Fuknęła jej
siostra, zbiegając po schodach z donośnym dudnieniem, sprawdzając, czy inna
łazienka jest wolna.
Elias przymknął oczy, chłonąc tę chwilę.
Kręciło mu się w głowie od alkoholu – nie
wypił dużo, ale jako że wcześniej nie miał go nawet w ustach, odczuwał to silniej niż pozostali.
Wrócił do salonu i usiadł na kanapie.
Jeden z kotów wskoczył mu na kolana, domagając się pieszczot. Elias pogładził
go po grzbiecie, patrząc jak mości mu się na udach. Znowu zamknął oczy, próbując
wyrzucić z siebie niechciane myśli.
Śmierć, Kochankowie, Ósemka Mieczy.
Powtórzyły się u wszystkich, nie były więc zwykłą przepowiednią. Jeśli wszystkie talie się ze sobą zgadzały, miała
szczególne… z n a c z e n i e.
Nie chciał o tym myśleć.
Musiał przysnąć, bo kiedy otworzył oczy,
dom pogrążony był w ciszy.
Zgonił z siebie kota i ruszył do białej
łazienki. Napuścił wody do wanny i rozebrał się, rozrzucając wokoło ubrania, a
potem wskoczył do balii. Korciło go, aby zanurzyć głowę, ale nie zrobił tego,
umył się tylko pośpiesznie, wcierając w siebie mydliny.
W powietrzu unosiły się kłęby pary, Elias
widział jak leniwie wirują. Lustro całkiem zaparowało, ale ledwo zwrócił na to uwagę –
i tak nie miał w zwyczaju przeglądanie się sobie. Zwierciadła od dawna nie
pełniły dla niego tej funkcji, poza tym czasem bał się zobaczyć to, co widział
w nim Damon.
Myjąc się słuchał odgłosów Bowers House –
dudnienia w rurach, trzasków oddychającej podłogi, podejrzanych kroków, które
mogły wydawać zarówno żywe, jak i martwe osoby. Osobiście Elias nigdy nie
widział duchów – przynajmniej nie tak jak Roderick, ale nieraz słyszał ich
szepty.
Spłukał mydliny i wyszedł z wanny,
jednocześnie wyciągając kurek. Wytarł się pośpiesznie, aby nanieść jak najmniej
wody i sięgnął po szczoteczkę do zębów.
Wtedy to dostrzegł.
Lustro wciąż było zaparowane, tak że
niewiele mógł zobaczyć, jedynie białoszare smugi. Coś jednak mu nie pasowało. Najpierw
dostrzegł to kątem oka, myślał więc, że to jedynie złudzenie, ale kiedy spojrzał bezpośrednio na zwierciadło, zrozumiał, że wcale tak nie jest.
Nie odbijał się w nim on.
Przez parę wodną nie mógł zobaczyć
szczegółów, miał jednak pewność, że smuga, na którą patrzył nie była nim, mimo
że gdy nachylił się, ona uczyniła to samo. Musiała mieć długie, falujące włosy,
możliwe że złote, ale Elias nie wiedział na pewno. Wydawała się drobniejsza od
niego, nie potrafił jednak rozpoznać cech twarzy, widział tylko delikatnie
zarysowane oczy, reszta zanikała przez parę.
Czuł, jak serce gwałtownie obija mu się o
żebra. Nie mógł oddychać, zaczęły trząść mu się dłonie. Był cały mokry, ale nie
miał pewności, czy to od potu, czy wciąż wilgoć po kąpieli. Myśli zaczęły mu
błądzić.
Uniósł rękę i widział, jak smuga w lustrze
powiela jego ruch.
Przyłożył dłoń do lustra i wstrzymując
oddech starł parę, czując jak adrenalina pulsuje mu w skroniach.
W zwierciadle pojawił się on, tajemnicza
postać zniknęła.
Wyraźnie widział swoje czarne oczy
wytrzeszczone w strachu, lekko rozchylone usta, dostrzegał również kroplę
spływającą mu między brwiami. Białe włosy lepiły mu się do czoła i skroni,
drżącą ręką zgarnął je do tyłu.
Słysząc swój głośny oddech podbiegł do leżących
na podłodze dresów i wyciągnął z kieszeni karty. Pośpiesznymi ruchami
przetasował je, myśląc o dziwnej postaci w lustrze i przyłożył je do piersi.
Zamknął oczy, próbując uspokoić rozszalałe serce.
Potem wyciągnął kartę.
Spodziewał się zobaczyć Śmierć. To zawsze
była ona, niezależnie od tego, kiedy i w jakich okolicznościach wróżył. Aby
czegoś się dowiedzieć, zawsze musiał wyciągnąć więcej kart.
Nie tym razem.
Zobaczył Księżyc.
Karta utrzymana była w chłodnych,
błękitnych barwach, z wilkiem i psem wznoszącymi łby do srebrnej tarczy. Elias
poczuł ciarki przebiegające mu po kręgosłupie.
Ta karta oznaczała iluzję, tajemnicę lub
marzenia senne. Symbolizowała również lęk i napięcie. Można ją było przypisać do osoby skrytej i zamkniętej w sobie, nieufnej.
Oznaczała też chorobę psychiczną.
No to przywaliłaś tym zakończeniem powiem Ci... O mój Boże i teraz do kogo dokładnie mogła się odwoływać, hm... W ogóle rozdział bardzo fajny, taki tajemniczy, trzymający w napięciu.. Podoba mi się XD I nadal utrzymuję, że Lena to mój spirit animal, jak Cię mogę XD
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny ^^
Sonia
Cieszę się, że się podoba :)
UsuńGrunt to dobry cliffhanger, żeby ludzie wracali po więcej :D
Genialne zakończenie rozdziału.
OdpowiedzUsuń