ROZDZIAŁ 3

Elias zawsze wyobrażał sobie linię czasu jako okrąg, podobnie jak każda dobra wróżbitka, a przynajmniej te, które znał osobiście – większość z nich zamieszkiwało Bowers House. Wizja ta ułatwiała mu zaglądanie w przyszłość. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, jak silna była moc wizualizacji. On nauczył się jej już dawno temu dzięki matce – pamiętał, że na początku traktowali to jak zabawę. Oczyszczanie umysłu, otwieranie się na wizje – teraz przychodziło mu to z łatwością.
Nie zawsze tak było, ale Elias rzadko myślał o tym okresie.
Siedzieli w ogrodzie i patrzyli jak słońce chowa się za wzgórzami. Słyszeli świerszcze chowające się w trawie, powietrze przesycone było elektrycznością. Elias miał wrażenie, że znajduje się na krańcu świata i nie istnieje nic poza nimi i Bowers House, które wyrastało prosto ze wzniesienia. Po drugiej stronie znajdowało się miasteczko, oni jednak leżeli na tyłach – widzieli tylko pola, lasy i delikatne pagórki, przesycone zielonymi i złotymi barwami.
To był dom.
Najmłodsza z ciotek położyła się płasko na trawie i delikatnie gładziła źdźbła opuszkami palców, nucąc cichutko pod nosem. Pustą miskę po zupie położyła obok głowy. Obok niej siedziała Ira, i w milczeniu wpatrywała się w horyzont, położywszy łokcie na kolanach. Jeśli Nina przypominała oazę, jej starsza siostra wydawała się być burzą – w tej chwili jednak nie miało to najmniejszego znaczenia.
Roderick rozsiadł się na leżance, która niebezpiecznie jęczała pod ciężarem jego ciała, u jego stóp przycupnęła Lena, wydająca się jeszcze mniejsza niż wcześniej. Elias patrząc na nich zastanawiał się nad powodami, dla których jego matka postanowiła opuścić to miejsce. Hope w swojej dzikości była jednocześnie niespokojna i energiczna, wciąż zerkała w stronę horyzontu.
Wraz z bratem siedział w trawie. Damon wyrywał źdźbła i plótł je razem, nie odrywając spojrzenia od swoich dłoni. Elias czuł, jak wypełnia go spokój. Przez ostatnie dni doznawał jedynie wszechogarniającej tęsknoty, zupełnie jakby serce zaraz miało mu eksplodować, był przestraszony i niepewny. Nie minęło całkiem, ale teraz mógł na chwilę o wszystkim zapomnieć.
Nina głośniej zaczęła nucić, chłopiec miał wrażenie, że kwiaty nachyliły się, żeby posłuchać.
Był w domu, domu, domu.
Jak Hope mogła z tego zrezygnować?
Na myśl o mamie coś mocniej ścisnęło go w piersi, powietrze uleciało z płuc. Chciał ją odnaleźć, ale nie miał pojęcia gdzie jej szukać.
Wciąż od nowa i od nowa odtwarzał dzień jej zniknięcia.
Hope najbardziej lubiła duże miasta, zawsze mówiła, że te dają jej najwięcej możliwości, niezależnie od tego, jak je określała. Mieszkali w niewielkiej kawalerce, w której chłopcy nie mogli pozbyć się klaustrofobicznego uczucia; kiedy tylko mogli uciekali na zewnątrz, lub wspinali się na dach, żeby spędzić na nim popołudnie. Hope miała wtedy wystarczająco dużo czasu dla siebie, aby oddać się odprawianiu najróżniejszych rytuałów.
Elias nie miał pojęcia co chciała osiągnąć tym razem. Wiedział tylko, że poprzedniego dnia przytaszczyła do i tak niewielkiego mieszkania dwa stojące lustra, które wypełniły większą część ich niewielkiej przestrzeni. Były ogromne, z dużą, miedzianą ramą. Resztę wieczoru spędziła na dokładnym oczyszczeniu tafli, dzięki czemu aż lśniły. Wciąż nie chciała wytłumaczyć, po co to wszystko.
