ROZDZIAŁ 54
Damon wyszedł przed budynek, prosto na popołudniowe
słońce. Nie widział na lewe oko, które przysłoniła mu opuchlizna, całą jego
twarz pokrywały siniaki i obdarcia, a jedną rękę owinięto w temblaku, wcześniej
usztywniając ją aż do ramienia. Poza tym wszystko go bolało – prawie jednak o
tym nie myślał, jego głowę zaprzątało bowiem coś zupełnie innego.
Aniołowie otoczyli cały szpital, choć póki
co trzymali się na dystans; niczym ptaki obsiedli wszystkie budynki wokół,
spoglądając w dół ulicy. Damon uniósł podbródek, śmiało odwzajemniając ich
spojrzenia.
Gdzieś w głębi serca czuł pewność, że oni
nie mogli mu już nic zrobić; choć nie miał pewności, skąd pochodziło to
przekonanie.
Wyszedł jednak na zewnątrz nie z powodu
aniołów.
Nie mógł znieść szpitalnej bieli, zapachu środków
do czystości i kręcącego się wokół personelu – było tam zbyt głośno, a w
powietrzu wisiało zbyt wiele śmierci. Powinien tam zostać, trwać przy łóżku
brata, lecz nie potrafił.
I nigdzie nie widział Kevy.
Jeszcze niedawno tu była – kręciła się w
pobliżu, blada i nienaturalnie milcząca, jednak gdy tylko przyjechali,
dziewczyna zniknęła. Przez krótki moment wydawało mu się, że gdzieś widzi burzę
blond włosów, ale ostatecznie nigdzie jej nie odnalazł. Wykorzystała
zamieszanie, kiedy próbowano odratować Eliasa – choć Damon nigdy za nią nie
przepadał, teraz chciał mieć ją przy sobie.
A ona odeszła.
Damon był zrozpaczony, ale również
wściekły. Miał ochotę walić pięściami w ścianę, lekarze musieli siłą
wyprowadzać go z pokoju, w którym leżał Elias, podczas gdy podłączona do niego
aparatura brzęczała i piszczała ukazując brak pulsu.
Wszędzie było pełno krwi. Tak wiele, wiele
krwi.
Chciał, aby Keva trwała przy nim, aby
mogli wspierać się nawzajem – ostatecznie jednak został całkiem sam.
Reszta rodziny przybyła wiele godzin
później. Było mnóstwo płaczu, przeklinania, oskarżania się nawzajem, ale
również słów pociechy i odpowiedzi, mnóstwo odpowiedzi. Damon czuł tak ogromną
ulgę na ich widok, że niemal się nie rozpłakał. Elias miał rację i Rod
ostatecznie się obudził – stał tu, obejmował starszego bliźniaka i jak zwykle
niewiele mówił. Jedynie laska świadczyła o tym, że niegdyś trwał w śpiączce -
Roderick wciąż musiał przechodzić rehabilitację, bo po upadku coś się stało i
mężczyzna utracił dawną sprawność w kończynach. Dochodził do zdrowia, lecz nadal
utykał i drżały mu dłonie. Jego twarz wyrażała jednak taki spokój, że Damon nie
chciał go puszczać.
Lena i Nina wciąż pytały o Eliasa. Pytały
i pytały, a on nie potrafił wykrztusić słowa.
Jego brat był martwy przez dwanaście
minut. Kula, którą wystrzeliła Keva, minęła serce zaledwie o kilka centymetrów,
krew zaczęła wypełniać lewe płuco, przez co chłopak niemal się nią nie utopił. Było
tak dużo posoki, że nawet Damon się nią ubrudził. Wciąż miał wrażenie, jakby nadal kleiły mu się od niej dłonie, i to bez względu na to, ile razy je umył.
Nie potrafił pozbyć się tego uczucia.
Nawet kilka godzin po operacji, w której
pozbyto się krwi z jego płuca, wyjęto kulę i zaszyto ranę, chłopak wciąż się
nie budził. Damon bał się, że jego serce znowu znieruchomieje i tym razem
lekarze nie zdołają przywrócić go do życia.
Był taki blady.
