ROZDZIAŁ 7
Siedzieli na jabłoni rosnącej za domem i
jedli jabłka, robiąc sobie zawody w rzucie ogryzkami. Powietrze było ciężkie i
parne, zdawało się nieruchome i przesiąknięte zapachem zbliżającej się burzy.
Ciszę wypełniała tylko gra świerszczy, przez co chłopcy mieli wrażenie, jakby
byli jedynymi żywymi ludźmi na tej planecie – nawet wróble pochowały się przed
gorącem. Koszulki lepiły im się do ciała, a włosy do skroni, słońce sprawiało
wrażenie zbyt jaskrawego. Duchota niemal utrudniała oddychanie.
Elias zamachnął się, ciskając ogryzek w
stronę pól i zachwiał się, wyciągając przed siebie dłoń. Damon śmiejąc się
złapał go za ramię, drugą ręką przytrzymując się pnia. Jego śmiech zdawał się
nienaturalnie głośny, Elias wyszczerzył zęby.
-
Patrz na mnie – rzekł starszy bliźniak i sam rzucił ogryzkiem, wykorzystując
lukę między gałęziami. Odpadek poleciał tak daleko, że zniknął im z oczu.
- Oszust! – Elias uderzył go pięścią.
- Nie możesz mi niczego udowodnić - Damon
zachłysnął się śmiechem, obejmując dłońmi pień. Gałąź, na której siedzieli
niebezpiecznie zadrżała, ale oni ledwo to zauważyli. Elias wciąż patrzył na
niego ze zmrużonymi oczami. Na jego bladej skórze perlił się pot, przez co
wyglądał na chorego – oczy zdawały się nie mieć dna.
- Użyłeś mocy! Tak nie można!
- Takie jest życie, mój młody Padawanie. –
Damon ostrożnie stanął na gałęzi, dzięki czemu patrzył na brata z góry, wciąż
zanosząc się śmiechem. Elias wlepiał w niego wzrok marszcząc przy tym brwi i
trzymając się sąsiednich gałęzi. – Bij mi pokłony! – zawołał Damon, ukazując w
uśmiechu całe uzębienie.
Młodszy z braci miał właśnie coś
powiedzieć, kiedy usłyszeli ryk silnika – jak na komendę spojrzeli w kierunku
domu. Z tego miejsca nie potrafili dostrzec podjazdu, wiedzieli jednak, że to Nina
wróciła z pracy. Już chwilę potem widzieli, jak idzie przez ogród – mogła wejść
od frontu, ale tylko z sobie znanych celów postanowiła iść naokoło. Miała na
sobie białą, zwiewną sukienkę sięgającą kostek, loki podrygiwały w takt kroków
– jak zwykle nie ubrała butów; Damon zastanawiał się, czy spędziła bez nich
cały dzień, czy może zdjęła je później. Czuł, że raczej to pierwsze.
Zatrzymała się pod drzewem i uśmiechnęła dziewczęco. Nie wyglądała na więcej niż szesnaście lat, szczególnie, że nie
miała na sobie makijażu, a nieuczesane włosy otaczały jej głowę jak aureola.
- Co robicie? – zapytała.
Elias odwzajemnił uśmiech, a Nina
rozpromieniła się jeszcze bardziej – najmłodsza z ciotek była chyba jedyną
osobą, której chłopak nie niepokoił; przynajmniej Damon tak podejrzewał.
- Jemy kolację – rzekł starszy bliźniak, wskazując
na jabłka.
- Mogę się przyłączyć?
- Jasne.
Nina z gracją wspięła się na jabłoń i
usadowiła na sąsiedniej gałęzi, opierając plecy o pień. Zerwała jabłko i wbiła
w niego zęby.
- Zdecydowanie wolę te jesienne –
stwierdziła, przeżuwając. Wskazała na zielone poletko – tam zrobię kiedyś sad.
Będzie mnóstwo owocowych drzew, zobaczycie.
Damon zaśmiał się.
- Jeszcze trochę i nie będzie na nic
miejsca. Masz już szklarnię, warzywniak…
- Mamy duży ogród – Nina wzruszyła
ramionami, wymachując nogami w powietrzu. Ogryzek rzuciła w stronę horyzontu.