Siedzieli na dachu, kiedy całym budynkiem gwałtownie potrząsnęło. Elias poczuł to nawet w kościach. Ścisnęło go w piersi i nie puściło, aż do tego wieczora w Bowers Hause – już wtedy wiedział, że stało się coś złego.
Bliźniacy wymienili się zaskoczonymi i przestraszonymi spojrzeniami, próbując przytrzymać się dachówek – kilka z nich zsunęło się z dachu i spadło na ziemię. Ktoś krzyknął. A potem usłyszeli ryk, a może tylko im się wydawało, że go słyszą, może tak naprawdę nigdy nie zabrzmiał. Chłopcy pośpiesznie przeszli do klapy, przebiegli przez strych i wpadli do ich niewielkiej kawalerki.
Elias nie miał pojęcia, czego się spodziewał. Płomieni, fruwających przedmiotów, prawdziwego chaosu, niczego takiego jednak nie zastali.
Było tam  c i c h o.
Młodzieniec miał wrażenie, jakby znalazł się w niewidzialnej bańce, nie dochodził do nich żaden dźwięk z ulicy, klaksony i uliczne syreny umilkły, a trzęsienie ustało – otoczyło ich natomiast ciężkie, napierające na uszy powietrze, zupełnie jakby wskoczyli do wody. Wszystko wydawało się takie… e t e r y c z n e. Kolory nabrały jaskrawych odcieni, świat za oknem wyglądał jak wypłowiały i niewyraźny, krawędzie zdawały się być lekko rozmazane.
Hope natomiast klęczała między lustrami, wpatrując się w jedno z nich, marszcząc jednocześnie brwi, ale żaden z chłopców nie mógł zobaczyć co takiego w nich widziała, były bowiem ustawione bokiem do wejścia. Coś kazało im jednak się zatrzymać – nie potrafili przekroczyć progu.
Wyglądała, jakby coś mamrotała, Elias widział lekko poruszające się usta kobiety, lecz nie dochodził do nich żaden dźwięk – chłopak nie był pewien, czy z jej krtani wydobywa się w ogóle jakiś odgłos, czy może jest pochłaniany przez to ciężkie powietrze.
Chciał ją zawołać, ale nie potrafił wydusić słowa. Było w tej scenie coś… n i e w ł a ś c i w e g o, nie potrafił jednak określić co dokładnie.
Wtedy Hope spojrzała na nich… i wszystko zniknęło.
Żaden z nich nie potrafił później określić co działo się przez następne kilka minut, wiedzieli tylko, że ich mieszkanie wyparowało – bliźniacy nie zostali pochłonięci prawdopodobnie tylko dlatego, że wciąż stali w progu. W budynku zionęła jednak wielka dziura, Hope i lustra zniknęły, a oni zgodnie z decyzją sądu mieli zamieszkać w Bowers House. Ira, jako najstarsza z rodzeństwa miała się nimi zająć.
Hope Bowers oficjalnie uznano za zaginioną.
Elias nie potrafił wyrzucić tego słowa z myśli. Powinien przewidzieć, jak skończy się fascynacja matki. Zobaczyć na dnie filiżanki lub wyśnić – dostrzec, że tamten dzień miał się tak skończyć. Tęsknota i wyrzuty sumienia paliły go od środka, i nic nie mógł na to poradzić. Czuł, jak obrazy kotłują mu się pod powiekami, teraz były jednak nieważne.
Nie mógł niczego zmienić, mimo że czas miał kształt okręgu.
Na niebie pojawiły się gwiazdy – znajdowali się wystarczająco daleko od świateł miasteczka, więc mogli zobaczyć kilka konstelacji. Wszyscy położyli się na trawie i po prostu patrzyli. Nawet Damon przestał splatać źdźbła trawy. Elias rzadko widział, aby jego brat trwał w takim bezruchu.