Elias zawsze miał jasną karnację, przez co
wiele osób brało go za albinosa, teraz jednak wyglądał niczym martwy.
Damon nie był w stanie puścić Rodericka. Razem
siedzieli przed salą młodszego bliźniaka i wpatrywali się w plakat informacyjny,
choć Damon wciąż nie był w stanie powiedzieć, co takiego przekazuje. Miał
wrażenie, jakby jego umysł całkiem się wyłączył.
Kiedy ich nie było, doszło do powodzi –
samo Bowers House nie ucierpiało, ale należące do niego ziemie, te leżące u
stóp wzgórz zostały zalane. Damon nie mógł uwierzyć w zniszczenia jakie
dokonały się tej wiosny, i to nie tylko w Jonesville; apokalipsa
rozpoczęła się poniekąd kilka miesięcy przed ich powrotem – spadło mnóstwo deszczy,
burze powyrywały drzewa, rzeki wylały się z koryt. Dopiero od niedawna zaczęło
się robić gorąco, deszcze ustały, dzięki czemu niebo wreszcie przybrało
błękitną, a nie szaroburą barwę. Damon miał wrażenie, jakby cały świat stanął na
głowie – jakby nie było go nie miesiące, lecz całe lata.
Elias wciąż się nie budził.
Aniołowie od rana przesiadywali na budynkach
sąsiadujących ze szpitalem, trzymali się jednak w odpowiedniej odległości –
nawet Archanioł Michał się nie zbliżał. Damon nie bardzo rozumiał o co chodzi,
był jednak zbyt zmęczony, aby się nad tym zastanawiać, ledwie zauważał ich
obecność.
Zdrzemnął się, oparłszy głowę o ramię
Rodericka – kiedy się obudził, czuł się jeszcze bardziej obolały niż wcześniej.
Przyśnił mu się Elias, ale nie wtedy, gdy był Eliasem, lecz czymś zupełnie
innym; czymś dużo potężniejszym i straszniejszym, na pewno nie będącym jego
bratem. Damon nie chciał o tym nawet myśleć – wciąż nie pojmował tego, co
dokładnie się wtedy wydarzyło, doskonale jednak pamiętał przerażenie, z jakim
patrzył na swojego bliźniaka i nie miał pojęcia co robić. Wciąż czuł to
wszystko zaczajone w piersi – serce ścisnęło mu się i Damonowi znowu
zebrało się na płacz.
Zostawiwszy Eliasa pod opieką ciotek,
wyszedł na zewnątrz, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza.
Aniołowie patrzyli, ale nie zbliżali się.
Damon przestał sądzić, że jeszcze zobaczy
Kevę – dziewczyna całkiem się rozpłynęła, chłopak przestał jednak czuć
wściekłość, teraz w jego sercu czaił się żal. Czy Elias nic dla niej nie
znaczył? Nie chciała przy nim posiedzieć, upewnić się, że jest już bezpieczny?
Damon nie potrafił jej rozszyfrować, bo z jednej strony zdawała się być
lojalna, jeśli nie Bowersom, to chociaż jego najmłodszemu członkowi, ale z
drugiej strony miał wrażenie, jakby działała egoistycznie, z myślą tylko o
własnym dobru.
To ona do niego strzeliła.
Strzeliła.
On sam nie był w stanie zrobić mu krzywdy,
nawet gdy wiedział, że za czarnymi oczyma brata wcale nie kryje się Elias, a
ona bez skrupułów do niego strzeliła.
Mogła naprawdę go zabić. Nie był pewien,
czy rzeczywiście go nie zabiła.
Zanim zdołał to wszystko sobie poukładać,
podeszła do niego Hope.
- Synku.
Damon cofnął się o kilka kroków, walcząc z
pokusą, aby jej nie przegnać. Miał ochotę kazać tak siebie nie nazywać – już
dawno przestał być „synkiem”, osiągnął dorosłość, a ona przestała być mu
potrzebna.
Mimo to nie odezwał się, tym samym niczego
jej nie ułatwiając.
Przestał myśleć o Kevie, w jego głowie
kołatały się tylko dwa słowa – zostawiła nas.
Zostawiła nas.
Kobieta zacisnęła i rozluźniła pięści,
zagryzając wargę – spojrzała w stronę aniołów, cicho podciągając nosem. Damon
widział, jak wiele po niej odziedziczył, możliwe, że więcej, niż byłby w stanie się do tego przyznać.
- Wyglądają jak sępy – powiedziała, wciąż
patrząc w stronę aniołów.
Damon sapnął przez nos.
- Po co tu przyszłaś?
Powietrze stało się gęste i lepiące, koszula lepiła się młodzieńcowi do łopatek. Matka spojrzała na
niego smutno, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić z dłońmi.
- Nie miałam pojęcia, że minęło tyle
czasu.
- A myślisz, że to robi jakąś różnicę?
Hope nie odpowiedziała. Damon nadal
widział w niej kobietę, którą wciąż gdzieś nosiło – nie potrafiła długo
wysiedzieć w jednym miejscu, bez przerwy się przeprowadzała, ciągnąc ich za
sobą. Damonowi niczego nigdy nie brakowało, miał co jeść i gdzie spać, lecz
czasem to za mało. Czy ona w ogóle wiedziała, co im zrobiła?
Znowu spojrzała w stronę aniołów.
Siedzieli nieruchomo na szczytach dachów, niczym kamienne gargulce.
- Tak, przypominają sępy – przyznał w
końcu Damon.
Hope przymknęła oczy.
Musiał poznać prawdę. Musiał o to zapytać.
- Mamo, wiedziałaś o nas? Wiedziałaś kim
jest Elias?
Oczy Hope zrobiły się wielkie i jeszcze
smutniejsze, jej wzrok wciąż powracał ku uskrzydlonym postaciom obserwujących
ich z góry.
- Mamo!
- Nie! – Ucięła Hope. – Wiedziałam, że
jest niezwykły. Że obaj jesteście niezwykli. Ja i Samiel byliśmy przekonani, że
macie za zadanie zrobić coś… wielkiego. Nigdy jednak nie sądziłam, że jest to… że
jest…
- Zniszczenie – dokończył za nią Damon.
Hope kiwnęła głową.
Żałował, że nie było przy nim Eliasa. On
mógłby powiedzieć, co takiego siedzi w jej głowie – co takiego myśli.
Pogardzała nimi? Uważała za potworów? Mamo, co takiego o nas myślisz?
Odwrócił się i ruszył chodnikiem, czując
jak w oczach zbierają mu się łzy. Był taki zmęczony. Czuł się pokonany, jakby
to wszystko nie prowadziło do szczęśliwego zakończenia – jakby po drodze
popełnił jakiś błąd i właśnie za niego płacił. Nie miał pojęcia, czy Elias się
wyliże, a Keva, którą mógłby za to ukarać, rozpłynęła się w powietrzu.
Nie wiedział, że matka podążyła za nim,
póki nie złapała go za ramię – zawsze miała nieprawdopodobnie cichy chód, była niczym
kot.
- Damon proszę, porozmawiajmy. Tylko z
dala od nich – wskazała brodą na anioły.
Młodzieniec chciał jej odmówić, lecz z
jakiegoś powodu kiwnął tylko głową – może chciał znaleźć się jak najdalej
szpitala.
Matka poprowadziła go w dół ulicy, w
stronę szerokiej alei prowadzącej do parku, w którym pachniało świeżo skoszoną
trawą – lato trwało w pełnym rozkwicie. Znowu poczuł się, jakby coś mu
odebrano. Odegnał uczucie przygnębienia, starając skupić myśli na tym, co go
otaczało – na ludziach, na trawie, na twarzy swojej matki. Dopiero kiedy na nią
spojrzał zdał sobie sprawę, że coś do niego mówiła.
- Słucham?
- Pytałam, jak się miewa Elias.
Dławiące uczucie w gardle powróciło.
- Nie wiem. On jest… - starał się jakoś
zebrać myśli, ale chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę zabrakło mu słów.
- W porządku. Wiem co się wydarzyło.
Damon spojrzał na nią pytająco.
- Kiedy odeszliście, starałam się to
wszystko powstrzymać – rzekła Hope, wpatrując się w swoje buty. – Ale jak widać
nie jestem w tym najlepsza. Chyba zbyt długo unikałam Bowers House i… sama nie
wiem.
Chciał jej powiedzieć, że zbyt długo
unikała wielu rzeczy, ale zachował to dla siebie.
- Elias naprawdę za tobą tęsknił –
powiedział zamiast tego. Choć bardzo się starał, wyrzut i tak zabrzmiał w jego
głosie.
- Nasze ostatnie spotkanie nie przebiegło
jak należy.
- Niezbyt – zgodził się chłopak.
- Byłam wtedy…
- Nie chcę, żebyś mi się tłumaczyła –
przerwał Damon, marszcząc nos. – Nie chcę tego słuchać.
Cała złość znowu zaczęła w nim buzować,
chłopak z całych sił próbował nad nią zapanować. Naprawdę nie chciał prowadzić
tej rozmowy. Zbyt długo pielęgnował swój żal, aby teraz od tak mógł sobie z nim
poradzić.
- Masz w ogóle zamiar wrócić do Bowers
House?
Dopiero teraz uważniej spojrzał na matkę. Już
kompletnie nie wyglądała tak, jak ją zapamiętał; brakowało w niej tego znajomego
żaru, który pchał ją do przodu – wyrzuty sumienia sprawiły, że opadły jej
ramiona, wzrok błądził po parku, ani na moment nie zatrzymując się na twarzy
syna i raz za razem wykręcała sobie dłonie. Być może Elias ułatwiłby tę rozmowę i w
jakiś sposób pomógł – zawsze miał dla niej więcej cierpliwości niż starszy
bliźniak. Damon nie zamierzał zrobić niczego podobnego.
- Mamo, zamierzasz wrócić do Bowers House?
– Powtórzył, podnosząc lekko głos.
- Tak – odpowiedziała w końcu, wciąż nie
patrząc na syna.
- Na długo?
Hope w końcu skierowała na niego swój
wzrok.
- Nie wiem, czy mnie przyjmą. Pewnie wiele
się zmieniło.
- Mniej niż myślisz. Przynajmniej w Bowers
House.
Nagle pomyślał o ciotce Sophie. Miał zamiar
poinformować matkę o jej śmierci, ostatecznie nie potrafił jednak wydobyć z
siebie głosu. Nie był wstanie zawiadomić o tym Eliasa, wiedział więc, że i tym
razem nie zdoła powiedzieć tego głośno. Na szczęście Hope była zbyt
pochłonięta własnymi problemami, aby zauważyć jego minę.
Damon szybko zapanował nad twarzą.
- Gdy Elias już wyzdrowieje, powinnaś się
z nim spotkać – powiedział. – To on powinien tego wszystkiego wysłuchać, nie
ja.
- Ty też jesteś moim synem.
- Ale to nie ja poprzysiągłem odnalezienie
cię.
Hope skrzywiła się. Jeszcze kilka lat temu
Damon sądził, że na widok jej wyrzutów sumienia będzie czuł satysfakcję – teraz
jednak nic podobnego nie zagościło w jego sercu. Nie wypełniało go nic poza
dojmującym smutkiem oraz strachem, że matka tak naprawdę nigdy nie będzie miała
okazji porozmawiać z Eliasem. Zbyt wiele się wydarzyło, aby mógł poczuć
cokolwiek innego.
Miał wrażenie, że został popsuty.
Przez chwilę szli w milczeniu,
przemierzając parkową aleję. Damon wciąż nie mógł uwierzyć w obecność jego
matki – tak długo nie było tej kobiety, że niemalże uwierzył w jej eteryczność.
Zupełnie jakby sam ją sobie wymyślił.
- Mamo?
- Tak?
- Czy znalazłaś to, czego tak szukałaś?
- Chyba tak. Ale nie jestem pewna, czy
właśnie to chciałam otrzymać. I wiesz co? Jestem gotowa na emeryturę.
Damon nie miał pewności, czy tak jest
naprawdę. Komuś, kto wędrował przez większość życia trudno jest nagle osiąść –
nawet jeśli miałby osiąść w Bowers House.
Może jednak rzeczywiście jest na to
gotowa. Damon zdał sobie sprawę, że naprawdę na to liczy.
Znowu zamilkli. Słońce wisiało już wysoko
na niebie, koszula coraz bardziej lepiła się młodzieńcowi do pleców. Powietrze było
gęste i parne, przesiąknięte zapachem kurzu i skoszonej trawy, od czego Damonowi aż zakręciło się w nosie. Nagle nieboskłon przecięło kilka uskrzydlonych postaci – chłopak
zacisnął pięści, szykując się do konfrontacji, żaden z aniołów jednak nie
wylądował.
Hope również spojrzała w górę.
- Cokolwiek zrobił Elias, chyba podziałało
– powiedziała.
Damon poczuł ciarki przebiegające mu po
plecach.
- Co masz na myśli?
Kobieta spojrzała na niego, marszcząc brwi
– w jej oczach zobaczył przebłysk starej Hope, ciekawskiej i pewnej siebie,
przyciągającej spojrzenia mężczyzn.
- Czy to nie był wasz cel? Uwolnić się od
nich?
- Ja…
Nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Gdy
teraz o tym myślał, wszystko miało sens – w końcu aniołowie i upadli wreszcie
zostawili ich w spokoju. Niestety Damon wciąż czuł na sobie baczne spojrzenia –
całkiem się od nich nie uwolnił. Chłopak wątpił, aby kiedykolwiek to nastąpiło.
- Będziesz musiał go o to zapytać –
powiedziała Hope.
- Nie wiem, czy na pewno chcę to wiedzieć.
Hope utkwiła w nim baczne spojrzenie.
- Elias nie zrobił tego tylko dla siebie.
- Wiem.
Keva dziwnie się czuła bez znajomego
ciężaru – upuściła gdzieś swój rewolwer i nie mogła już go odnaleźć, choć nie
miała pewności, czy w ogóle byłaby w stanie go podnieść. Możliwe, że stałby się
zbyt ciężki.
Wcześniej nie miała czasu przyjrzeć się
światu i jego zmianom, teraz nadrabiała więc zaległości. Wszystko wydawało się
zarazem inne, jak i takie same – nie potrafiła oderwać od tego wzroku. Czuła
się dokładnie tak jak w dniu, w którym wyruszyła z Mariah – świat
otwierał się przed jej oczyma, kusząc swoim ogromem. Keva chciała go na nowo
poznać. Możliwe, że wreszcie odnajdzie to, czego tak jej brakowało, właśnie w
tym miejscu i tym czasie.
Wiedziała, że tak czy inaczej będzie
musiała wyruszyć. Chciała rozliczyć się ze swoją przeszłością, wszystkimi
czynami i decyzjami. Gdy zamykała oczy wciąż widziała krew wypływającą z piersi
Eliasa. Najgorsze było to, że nie wiedziała, czy postąpiła słusznie. A jeśli
mogła to wszystko powstrzymać w jakiś inny sposób?
Bała się zostać w szpitalu i spojrzeć mu w
oczy. Tak bardzo się bała.
Musiała wyruszyć też z innego powodu.
Zbyt długo pozwalała Bowersom za siebie
decydować – chciała odnaleźć własną ścieżkę. Pragnęła dowiedzieć się, czego naprawdę pragnie, kim jest; bała się, że to, co odkryje nie przypadnie jej
gustu, ale była gotowa zaryzykować. Może prawda nie okaże się taka straszna;
może nie jest tylko morderczynią, która strzeliła do przyjaciela.
A jeśli chodzi o Eliasa… nie miała
pewności, czy to, co do niego czuje jest prawdziwe – tego również chciała się
dowiedzieć. Czy darzyła go sympatią ze względu na Mariah? Może Bowersowie tak
ją omotali, że lgnęła do nich jak ćma do ognia?
Musiała odejść.
Siedziała na murku i wpatrywała się w
ulicę przed sobą, jednocześnie zastanawiając się, dokąd chce się udać najpierw.
Patrzyła na samochody – dużo smuklejsze niż te, do których przywykła oraz
przechodniów, bardziej śpieszących się, niż zapamiętała. To wciąż byli ci sami
ludzie, ale jednocześnie wyglądali na bardziej smukłych i swobodnych. Wszystko
zdawało się znajome – ale i całkiem inne. Musiała do tego przywyknąć.
Była gotowa.
Podniosła się z murku, wygładzając
zakurzoną i pomiętą sukienkę.
Przeszła dwie przecznice, kiedy zza węgła
wyłonił się Azazel – dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, a stare emocje
zawrzały w niej na nowo. Raz jeszcze boleśnie odczuła brak rewolweru, ale jeśli
będzie musiała, ubije go gołymi rękoma.
- Czego jeszcze ode mnie chcesz? –
Zapytała i zrobiła krok do przodu.
A Azazel się cofnął.
Wtedy zdała sobie sprawę, że zaszła pewna
zmiana. Mężczyzna wyglądał na przestraszonego – wciąż rozglądał się na boki i
przeskakiwał z nogi na nogę, chyba nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić.
Keva nagle zrozumiała.
- Zakazał wam zbliżać się do nas.
Azazel parsknął, ale brakowało w tym mocy.
Keva nagle przestała się go bać.
- Bóg nie może nam już rozkazywać – rzekł.
- A mimo to się Go słuchasz.
Upadły zerknął w jej stronę.
- Jesteś moją córką i…
- I nie masz do mnie żadnych praw –
przerwała mu Keva, robiąc kolejny krok i z przyjemnością patrząc, jak mężczyzna
umyka w tył. – Bóg kazał wam zostawić nas w spokoju. Radzę ci nie sprawdzać co
się stanie, gdy mu się sprzeciwisz.
Uśmiechnęła się. Dzięki Eliasowi nie
potrzebowała już rewolweru.
Na myśl o nim znowu poczuła tępe kłucie w
piersi – szybko odegnała niechciane uczucia i skupiła się na ojcu, który zaczął
się cofać. Dziewczyna poczuła się wielka – jakby już nic nie mogło ją
powstrzymać.
- Nigdy nie zostawią was w spokoju –
powiedział Azazel nie patrząc na nią. – Wiecznie będą gdzieś w pobliżu. Jak
cienie, zawsze krok za wami.
- A niech będą – Keva uniosła podbródek i
minęła ojca, odwracając się do niego plecami. – Już nic nie mogą nam zrobić.
Miała znacznie mniej pewności nić to
pokazywała, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Przyśpieszyła, starając się nie
zacisnąć dłoni w pięści, z trudem rozluźniając palce. Chciała się obrócić, żeby
sprawdzić, czy ojciec nie idzie za nią, nie zrobiła tego jednak. Czuła, że
podobnie jak aniołowie, i on przestał jej zagrażać.
Uwolniła się od niego.
Nie wątpiła, że jeszcze kiedyś go spotka –
zakaz zbliżania sprawił jednak, że wreszcie odetchnęła pełną piersią. Nie
wadził dziewczynie już ani on, ani przeznaczenie, mogła w pełni skupić się na
swojej wędrówce.
Wiedziała, że to nie koniec drogi – miała
zbyt wiele prawd do odkrycia, ale z każdą chwilą bała się coraz mniej. Naprawdę
chciała się tego wszystkiego dowiedzieć. Pragnęła odnaleźć spokój, coś, czego
przez cały ten czas tak jej brakowało.
Po latach, które zaserwowała jej Mariah,
musiała wreszcie rozprostować nogi.
Była gotowa.
Bardzo, bardzo mi się podobała konfrontacja Damona z Hope. Była taka mocno prawdziwa, szczerza (choć Damon sporo przemilczał) i taka... Raw. Przemyślenia Kevy również. Choć na początku miałam podobnie jak Damon czyli czemu jej tam nie ma. Jednak gdy weszliśmy w jej głowę zrozumiałam. Serio. Zrozumiałam Kevę. Zalicz to na konto twych sukcesów ^^
OdpowiedzUsuńSonia
Dziękuję, zaliczę :3
Usuń