Już po chwili bawili się z powrotem w „kto
rzuci ogryzek dalej”. Zjedli przy tym mnóstwo jabłek, jakiś czas potem Damon
czuł, jak rozsadza mu żołądek, ale to wcale nie wydawało się nieprzyjemne. Właściwie
miał wrażenie, jakby był taki sam jak ten dzień – leniwy i ociężały. Nina wciąż
wymachiwała nogami w powietrzu, raz za razem dotykała włosów jego lub Eliasa,
przygładzając odstające strąki. Zerwała też kilka liści oraz młodych, giętkich
gałązek i wykonała piękny, starannie spleciony wianek, który później włożyła sobie na głowę.
Wyglądała jak rusałka, zupełnie jakby drzewo było jej domem, a listowie
wyrastało prosto z dziewczęcej głowy.
- Nina! – do ogrodu weszła Lena, z włosami
zebranymi na czubku głowy i poplamionych farbą ogrodniczkach. – Jabłka to nie
kolacja – teraz spojrzała na całą trójkę. – Powinniście zjeść coś treściwego!
- W takie gorąco? – młodsza siostra
przekrzywiła głowę, mocniej wymachując nogami.
Lena położyła dłonie na biodrach. Z tej
wysokości wyglądała na jeszcze mniejszą i drobniejszą.
- Nie kłóć się ze mną. Chłopcy, nie
najecie się jabłkami.
- Nie bądź taka zasadnicza. – Nina wstała,
ostrożnie stając na gałęziach. Ledwo opierała się dłonią o pień, podczas gdy
chłopcy musieli mocno się trzymać, bojąc się upadku. – Jest lato – ciągnęła
Nina.
Lena wywróciła oczami.
- Złaźcie, zrobię mrożoną lemoniadę.
Elias zszedł pierwszy. Nina zsunęła się za
nim, z lekkością, jakiej brakowało obu chłopcom. Prawie nie wydała żadnych
dźwięków, ani jeden liść czy owoc nie spadł na ziemię, nie miała też zadrapań,
podczas gdy chłopcy pokaleczyli kolana i łokcie.
Uśmiechnęła się do Leny i, podskakując, ruszyła
do domu.
Damon zszedł ostatni i wylądował na
kolanach, szybko jednak wstał i otrzepał dłonie.
- Pójdę zawołać Irę – powiedział. Nie
czekając na odpowiedź popędził do domu i na drugie piętro; to tam znajdowały
się pokoje mieszkalne, w tym również ciotki, mieszczący się na końcu korytarza.
Zapukał głośno, bo ze środka wydobywała się elektryczna muzyka i wszedł,
szeroko otwierając drzwi.
Ira kolekcjonowała broń. Miała szczególne
umiłowania do mieczy – tym bardziej do katan. Wisiały na ścianach,
przez co jej pokój wyglądał bardziej jak zbrojownia niż sypialnia, prócz nich
jedyną ozdobą był pejzaż namalowany przez Lenę, ale również utrzymany w
chłodnych barwach, w ogóle więc nie ocieplał wyglądu pomieszczenia. Ciotka
siedziała przy biurku ze wzrokiem utkwionym w monitor komputera –
elektroniczna muzyka wydobywała się z wielkich głośników stojących na blacie.
Ściszyła właśnie, odwracając się w fotelu.
Pokój był dość spory, z podłogą wyłożoną parkietem z orzechowego drewna, Ira
nie robiła jednak nic, aby choć trochę wypełnić tę przestrzeń. Jej sypialnia
skojarzyła się teraz Damonowi raczej z salą treningową niż zbrojownią,
pachniało kadzidłem i skórą.
Ruszył wzdłuż ścian, oglądając miecze z bliska –
były prawdziwe, ich klingi lśniły w zachodzącym słońcu. Prócz katan, na hakach
wisiały również sztylety tanto, jatagany, szable i pistolety skałkowe. Ira była
prawdziwą entuzjastką, kupowała stare miecze na pchlich targach i naprawiała je w domu – ostrzyła, czyściła z rdzy i osadu, a jeśli trzeba, wymieniała również paski skóry owinięte na rękojeściach. Nie posiadała żadnego
historycznego oręża należącego do jakiegoś wielkiego władcy, prawdopodobnie nie
zarobiłaby tysięcy na swojej kolekcji, ale mimo to, ta robiła wrażenie.
Szczególnie, kiedy wzięło się pod uwagę, że Ira naprawdę potrafiła się nimi
posługiwać.
Damon zerknął na monitor komputera, na
którym pracowała nad kryminałem; z tego co wiedział, pisała go już od czterech lat.
Dziwnie czuł się z myślą, że Ira jest
tylko księgową. K s i ę g o w ą! Powinna wykonywać bardziej pasujący do niej
zawód, coś, co byłoby jednocześnie e k s
c y t u j ą c e, jak i n i e b e z p i e c z n e.
Na przykład instruktor skoków ze
spadochronem.
- Przyszedłeś mi przeszkadzać, czy masz mi
coś do powiedzenia? – zapytała kobieta, krzyżując ramiona na piersi i marszcząc z
irytacją brwi, przez co na czole utworzyła się jej głęboka zmarszczka.
Chłopak zaczerwienił się.
- Lena robi lemoniadę. Pomyślałem, że
możesz mieć ochotę.
Kobieta uniosła brwi.
- Pomyślałem też, czy może chciałabyś mnie
tego nauczyć.
Jej brwi dotknęły teraz linii włosów.
- Nauczyć? – zapytała. – Czego? Robienia
lemoniady?
- Nie – Damon parsknął z irytacją. –
Chodzi mi o to – wskazał na miecze. – Elias będzie teraz pewnie całymi dniami
uczyć się z ciotką Sophie, więc może ty byś mnie nauczyła walczyć. Chciałbym
umieć się bić.
- Mieczem, czy po prostu na pięści?
- Obu, tak myślę.
Ira powoli uśmiechnęła się drapieżnie,
przekrzywiając głowę na bok.
- Nie jestem litościwa – przypomniała.
Damon uniósł brodę i wyprostował plecy,
aby wydać się wyższym. Miał nadzieję, że nie wygląda jak dzieciak,
który tylko udaje dorosłego.
- Nie chcę, żebyś była litościwa. Chcę,
żebyś mnie tego nauczyła.
- Biłeś się już kiedyś? – Ira zmarszczyła
brwi, wpatrując się w niego intensywnie i wciąż uśmiechając krzywo, zupełnie
jakby ta rozmowa z każdą chwilą bawiła ją coraz bardziej.
- Tak. Straciłem wtedy zęba.
Ira prychnęła.
- Więc nie poszło ci najlepiej.
- Więc będziesz mnie uczyć? – Zapytał raz
jeszcze, z całych sił starając się nie mówić, że jego zdaniem poradził sobie
całkiem nieźle. Matka była wściekła, został też wtedy zawieszony, ale jego
do dzisiaj rozpierała duma.
- Jeśli nalegasz – ciotka wywróciła
oczami, Damon wiedział jednak, że zrobi to z przyjemnością; widział to w jej roziskrzonych oczach. Chłopak również poczuł
podekscytowanie na samą myśl o ich ćwiczeniach. Zawsze lubił być w ruchu,
uprawiał też wiele sportów, ale jeszcze nigdy nie trenował żadnych sztuk walki.
W dodatku przestał martwić się tym, że Elias będzie uczył się czegoś, do czego on sam nie ma dostępu.
Bliźniacy Bowers byli od siebie bardzo
różni, ale w dziwaczny, może nieco karykaturalny sposób uzupełniali się na
wielu płaszczyznach.
Elias był głową, a Damon rękoma.
Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale byłam na Litwie i od razu sie rozchorowałam ��
OdpowiedzUsuńMała uwaga: "jak zwykle nie ubrała butów;" ubrać to ty możesz się albo choinkę. Takie buty sie nakłada. Dość popularny błąd, przyznam nawet, że upierdliwy, ale no niestety ��
Rozdział taki mocno spokojniutki. I serio IRA JEST KSIĘGOGOWĄ!? Z JAKIEJ RACJI!? Ale to miło, że będzie uczyła Damona. Przynajmniej każdy z bliźniaków ma teraz jakieś zajęcie ^^ Wgl Lena to moja mama tak bardzo ��
Czekam na kolejny z niecierpliwością
Pozdrawiam
Sonia Umierająca ❤️
"Takie buty się nakłada." - nie miałam pojęcia. Dzięki, będę pamiętała na przyszłość :)
UsuńI Lena też jest trochę jak moja mama ;) Tak dla ciekawostki, wszystkie ciotki Bowers są inspirowane siostrami mojej rodzicielki.
Ta księga do końca będzie dość spokojna (jeszcze dwa rozdziały). Taki miałam zamysł, bo rozgrywa się tuż po zaginięciu Hope - uznałam więc, że będzie bardziej realnie, jeśli dam bohaterom chwilę, żeby mogli dostosować się do nowej sytuacji (no i jest miejsce, aby ich poznać i polubić).
I życzę powrotu do zdrowia!