- Tu wam będzie dobrze – powiedziała w pewnym momencie Lena. Po chwili wybuchła płaczem. Roderick objął ją wielkim ramieniem i przytulił; niewielka kobietka niemalże zniknęła w jego objęciach.
Reszta wciąż się nie ruszała.
***
Bowers House tonęło w kolorach, łazienka jednak, w której Elias właśnie się zamknął, była cała biała – białe ręczniki, mydło, rama kwadratowego lustra. Chłopak czuł się jeszcze bledszy niż zwykle. Podszedł do wanny stojącej na czterech, metalowych łapach i niepewnie odkręcił kurek. W rurach coś zastukało, a następnie z kranu wyleciała lekko rdzawa, ciepła woda. Szybko zatkał wannę i patrzył, jak się napełnia.
Zakręcił kran dopiero, kiedy poziom wody niemal sięgnął brzegu, po czym szybko się rozebrał i ostrożnie do niej wszedł. Pozwolił, aby otoczyło go ciepło, rozluźnił mięśnie i głęboko odetchnął, patrząc jak para unosi się w powietrzu.
Był chuderlawym chłopcem. Jego brat uprawiał wiele sportów, najbardziej lubił jednak dyscypliny, w których mógł liczyć tylko na siebie – nigdy nie zrezygnował między innymi z biegania. Elias natomiast zawsze wolał książki, dopingowanie starszego bliźniaka z trybun i wylegiwanie się na dachu w pełnym słońcu. Wydawał się statyczny, zawsze stojący w tle, nigdy na przodzie – jego brat był bardziej… e k s p r e s y j n y. Gdy coś robił, to nigdy na pół gwizdka – podczas mówienia mocno gestykulował dłońmi, kiedy się uśmiechał, to całym sobą. Unosił podbródek, rozluźniał ramiona, a jego oczy przybierały kształt półksiężyców. Obaj mieli dołeczki w policzkach, ale u Eliasa łatwo było o nich zapomnieć – u niego wydawały się ruchome tylko oczy.
Chłopak zsunął się na dnie wanny i zanurzył głowę. Woda otoczyła go ze wszystkich stron, dając upragniony dystans, jakby nie istniało nic poza nim i niczym innym. Nie zamykał oczu, ale i tak niewiele widział.
Poczuł, jak powoli zaczyna brakować mu powietrza, ale pomysł wynurzenia głowy niezbyt mu się podobał, postanowił więc poczekać, aż naprawdę nie będzie mógł wytrzymać. Tutaj czuł się bezpiecznie.
Nagle  c o ś  z o b a c z y ł.
Płuca ścisnęły mi się z braku tlenu, wciąż się jednak nie wynurzał, mając nadzieję, że znowu to dostrzeże – przed oczami robiło mu się ciemno, nacisk na klatkę piersiową stawał się coraz mocniejszy, czuł jak powoli oddala się od swojego ciała, zapomniał o wodzie napierającej na uszy i dotyku gładkich brzegów wanny na nagiej skórze. Płuca domagały się oddechu, z całych sił zmuszał się do pozostania w wodzie.
Ktoś tam b y ł.
Elias chciał krzyknąć, zawołać, ale gdy tylko otworzył usta, do środka nalało mu się mnóstwo wody. Znajdował się gdzieś daleko, w trudnym do opisania miejscu, które było jednocześnie n i c z y m  oraz  w s z y s t k i m. Unosił się, kiedy nagle jego stopy dotknęły czegoś zimnego – sprawiało wrażenie zarówno tafli szkła, jak i wody. Stanął niepewnie, na moment rozstawiając szeroko dłonie dla równowagi, po czym ruszył za kobietą, wyciągając w jej kierunku rękę.
Mamo!
Nie odwracała się, ale wiedział, że zauważyła jego obecność. Loki falowały i obijały się jej o łopatki. Czy ona zawsze miała jasne włosy? Nie pamiętał też, aby jego matka wyglądała tak szczupło, ale Elias niczego nie był już taki pewien.
Mamo!
Czuł jak tonie, pierś paliła go żywym ogniem, woda naciskała i napierała. Kobieta stawała się coraz wyraźniejsza, nie było niczego poza nią i nim. Miał wrażenie, że woda wlewa mu się do płuc.
Zaczęła się odwracać.
Ktoś chwycił go mocno za ramiona i pociągnął, Elias gwałtownie się wynurzył, rozchlapując wszędzie wodę. Zaczął kaszleć i wymiotować, skulony na białych kafelkach łazienki, zaciskając dłonie w pięści. Starsza kobieta owinęła go ciasno ręcznikiem, przykrywając jego nagość. Miała gwałtowne i niedelikatne ruchy, lekko wykrzywiała też twarz, ale nie w złości – zmarszczki wokół oczu i ust przynosiły raczej na myśl osobę, która zaczęła krzywić się już w młodości. Chłopak poczuł jak zaczyna się trząść, z oczu spłynęły łzy.
- Widziałem moją mamę – wymamrotał, starając się zapanować nad dygotaniem.
- Twojej matki tam nie ma, chłopcze – odparła ciotka Sophie szorstko, patrząc na niego z góry. Wyglądała trochę jak strach na wróble, z długimi  i chudymi kończynami, szerokim swetrem oraz burzą siwych włosów na głowie. Do tej kobiety nie przychodziło się po to, aby pogłaskała po głowie.
Elias dostrzegł kłębiące się w progu ciotki i Damona. Gwałtownie poczerwieniał, mocniej owijając się ręcznikiem.
- Tam była moja mama – powtórzył, starając się mruganiem pozbyć reszty łez.
Lena podeszła do niego i mocno go przytuliła.
- Och, biedaku – pociągnęła nosem, starając się zapanować nad płaczem. Elias tępo wpatrywał się w kafelki, wciąż na nowo i nowo odtwarzając to, co przed chwilą się wydarzyło. Ktoś tam był, chłopak miał co do tego całkowitą pewność.
Widząc jednak chłodne spojrzenie ciotki Sophie zaczynał wątpić, czy aby na pewno była to Hope.
- Eliasie, twojej mamy nie ma  t a m – powiedziała Ira, podchodząc bliżej. – Gdziekolwiek jest, ona  ż y j e.
Pokiwał szybko głową, czując… sam nie wiedział już co.
Spojrzał na Damona. Jego brat był czerwony na twarzy i tak mocno zaciskał dłonie, że aż pobielały mu kostki. Próbował powstrzymać łzy, przez co młodszy z bliźniaków zaczął zastanawiać się, jak fatalnie wygląda.
- Jak mogłeś to zrobić? – zapytał nagle Damon, a jego wściekły ton sprawił, że wszyscy spojrzeli wprost na niego. – Po tym, co zrobiła  o n a?! Jak mogłeś?
Elias otworzył usta, ale z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Damon odwrócił się i pobiegł w głąb korytarza.
- Ja z nim porozmawiam – powiedziała Nina, chyba ciesząc się, że może cokolwiek zrobić. Po chwili zniknęła.
Elias zerknął niepewnie na pozostałe kobiety. Ciotka Sophie zmierzyła go posępnym spojrzeniem.
- Ubierz się, a później chodź ze mną.
Chłopak kiwnął głową.
Zastał sam w łazience. Wkładając na siebie ubrania, słyszał, jak ciotki rozmawiają za drzwiami, nie potrafił jednak rozróżnić słów – po ich tonach mógł jedynie wywnioskować, że wszystkie trzy brzmiały na mocno przejęte. Poczuł jeszcze silniejsze wyrzuty sumienia. Nie chciał się zabić. Nie sądził, aby był w ogóle do tego zdolny.
Kiedy wyszedł, ciotka Sophie obrzuciła go szybkim spojrzeniem, po czym ruszyła przez dom, nie czekając aż chłopak podąży za nią. Elias spuścił wzrok i uczynił to, starając się nie patrzeć na resztę ciotek.
Chłopiec nie potrafił określić, jakie pokrewieństwo łączy go z ciotką Sophie – nosiła nazwisko Bowers, nie należała jednak ani do rodzeństwa Hope, ani też do rodzeństwa jej ojca. Elias nie wiedział nawet, ile mogłaby mieć lat. Wyglądała staro, ale posiadała zbyt wiele wigoru jak na swój wiek, ponadto wszystkie opowieści kobiety były niejasne i dwuznaczne, jakby specjalnie unikała ważniejszych szczegółów. Damon lubił z niej żartować, ale nigdy, gdy mogła go usłyszeć. Mawiał, że ma kilkaset lat, jest nieśmiertelna, albo że pokopał ją prąd, dlatego jej włosy stoją we wszystkich kierunkach.
Faktem było jednak, że ciotka Sophie pozostawała najbardziej enigmatyczną osobą w Bowers House.
Elias myślał, że kobieta zaprowadzi go do swojej sypialni, niemal widział ją oczyma wyobraźni jak daje mu jeden ze swoich karmelków i niezdarnie klepie go po ramieniu, ona jednak skierowała się na drugie piętro, do domowej biblioteczki.
Zapełniały ją ciężkie woluminy, były to jednak głównie książki popularnonaukowe o wróżbiarstwie, niektóre miały nawet kilkadziesiąt lat. Pachniało kurzem i atramentem, na półkach stały książki oprawione w skórę, wszystkie ułożone w rządku alfabetycznym. Niemalże czuło się wiedzę wylewającą się z półek i wszystkie pokolenia Bowersów zamieszkujących to domostwo. Jeśli ktoś wcześniej nie mógł dostrzec lat, które widział ten budynek, na pewno mógł to zrobić tutaj.
Elias patrzył jednak na coś innego – to właśnie w bibliotece znajdowały się drzwi, których pod żadnym pozorem nie wolno było otwierać i chłopiec przez chwilę myślał, że ciotka Sophie właśnie to zamierza zrobić. Ona jednak minęła ciemno-bordowe, niepozorne drzwi i podeszła do niewielkiej komody.
- Wiem, że masz duży talent do jasnowidztwa – odezwała się ciotka Sophie, otwierając drzwiczki. Ich oczom ukazał się sejf, całkowicie niepasujący do tego miejsca, jego obecność boleśnie kuła w oczy.
Nie zrażając się tym, ciotka szybko go otworzyła, wykręcając odpowiednie liczby. Odwróciła się na moment i spojrzała na niego przez ramię.
- Twoja matka cię szkoliła, ale ja wyszkolę cię lepiej – rzekła.
Elias nie odezwał się, choć w jego głowie kłębiło się mnóstwo pytań. Wiedział jednak, że ciotka Sophie wyjaśni mu wszystko, gdy tylko przyjdzie odpowiednia pora – popędzaniem jej niczego by nie zyskał. 
Zamknęła sejf, a potem powoli się wyprostowała. Pokazała chłopakowi to, co trzymała w dłoni.
- Wiesz co to jest?
Był to czarny, atłasowy woreczek.
- Karty Zwariowanej Sue.
- Zgadza się. Od tej chwili należą do ciebie. Masz ich pilnować jak oka w głowie, są niezwykle cenne. Wiesz, dlaczego ci je daję?
Elias pokręcił głową.
- Te karty posiadają w sobie ogromną moc. Może pozwolą ci rozwinąć i opanować twoje umiejętności. Od tej chwili nie będziesz musiał podtapiać się w wannie.
Chłopiec lekko poczerwieniał. Drżącymi dłońmi wziął od niej woreczek i delikatnie wyjął karty. Zdawały się ciepłe, albo może to tylko zmysły płatały mu figle. Pobieżnie obejrzał rysunki – jakież one były piękne! Kolorowe i szczegółowe, narysowane ze starannością; Elias przez chwilę miał wrażenie, jakby postaci nieznacznie się poruszały, zupełnie jakby naprawdę żyły. Rozpoznał Hope na jednej z nich.
- Nie czas na oglądanie obrazków – przypomniała ciotka Sophie. – Jest już późno i powinieneś iść spać. Jutro zacznę cię uczyć, masz być wypoczęty.
Chłopiec kiwnął głową, przyciskając karty do piersi.
Może dzięki temu zdoła odnaleźć matkę.
Póki co, był w domu.


Komentarze

  1. Wow, szybka jesteś w dodawaniu rozdziałów! Ale tak z doświadczenia mówiąc, dozuj je sobie bo nie znasz dnia ani godziny gdy wena Cię opuści na miesiąc...
    Uuuuu, już się coś zaczyna!! Dość ciekawe to "widzenie" Eliasa... Czy Hope jest pomiędzy światami czy co... Biedny Damon tbh, mam wrażenie, że Ninie będzie ciężko go uspokoić... Nawet nie chcę widzieć co się dzieje w jego głowie.
    Historia zaginięcia Hope jest ciekawa, bardzo mnie zaintrygowała. Jestem w ogóle ciekawa jak magia działa u Ciebie, jak ja wyjaśnisz.
    Tak w ogóle, pytanie z ciekawości: jakie relacje mieli bliźniacy z matka? Bo jesteśmy chyba z ich perspektywy a mówią o niej Hope, nie mama... Wybacz, jestem na to z lekka wyczulona...
    Btw w którymś momencie na początku akapitu napisałaś "zastał", kiedy powinno być tam chyba inne słowo. Teraz nie mogę go znaleźć, ale wiem, że jest.
    W każdym razie ja czekam na kolejny rozdzial i nieśmiało zapraszam do siebie (niech Cię jednak ręka boska chroni przed moją pierwszą księgą. Nie jest baaaaardzo zła, mam nawet stamtąd pare ulubionych rozdziałów, ale nie umywa sie do drugiej... Jak cos, to Ci będę na pytania odpowiadala... ) http://hpwgmnie.blogspot.com
    Pozdrawiam!
    Ukryta przez złe google Sonia ♥️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się, mam spory zapas rozdziałów, nie zabraknie. :)

      A co do imienia Hope korzystam z niego na zasadzie synoniumu. Jeśli idzie o relacje. .. Nie mogę niczego zdradzić, wszystko będzie w tekście ;)

      Twojego bloga natomiast już zaczęłam czytać, ale nie wypowiem się, póki nie przeczytam całości :)

      Usuń
  2. Pod względem nastroju Twoje opowiadanie przypomina mi bardzo książkę Tany French "Lustrzane Odbicie" -tam też wrażenie spokoju i ciepła łączy się z tajemnicą i napięciem. To moim zdaniem świetne połączenie i bardzo dobrze się to czyta :) Zwykle nie lubię tematu magii we współczesnym świecie ze względu na to, że autorom książek o tej tematyce często nie udaje się uniknąć robienia z głównych, magicznie uzdolnionych bohaterów i ich niezwykłego środowiska jakiejś lepszej od wszystkich mhrocznej elity z Przeszłością i Przeznaczeniem. U Ciebie też mogło tak być... ale nie jest. Twoi Chłopcy mimo swoich uzdolnień i tajemnic pozostają ludzcy, nie zmieniają się we wzdychających smutasów i to mi się chyba najbardziej w tym podoba :)
    Widzę tylko kilka błędów w słownictwie, ale nie są jakieś rażące i mogą wynikać z przeoczeń...
    Jednym słowem, dobra robota! Będę czytać dalej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że przypadło do gustu.

      Bardzo się starałam, żeby nie zrobić z Bowersów właśnie takich ludzi, o jakich wspominasz. Jasne, dość mocno idealizują swoją rodzinę, nie są jednak bez wad. Ale nie mogę wyjawić nic więcej, bo weszłabym w spoilery, więc... życzę miłej lektury na przyszłość :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga