KSIĘGA PIERWSZA: GŁĘBIA

ROZDZIAŁ 1

Choć chłopcy już nieraz tu przyjeżdżali, teraz patrzyli na Bowers Hause, jakby widzieli go po raz pierwszy. Budynek był ogromny, zbudowany z drewna i kamienia, jeden z jego boków obrastała dzika winorośl. W pochmurne dni wyglądał jak nawiedzony dwór, w słoneczne jak zamek, który trzeba jak najszybciej zbadać.
To był jeden z pochmurnych dni.
Damon zwykle widział ten dom jak  p l a c  z a b a w. Elias jak  s t u d n i ę  b e z  d n a.
Bliźniacy Bowers bardzo się od siebie różnili.
W drzwiach wielkiego domu pojawiła się najmłodsza z ich ciotek, Nina, nie mająca więcej niż dwadzieścia lat, która wyglądała trochę jak jedno z tych dzieci kwiatów z lat siedemdziesiątych – miała liście we włosach, ubrała się w szeroką koszulę i rozkloszowaną spódnicę. Była boso. Dziewczyna niemalże sfrunęła ze schodów, popielate loki rozwiał wiatr, kiedy przykucnęła przed chłopcami i mocno ich uścisnęła.
- Wreszcie jesteście! – zawołała.
Damon nie musiał być swoim bratem, aby wiedzieć, że tak naprawdę miała na myśli „nic wam nie jest”.
Roderick, ich wujek, właśnie wyciągnął bagaże z samochodu i zaczął je wnosić.
- Przygotowałam wam pokój – mówiła dalej Nina. – Ale jeśli wam się nie spodoba, to będziecie mogli wybrać inny. Mamy mnóstwo pokoi.
- Tylko omijajcie ten ciotki Sophie – mruknęła Ira, pomagając Roderickowi. – Przekroczycie próg i zginiecie między jej klamotami.
Nina lekko wzruszyła ramionami, zupełnie jakby nie wiedziała czy zdecydować się na uprzejmość, czy na przyznanie, że ciotka Sophie była straszliwą bałaganiarą.
Chłopcy wciąż patrzyli na dom. Otaczał go ogromny ogród pełen zieleni, o który niezmiennie dbała najmłodsza z sióstr. Z boku stała szklarnia i niewielkie poletko z warzywami do domowego użytku, nad tarasem tak ustawiono kratownicę, że obrastająca je winorośl tworzyła przyjemny cień. Na podjeździe stały dwa samochody. Pomarańczowy pickup z zielonymi drzwiami oraz jasnobrązowy sedan, z którego właśnie wysiedli. Wszystkie trzy barwy kompletnie nie nadawały się na kolor samochodu. Sedan wyglądał, jakby ktoś na niego zwymiotował.
Roderick wniósł bagaże do środka, siostry jednak zostały na zewnątrz wpatrując się w chłopców. Każda z nich prezentowała inny stopień zmieszania. Nina wciąż uśmiechała się uprzejmie, ale z jej twarzy nie znikał wyraz zatroskania. Ira wyglądała, jakby pragnęła uciec; nigdy nie potrafiła obchodzić się z dziećmi, nawet dwunastoletnimi. To działało również w drugą stronę – odziana w czernie kobieta nie sprawiała wrażenia zbyt przystępnej.
W końcu Elias chwycił brata za rękaw i pociągnął go za sobą, idąc w stronę domu. Młodszy z bliźniaków nie miał w zwyczaju okazywać nawet tak niewielkiego przywództwa, dlatego Damon od razu mu uległ. Razem podreptali w stronę frontowych drzwi.
Dom posiadał swoje tajemnice, tak jak zamieszkująca go rodzina. Znajdowały się w nim drzwi, których pod żadnym pozorem nie wolno otwierać. Można było w nim również znaleźć ogromną liczbę luster, w najróżniejszych kształtach i wielkościach. Niektóre były nowe, inne starsze nawet od ciotek, niektóre gładkie i przejrzyste, inne mętne i porysowane, przez co przejrzenie się w nim było niemalże niemożliwe. Ramy zwykle nie pasowały ani do siebie nawzajem, ani do pomieszczeń, w jakich się znajdowały. Mogli tam znaleźć stare, drewniane ramy, metalowe i proste bądź szczegółowo rzeźbione, ukształtowane w kwiaty, łodygi lub w baśniowe postacie, były kwadratowe lub układające się w okrąg, wiszące i stojące, nawet zwyczajnie oparte o ścianę, jakby dopiero czekały na przydział miejsca. Dotyczyła ich tylko jedna zasada – nie wolno ich ustawiać naprzeciwko siebie. To było tak oczywiste, że żaden z Bowersów nie był w stanie dokładnie powiedzieć, który z przodków im o tym powiedział. O tym po prostu się wiedziało.
Wnętrze budynku było połączeniem staromodnego stylu z nowoczesnymi urządzeniami, które po kolei wymieniano, gdy tylko poprzednik zepsuł się tak, że nie dało się go już naprawić – to dlatego w kuchni wciąż stała lekko żółtawa, bucząca lodówka tuż obok nowej, błyszczącej kuchenki gazowej, z jeszcze niezdjętą folią zabezpieczającą. W tym domu niewiele rzeczy do siebie pasowało, Bowers House charakteryzował się bowiem najróżniejszymi stylami, jakimi kiedykolwiek odznaczali się członkowie tej rodziny. Bowersowie nie mieli w zwyczaju wyrzucać pamiątek ani antyków, ani nawet rzeczy, które tylko w ich mniemaniu są antykami.
Bliźniacy weszli do budynku, w którym czas nie istnieje, i pozwolili się mu pochłonąć.
Ściany korytarza zalepiono fioletową tapetą w kwiatki z lat siedemdziesiątych oraz ciemną boazerią. Lampy ścienne z granatowymi abażurami dawały ciemne, rozproszone światło, przez co pomieszczenie wyglądało mrocznie i tajemniczo, jednocześnie dając do zrozumienia, że mieszkające tu osoby są równie tajemnicze, nawet jeśli niekoniecznie mroczne. Przeszli w głąb domu, a im oczom ukazały się kolejne pokoje łączące w sobie styl minionych epok, zaczynając już od lat trzydziestych. W salonie panowały lata osiemdziesiąte, z nieciekawą tapetą w paski po części zasłoniętą regałami pełnymi książek, kanciastą kanapą i drewnianym segmentem, w kuchni natomiast lata czterdzieste, z seledynowymi szafkami i wzorzystymi kafelkami zarówno na podłodze jak i ścianach. W żadnym z tych pomieszczeń nie brakowało chociaż jednego lustra.
Chłopcy ruszyli na górę po szerokich, zakręcanych schodach z ciężką, żeliwną barierką ozdobioną w żelazne liście ostrokrzewu. Ich pokój znajdował się na samej górze, przypominał nieco poddasze z trójkątnym świetlikiem ze wstawionym wzorzystym witrażem. Pomieszczenie było w dość surowym stylu, z nagimi, błękitnymi ścianami, łóżkami ustawionymi naprzeciwko siebie, lampkami na szafkach nocnych z kwiecistymi abażurami i wielką szafą. Oczywiście nie zabrakło lustra.
Kiedy wcześniej tu przyjeżdżali to na zbyt krótko, aby urządzić sobie któryś z pokoi.
- Teraz należy do was – rzekła Nina i zaczęła krążyć po pokoju w dziecinnych podskokach, a jej loki kiwały się wraz z rytmem jej kroków. Wyglądała bardzo dziecinnie, a jednocześnie niezwykle dziewczęco. Kilka liści wyleciało z jej włosów i powoli opadło na podłogę. – Będziecie mogli urządzić go jak chcecie. Może powiesimy plakaty?
Elias usiadł na jednym z łóżek i z uwagą rozejrzał się po pomieszczeniu. Damon nie odrywał od niego spojrzenia. Czasami przerażało go spojrzenie jego brata, było w nim coś nierzeczywistego, zupełnie jakby młodszy z bliźniaków widział więcej niż inni. Ludzie niejednokrotnie milkli, gdy kierował na nich swój wzrok, dzieci z ich szkoły nazywały go dziwolągiem. Damon również był dziwolągiem, ale po nim nie było tego tak widać.
Nina uśmiechnęła się do Eliasa. W Bowers House wszyscy byli dziwakami – nikt nie musiał niczego ukrywać.
- Jakby co, znajdziecie nas na dole – powiedziała Ira, która opierała się o framugę. Była niezwykle smutna. – Jeśli jesteście głodni, mogę zrobić coś do jedzenia.
Elias pokręcił głową. Damon nie odezwał się, czując jak coś ściska go za gardło.
- W porządku. Będziemy na dole – powtórzyła Ira i wyszła. Nina posłała im uśmiech i również opuściła pokój, w bardziej skocznym stylu.
Bliźniacy zostali sami.
Trudno było ich wziąć za braci, bo nie tylko różnili się charakterem, ale również wyglądem. Damon był ciemny, Elias jasny. Damon ostry i wyraźny, Elias mętny i delikatny. Damon wesoły i gadatliwy, Elias milczący i melancholijny. Damona nawiedzały koszmary we śnie, Eliasa na jawie.
Starszy z bliźniaków miał oliwkową skórę, ciemne, niemalże czarne włosy, grube rzęsy otaczające szare, bardzo jasne oczy. U młodszego wszystko było na odwrót – jego blond włosy równie dobrze można by nazwać białymi, posiadał gładką, bladą skórę i białe rzęsy otaczające smoliste oczy.
Kiedy Damon wdał się w ich matkę, tak Elias bardziej przypominał ojca – był niezwykły, ale jednocześnie przerażający. Starszy z chłopców starał się o tym nie myśleć.
Usiadł na łóżku naprzeciwko brata i zapatrzył się na ich bagaże stojące pod ścianą. Zabrali ze sobą nieprawdopodobnie mało rzeczy, ale więcej nie posiadali. Niemalże od zawsze żyli
w ruchu, matka nie zostawała w jednym miejscu dłużej niż kilka miesięcy, goniąc za czymś, czego żaden z chłopców nie rozumiał – posiadanie dużej ilości gratów było niepraktyczne.
- Tutaj będzie nam lepiej – powiedział Damon. Jego głos brzmiał dziwnie bez jego zwyczajowej wesołości. 
    Elias zwrócił ku niemu całkowicie czarne oczy.
- Oczywiście że tak. To w końcu Bowers House.
Można było opisać ten dom na kilka różnych sposobów, ale w każdym z nich zawsze należało wspomnieć, że to  o s t o j a  dla każdego, kto nosił nazwisko Bowers.
- Nie możemy jednak zapomnieć o mamie – dodał Elias. 
    Damon poczuł nieprzyjemne ciarki przebiegające po plecach.
- Mama miała wypadek – powiedział. Słowa te wiele wyjaśniały, ale też mocno rozmijały się z prawdą. Damon chciał w nie wierzyć, ale jednocześnie bał się tego, co ze sobą niosły.
Mimo młodego wieku, z rodzicielką łączyły ich dość skomplikowane stosunki. Cała trójka nosiła jednak nazwisko Bowers, więc bez względu na wszystko, na zawsze pozostawali rodziną. Damon nie wiedział jednak, czy bardziej ją kocha, czy nienawidzi.
- Ale żyje, prawda?
- Nie wiem, Elias.
Tak zastała ich Lena, kolejna ciotka zamieszkująca Bowers Hause. Była podobna do młodszej siostry, kiedy jednak Nina przypomniała laleczkę, Lena była pełnoprawną, dojrzałą kobietą. Miała szerokie biodra, albo tylko takie się wydawały pod spodniami w kroju marchewki poplamionymi farbą; ciemnobrązowe loki upięła wysoko na czubku głowy uwydatniając szczupłą szyję. Była niziutka, najniższa z rodzeństwa, mimo że wyprzedzała starszeństwem nawet od Rodericka. Miała naprawdę sympatyczną i łagodną twarz i taka też była.
Uśmiechnęła się stojąc w progu. Podobnie jak jej siostry i brat, ona również wydawała się pogrążona w żałobie, z powodu czego jej twarz wydawała się bardziej podłużna i brzydka. Starała się być pogodna, ale uśmiech nie dosięgał oczu.
- Chłopcy.
Ona również zdawała się mówić „nic wam nie jest”.
Damon wstał, jednak Elias nie ruszał się z miejsca. Lena splatała i rozplatała palce.
- Cieszę się, że z nami zamieszkacie. Nina specjalnie dla was wybrała ten pokój. Wydaje się taki na uboczu, prawda? Jeśli chcecie, pomożemy wam go urządzić. Możemy odmalować ściany na jakiś bardziej męski kolor.
- Ten jest dobry – rzekł Damon. – Poza tym nawet nie wiem, jaki kolor jest  m ę s k i.
Uśmiech Leny stał się bardziej wesoły.
- Chyba mniej jaskrawy.
Stali w milczeniu przez krótką chwilę.
- Jesteście głodni? – zapytała kobieta. – Chodźcie na dół. Może ugotujemy coś razem?
Elias bez słowa wstał i minął ją idąc na dół. Na korytarzu zatrzymał się tylko, aby zerknąć, czy pozostała dwójka podążyła za nim. Lena z ulgą oderwała się od framugi.
***
Hope, matka bliźniaków była dziką, nieokiełznaną istotą i naprawdę trudno było za nią nadążyć. Często zmieniała zdanie, posiadała też mnóstwo pasji, ale większość z nich miało krótki termin ważności. Hope szybko się nudziła. Jedyną rzeczą, która jednak jej się  n i e  n u d z i ł a, były rytuały.
Podobnie jak Nina zajmowała się roślinami. Znała ich działanie, nie tylko lecznicze, ale również nadprzyrodzone – wiedziała, że werbenę czy drzewo sandałowe pali się dla oczyszczenia, a tymianek dla odwagi. Kiedy jednak młodsza z sióstr ograniczała się do okadzania pomieszczeń, tworzenia suszonych wianków i produkowania leczniczych herbat sprzedawanych w jej sklepiku, dla Hope było to za mało.
Nie była złą kobietą. Chciała jak najlepiej dla swoich synów, dlatego trzymała ich z dala od ich ojca. Dbała, aby mieli zawsze co jeść, aby odrabiali lekcje i mieli ciepło w zimie – bo tak jak oni, była Bowersem.
Jednak fascynacja rytuałami nie słabła.
Wieszczyła, zaglądała tam, gdzie nie powinno się zaglądać, wywoływała nie to, co nie powinno się wywoływać. Aż pewnego dnia została  p o c h ł o  n i ę t a.
Nikt nie wiedział, jak przywrócić ją z powrotem. Czy w ogóle jeszcze  ż y j e.
Urodziło się ich pięcioro. Hope przyszła na świat trzecia, kilka minut przed Roderickiem, który był jej bratem bliźniakiem. Tak jak w przypadku Damona i Eliasa, oni również niezwykle się od siebie różnili. Hope była dzika i nieujarzmiona, a Roderick spokojny i flegmatyczny. Hope szybko się nudziła, Roderick miał wciąż te same pasje i wytrwale się ich trzymał.
Roderick był stolarzem mieszkającym w Bowers Hause, a Hope zaginęła gdzieś po drugiej stronie lustra.

Komentarze

  1. Maluśka loterówka napisałaś, że w "najrówniejszych kształtach (...)". Mam wrażenie, że chodziło Ci o najróżniejsze, ale spoko, każdemu się zdarza ^^ Na wstępie polubiłam bardzo ciotki Ninę i Lene. Wydają się być bardzo sympatyczne. Plus naprawdę, jest coraz bardziej zainteresowana Hope. Ach, nie mogę się doczekać, aby sie czegoś więcej o niej dowiedzieć!
    Sonia ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam skojarzenia z zaginioną w lustrze Alicją z "Szamanki od umarlaków". A zaczyna się bardzo ciekawie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga